Inicjatorzy Superligi w sidłach milczenia
John Henry posiada gdzieś własnoręcznie podpisane dokumenty dowodzące, że był autorem projektu Big Picture.
Pamiętacie to? Poprzedniej jesieni jego wizja zapewniała przemianę angielskiej piłki, aczkolwiek z jednym bardzo znaczącym haczykiem: kluby takie, jak jego przejęłyby kontrolę nad kluczowym prawodawstwem wpływającym na grę.
Plan był popularny wśród większości właścicieli klubów EFL i przewodniczącego, ponieważ zabezpieczał ich przyszłość.
Big Picture nie zwiększyłby od razu wartości klubów stojących za tym pomysłem, ale odebrałby majątki pozostałym 14 klubom w lidze, którzy jedynie za bycie w Premier League zarabiają 11 razy więcej niż 24 zespoły w Championship.
To, w teorii, zlikwidowałoby wyrwę pomiędzy dwoma najwyższymi ligami i skutkowałoby zmniejszeniem liczby klubów w Championship, podejmujących ogromne ryzyko finansowe, aby dostać się do Ziemi Obiecanej. Niżej, drużyny z League One i League Two miałyby większe szanse na podgonienie i rywalizację, gdyby, o ile jeśli, dostałyby się do Championship.
Pomysł ten otrzymał wsparcie od przewodniczącego EFL Ricka Parry’ego, którego przychylność była i jest całkowita.
Choć był krytykowany za swoją postawę, znalazł długoterminowe rozwiązanie dużego problemu, które zadowalało zdecydowaną większość członków organizacji, którą reprezentuje, większość z tych, którzy martwili się jedynie o przetrwanie. Być może ważniejsze było to, że był skłonny wytłumaczyć publicznie dlaczego stwierdził, że jest to dobra rzecz.
Wiele lat wcześniej, Parry był dyrektorem wykonawczym Liverpoolu, czyli na Anfield brał podobną odpowiedzialność, jaką bierze Henry i choć nie zawsze wszystko robił dobrze, z tych błędów wyciągnął jedną lub dwie lekcje na temat tego, jak radzić sobie z potencjalnymi delikatnymi problemami – szczególnie gdy chodziło o jego inicjatywę i naprawdę mocno pragnął, by coś się stało.
Tak jak Henry, Parry może być czasem podobnie niechętnym uczestnikiem medialnego szaleństwa, ale jego widoczność w projekcie Big Picture sprawiła, że więcej członków zarządu EFL wierzyła, że są w bezpiecznych rękach. Parry się nie schował. Tym razem w przeciwieństwie do Henry’ego i jego kolegi Joela Glazera z Manchesteru United, których nigdzie nie było widać, gdy to gówno uderzyło w kibiców. W międzyczasie przewodniczący FA Greg Clarke odrzucił propozycje, mimo że, jak się okazało, uczestniczył we wszystkich 18 spotkaniach.
Big Picture nigdy nie otrzymał szansy na sukces, częściowo dlatego, że rozmowy pozostawiono wszystkim, oprócz tych, którzy to stworzyli. Pozornie, Henry był bliski udzielenia wywiadu na ten temat, by ostatecznie zrezygnować w ostatniej chwili. Jego doradcy go do tego zachęcili, ponieważ stracili wszelką kontrolę nad tą sprawą. Nie było żadnych prób zdobycia serc i umysłów. Henry nie próbował przekonać nikogo więcej, poza ludźmi, którzy już się z nim zgadzali.
Teraz mamy powtórkę z rozrywki.
Dwa dni po tym jak Henry, Glazer i właściciele czterech innych angielskich klubów wypuścili śmierdzącą bombę, angażując się w inny projekt, który miał nawet większy potencjał, by wstrząsnąć futbolem do rdzenia (aczkolwiek bez sprecyzowania jak niezaproszone kluby czerpałyby zyski), wszystko co dostaliśmy to milczenie osób, które zaplanowały to bez wstrzymania się, aby posłuchać, co o tym myślą menedżerowie lub gracze, którzy ich reprezentują – nie wspominając nawet o kibicach.
