Wywiad z Djibrilem Cisse
Djibrila Cisse wciąż rozpiera duma z powodu tego, co osiągnął z Liverpoolem oraz z więzi jaką nawiązał z klubem. Francuz dołączył do the Reds z Auxerre latem 2004 roku, ale już na początku debiutanckiego sezonu doznał złamania nogi w meczu z Blackburn Rovers w październiku.
Cisse odbył pełną rehabilitację i wrócił na najważniejsze, ostatnie tygodnie kampanii, co więcej, mógł odegrać kluczową rolę w triumfie w Lidze Mistrzów w zespole Rafeala Beniteza.
Po wejściu z ławki w finale przeciwko Milanowi w Istambule, napastnik spokojnie zamienił karnego na gola, a Liverpool wygrał konkurs jedenastek i podniósł puchar.
Jego decydujący wkład mógł być kontynuowany w czasie sezonu 2005/06, gdy Cisse zdobył dwie bramki – znowu wchodząc z ławki – i pomógł wygrać Superpuchar Europy przeciwko CSKA Moskwa.
Później, legendarny finał FA Cup przeciwko West Hamowi zaczął w pierwszym składzie, gdy zespół Beniteza przegrywał 2-0 już na początku, a klasowe trafienie Cisse rozpoczęło comeback, który doprowadził do remisu 3-3 i zwycięstwa Liverpoolu po serii jedenastek.
Złamanie drugiej nogi, które miało miejsce w czasie meczu reprezentacji Francji, było bolesnym ciosem dla dalszego rozwoju Cisse, który przeszedł do Marsylii – w sezonie 2006/07 na wypożyczenie, potem na stałe.
Czternaście lat od ostatniego występu dla the Reds, choć jego sentyment do klubu pozostaje znamienny; jest dumny jak nigdy dotąd.
- Tak, tak, tak. Nie oglądam każdego meczu, ale sprawdzam wyniki i tabelę – powiedział dla Liverpoofc.com zapytany, czy wciąż śledzi losy klubu.
- To ciągle ważne. Jest to część mojej kariery, z której jestem naprawdę dumny, w tym zespole zdobyłem najważniejsze trofeum, o którym marzy każdy piłkarz.
- Jestem dumny; jestem dumny z bycia członkiem rodziny Liverpoolu, to wciąż moja rodzina.
Piętnasta rocznica niesamowitego sukcesu Liverpoolu w Istambule będzie miała miejsce pod koniec miesiąca.
Przegrywając do przerwy 3-0 z Milanem naszpikowanym największymi talentami tej ery, chłopcy Beniteza wspięli się na wyższy poziom w sześć szalonych minut drugiej połowy i wyszli zwycięsko z konkursu jedenastek.
Dla Cisse, który podchodził do karnego jako drugi, był to wyczyn nieporównywalny z niczym innym w karierze.
- Były inne dobre chwile, ale zdecydowanie ta jest najlepsza, z powodu całej historii – rozpamiętuję 38-letek.
- Moja historia jest inna. Byłem kontuzjowany przez dużą część sezonu. Udało mi się wrócić dość szybko i byłem częścią zespołu w czasie ćwierćfinałów, półfinałów i finału.
- Sen się spełnił. Strzelić karnego i wygrać puchar, nie przebijesz tego. Może bycie mistrzem świata [z Francją], ale nie sądzę, żeby było coś lepszego niż to.
Szczegóły oszałamiającej drogi do zwycięstwa w 2005 pokazują, że to było im przeznaczone.
Kluczowa bramka Stevena Gerrarda przeciwko Olympiakosowi, która pozwoliła Liverpoolowi wyjść z grupy; pudło Eidura Gudjohnsena w półfinale na Anfield; trudna do wytłumacznia podwójna obrona strzałów Shevchenki przez Jerzego Dudka na stadionie Ataturk.
- To było nam pisane, nie możesz po prostu prześlizgnąć się przez tyle przeszkód. To był nasz rok – powiedział Cisse.
- Było wiele większych zespołów z większymi nazwiskami niż my, ale prawda jest taka, że mieliśmy ogromne serca. Dla nas, każdy mecz był jak bitwa. Wiedzieliśmy, że jeśli nie damy z siebie 100, 250 procent, przeciwnik ma więcej jakości niż my – byli lepszymi piłkarzami niż my.
- Ale prawda jest taka, że byliśmy głodni i pragnęliśmy wygrać i pragnęliśmy walczyć dla siebie nawzajem. Nasze serca były większe i pokazaliśmy to w finale.
Komentarze (0)