Czerwona kartka dla Chelsea zaszkodziła the Reds?
Trwa przerwa reprezentacyjna, ale zbliża się ona do końca ku uciesze fanów Premier League. Liverpool wróci do zmagań ligowych z 7 punktami zdobytymi w trzech meczach. Z jednej strony nie ma się zbytnio czym przejmować, ponieważ przeciwnik był piekielnie mocny, ale z drugiej, wszyscy wolelibyśmy, żeby grając na Anfield nie musieć się usprawiedliwiać klasą rywala. Wyłączając poprzednie rozgrywki naznaczone pandemią koronawirusa i brakiem fanów na trybunach, Anfield było prawdziwą twierdzą, gdzie Liverpool przyzwyczaił nas do wygrywania każdego spotkania, nieważne kto starał się pokrzyżować plany.
Przywykliśmy się, że w ostatnich sezonach the Reds byli faworytami w starciach z the Blues, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że Chelsea Thomasa Tuchela to nie jest gorszy zespół od obecnego Liverpoolu, a według wielu, londyńczycy to na ten moment lepsza drużyna, która jest wymieniana jako druga w kolejce do mistrzowskiego tytułu po Manchesterze City.
Sobotni mecz podopieczni Jurgena Kloppa zaczęli dobrze. To Liverpool był częściej przy piłce i robił lepsze wrażenie, ale Chelsea nie stała i nie przyglądała się co robią gospodarze. Co by kibice Liverpoolu nie mówili o Chelsea, to jednak napastnika możemy im pozazdrościć. Romelu Lukaku bramki nie zdobył, ale w pierwszej połowie sprawiał sporo problemów defensywie the Reds. Najlepszym obrazkiem potwierdzającym te słowa jest moment, w którym Matip wybiegł z linii obrony i starał się zagrać na wyprzedzenie, ale Belg z dziecinną łatwością przestawił Kameruńczyka, co stworzyło bardzo groźną sytuację pod bramką Alissona.
W samej końcówce jednak szczęście uśmiechnęło się do ekipy z Merseyside. Zamieszanie w polu karnym zakończyło się zagraniem ręką Jamesa, a w konsekwencji rzutem karnym i czerwonym kartonikiem dla wychowanka Chelsea.
Kibice „niebieskich” upierali się, że Anthony Taylor nie powinien odsyłać prawego obrońcy pod prysznic, ale paradoksalnie gra w „10” pozwoliła londyńczykom wywieźć punkcik z Anfield. Po przerwie goście nie ukrywali, że grając jednego zawodnika mniej, remis na terenie Liverpoolu będzie świetnym wynikiem. Gracze Tuchela cofnęli się całym zespołem pod własną bramkę i wyprowadzali groźne, lecz sporadyczne kontry. Liverpool natomiast miał olbrzymi problem, co zresztą widzimy po wyniku, żeby sforsować obronę głęboko broniącego się rywala. Ten problem pojawił się już w poprzednim sezonie i jak widać trwa do dzisiaj. Można by się zastanawiać, czy gdyby Burnley w 2. kolejce ograniczyło się wyłącznie do obrony bezbramkowego remisu, to liverpoolczycy by ten mecz wygrali. Na szczęście dla Jürgena Kloppa i jego podopiecznych, drużyna Seana Dyche’a starała się długimi fragmentami grać otwarty futbol na Anfield.
Można więc zaryzykować stwierdzenie, że czerwona kartka zamknęła drogę do wygranej nie tylko Chelsea, ale także Liverpoolowi. The Reds mieliby większe szanse na wciśnięcie zwycięskiej bramki, gdyby stołeczna ekipa nadal takowej szukała i zostawiałaby tym samym więcej przestrzeni na swojej połowie dla szybkich zawodników Liverpoolu.
Biorąc pod uwagę często widoczny brak pomysłu na złamanie rywala, który broni się zaciekle całym zespołem, pozostaje mieć nadzieję, że gracze Marcelo Bielsy będą szukać w niedzielę swoich szans w starciu z byłym mistrzem Anglii.
Komentarze (6)
Faktem jest, że mamy problem z autobusami w polu karnym, co dobitnie pokazał poprzedni sezon. Wychodzi wówczas brak kreatywności linii pomocy i np. Mane, granie wrzutkami itp. Łatwiej się nam gra w otwarty futbol, vide 2:4 na Old Trafford.
oczywiście, nam idzie ciężko gra z autobusam, ale chelsea w 11 była lepsza, może nie cały czas, ale jednak