We wtorkową noc, tuż przed 23 oglądaliśmy jak Chelsea i Manchester City pierwsze wyślizgnęły się z tej sprawy, reszta uciekła tak szybko jak to możliwe – choć wszystkie w tym samym czasie, następne godziny spędziły próbując upewnić się, że nie robią tego gorzej od pozostałych.
Arsenal przeprosił poprzez otwarty list, natomiast Daniel Levy z Tottenhamu próbował wszystko wyjaśnić. Treść tekstów, które pojawiły się na stronach internetowych Liverpoolu i Manchesteru były krótsze i chłodniejsze. Nie wspomniano ani o ciężarze nałożonym na menedżera lub jego graczy, ani o zaniepokojeniu kibiców. Żadnych cytatów. Dwa zdania korporacyjnej pustki. Ani śladu nazwiska Henry i Glazer. W rzeczywistości oznacza to, że w ostatnich kilku dniach na stronie Liverpoolu pojawiło się więcej wypowiedzi Glazera niż Henry’ego.
Ci, którzy przemawiali w imieniu Henry’ego, w rzeczywistości, desperacko próbowali przepchnąć wersję, że Liverpool nie może sobie pozwolić na nie wskoczenie do wagonu odjeżdżającego z peronu, jednak jego i Glazera ręce przez cały czas trzymały dźwignie hamulca w tej lokomotywie.
Przerażająco prowadzili swoją krucjatę. Nastąpiło to w czasie, gdy Brytania pozostaje w klimacie Brexitu, nie ważne czy podoba wam się ten pomysł czy nie. Jednym z powodów tak drastycznego wyboru była całkowita niechęć do międzynarodowych kompanii kierowanych przez niewidzialnych szefów z bezpiecznych miejsc, podejmujących znaczące decyzje, które wpływają na wiele ludzi, bez zawracania sobie głowy właściwą komunikacją, o ile w ogóle, tym co się dzieje.
Jeśli pomysł jest tak wspaniały i może wpłynąć na życie wielu ludzi, czemu się do niego nie przyznawać? Dlaczego mówienie o czymś, co bardzo mocno czujesz jest uważane za bardziej szkodliwe, niż pozwolenie na zabranie głosu najpierw wszystkim innym?
Henry mógł się uratować wielokrotnie i uniknąć pewnego rodzaju utraty reputacji, co nie będzie łatwe do odrobienia. Wszystko co musiał zrobić w pewnym momencie to namówić Mike’a Gordona do rozmowy z Jürgenem Kloppem, by zrozumieć, że nigdy nie będzie na to chętki w jego własnym klubie, nie ważne co działoby się w reszcie kraju. Menedżer rozumie piłkarski krajobraz w sposób, w jaki hierarchia nie potrafi.
Niektórzy z jego krytyków stwierdzili, że Henry musi być arogancki albo głupi, albo jedno i drugie, żeby myśleć, że skończy się to w inny sposób, biorąc pod uwagę historię oporu Liverpoolu, szczególnie gdy brakuje konsultacji z kibicami. W końcu to on przede wszystkim sprawuje kontrolę.
Jednak zaryzykował, że inni pobrudzą ręce bardziej, a rzeczy ułożą się po jego myśli, gdy sam będzie przebywał bardziej w cieniu.
Henry i jego przyjaciel Glazer spróbowali wziąć jako zakładnika grę, której nigdy tak naprawdę nie zrozumieli, z terenu, o którym najwidoczniej nigdy nie starali się zbyt wiele nauczyć i biorąc pod uwagę jak spektakularnie im się nie powiodło w ostatecznym starciu, można powiedzieć, że jeden z nich przyszedł uzbrojony w pistolet na wodę, a drugi w potłuczoną butelkę.
Dwaj kowboje.
Simon Hughes
Pamiętacie to? Poprzedniej jesieni jego wizja zapewniała przemianę angielskiej piłki, aczkolwiek z jednym bardzo znaczącym haczykiem: kluby takie, jak jego przejęłyby kontrolę nad kluczowym prawodawstwem wpływającym na grę.
Plan był popularny wśród większości właścicieli klubów EFL i przewodniczącego, ponieważ zabezpieczał ich przyszłość.
Big Picture nie zwiększyłby od razu wartości klubów stojących za tym pomysłem, ale odebrałby majątki pozostałym 14 klubom w lidze, którzy jedynie za bycie w Premier League zarabiają 11 razy więcej niż 24 zespoły w Championship.
To, w teorii, zlikwidowałoby wyrwę pomiędzy dwoma najwyższymi ligami i skutkowałoby zmniejszeniem liczby klubów w Championship, podejmujących ogromne ryzyko finansowe, aby dostać się do Ziemi Obiecanej. Niżej, drużyny z League One i League Two miałyby większe szanse na podgonienie i rywalizację, gdyby, o ile jeśli, dostałyby się do Championship.
Pomysł ten otrzymał wsparcie od przewodniczącego EFL Ricka Parry’ego, którego przychylność była i jest całkowita.
Choć był krytykowany za swoją postawę, znalazł długoterminowe rozwiązanie dużego problemu, które zadowalało zdecydowaną większość członków organizacji, którą reprezentuje, większość z tych, którzy martwili się jedynie o przetrwanie. Być może ważniejsze było to, że był skłonny wytłumaczyć publicznie dlaczego stwierdził, że jest to dobra rzecz.
Wiele lat wcześniej, Parry był dyrektorem wykonawczym Liverpoolu, czyli na Anfield brał podobną odpowiedzialność, jaką bierze Henry i choć nie zawsze wszystko robił dobrze, z tych błędów wyciągnął jedną lub dwie lekcje na temat tego, jak radzić sobie z potencjalnymi delikatnymi problemami – szczególnie gdy chodziło o jego inicjatywę i naprawdę mocno pragnął, by coś się stało.
Tak jak Henry, Parry może być czasem podobnie niechętnym uczestnikiem medialnego szaleństwa, ale jego widoczność w projekcie Big Picture sprawiła, że więcej członków zarządu EFL wierzyła, że są w bezpiecznych rękach. Parry się nie schował. Tym razem w przeciwieństwie do Henry’ego i jego kolegi Joela Glazera z Manchesteru United, których nigdzie nie było widać, gdy to gówno uderzyło w kibiców. W międzyczasie przewodniczący FA Greg Clarke odrzucił propozycje, mimo że, jak się okazało, uczestniczył we wszystkich 18 spotkaniach.
Big Picture nigdy nie otrzymał szansy na sukces, częściowo dlatego, że rozmowy pozostawiono wszystkim, oprócz tych, którzy to stworzyli. Pozornie, Henry był bliski udzielenia wywiadu na ten temat, by ostatecznie zrezygnować w ostatniej chwili. Jego doradcy go do tego zachęcili, ponieważ stracili wszelką kontrolę nad tą sprawą. Nie było żadnych prób zdobycia serc i umysłów. Henry nie próbował przekonać nikogo więcej, poza ludźmi, którzy już się z nim zgadzali.
Teraz mamy powtórkę z rozrywki.
Dwa dni po tym jak Henry, Glazer i właściciele czterech innych angielskich klubów wypuścili śmierdzącą bombę, angażując się w inny projekt, który miał nawet większy potencjał, by wstrząsnąć futbolem do rdzenia (aczkolwiek bez sprecyzowania jak niezaproszone kluby czerpałyby zyski), wszystko co dostaliśmy to milczenie osób, które zaplanowały to bez wstrzymania się, aby posłuchać, co o tym myślą menedżerowie lub gracze, którzy ich reprezentują – nie wspominając nawet o kibicach.
We wtorkową noc, tuż przed 23 oglądaliśmy jak Chelsea i Manchester City pierwsze wyślizgnęły się z tej sprawy, reszta uciekła tak szybko jak to możliwe – choć wszystkie w tym samym czasie, następne godziny spędziły próbując upewnić się, że nie robią tego gorzej od pozostałych.
Arsenal przeprosił poprzez otwarty list, natomiast Daniel Levy z Tottenhamu próbował wszystko wyjaśnić. Treść tekstów, które pojawiły się na stronach internetowych Liverpoolu i Manchesteru były krótsze i chłodniejsze. Nie wspomniano ani o ciężarze nałożonym na menedżera lub jego graczy, ani o zaniepokojeniu kibiców. Żadnych cytatów. Dwa zdania korporacyjnej pustki. Ani śladu nazwiska Henry i Glazer. W rzeczywistości oznacza to, że w ostatnich kilku dniach na stronie Liverpoolu pojawiło się więcej wypowiedzi Glazera niż Henry’ego.
Ci, którzy przemawiali w imieniu Henry’ego, w rzeczywistości, desperacko próbowali przepchnąć wersję, że Liverpool nie może sobie pozwolić na nie wskoczenie do wagonu odjeżdżającego z peronu, jednak jego i Glazera ręce przez cały czas trzymały dźwignie hamulca w tej lokomotywie.
Przerażająco prowadzili swoją krucjatę. Nastąpiło to w czasie, gdy Brytania pozostaje w klimacie Brexitu, nie ważne czy podoba wam się ten pomysł czy nie. Jednym z powodów tak drastycznego wyboru była całkowita niechęć do międzynarodowych kompanii kierowanych przez niewidzialnych szefów z bezpiecznych miejsc, podejmujących znaczące decyzje, które wpływają na wiele ludzi, bez zawracania sobie głowy właściwą komunikacją, o ile w ogóle, tym co się dzieje.
Jeśli pomysł jest tak wspaniały i może wpłynąć na życie wielu ludzi, czemu się do niego nie przyznawać? Dlaczego mówienie o czymś, co bardzo mocno czujesz jest uważane za bardziej szkodliwe, niż pozwolenie na zabranie głosu najpierw wszystkim innym?
Henry mógł się uratować wielokrotnie i uniknąć pewnego rodzaju utraty reputacji, co nie będzie łatwe do odrobienia. Wszystko co musiał zrobić w pewnym momencie to namówić Mike’a Gordona do rozmowy z Jürgenem Kloppem, by zrozumieć, że nigdy nie będzie na to chętki w jego własnym klubie, nie ważne co działoby się w reszcie kraju. Menedżer rozumie piłkarski krajobraz w sposób, w jaki hierarchia nie potrafi.
Niektórzy z jego krytyków stwierdzili, że Henry musi być arogancki albo głupi, albo jedno i drugie, żeby myśleć, że skończy się to w inny sposób, biorąc pod uwagę historię oporu Liverpoolu, szczególnie gdy brakuje konsultacji z kibicami. W końcu to on przede wszystkim sprawuje kontrolę.
Jednak zaryzykował, że inni pobrudzą ręce bardziej, a rzeczy ułożą się po jego myśli, gdy sam będzie przebywał bardziej w cieniu.
Henry i jego przyjaciel Glazer spróbowali wziąć jako zakładnika grę, której nigdy tak naprawdę nie zrozumieli, z terenu, o którym najwidoczniej nigdy nie starali się zbyt wiele nauczyć i biorąc pod uwagę jak spektakularnie im się nie powiodło w ostatecznym starciu, można powiedzieć, że jeden z nich przyszedł uzbrojony w pistolet na wodę, a drugi w potłuczoną butelkę.
Dwaj kowboje.
Simon Hughes
Komentarze (9)
Strzelam, że artykuł był wydany przez oświadczeniem Henryka i po prostu tłumaczenie wyszło w odwrotnej chronologii?