Grupa śmierci nie robi wrażenia na the Reds
Pod koniec sierpnia, kiedy Liverpool poznał swoich rywali w fazie grupowej Ligi Mistrzów, w ośrodku treningowym The Reds można było usłyszeć śmiech Jürgena Kloppa.
Mistrzowie Hiszpanii. Wicemistrzowie Portugalii, którzy w zeszłym roku zakwalifikowali się do ćwierćfinału rozgrywek europejskiej elity, w którym nieznacznie ulegli późniejszym triumfatorom. Druga najlepsza ekipa Włoch.
Trudno byłoby skompletować cięższą grupę.
Jakiekolwiek sugestie, że awans do 1/8 finału, nie mówiąc o zajęciu pierwszego miejsca, będzie zagwarantowane na dwa spotkania przed końcem fazy grupowej, zapewne również byłyby zbyte śmiechem. Jednak aktualnie jest to wspaniała rzeczywistość dla Kloppa.
Rozpatrywanie grupy B w kategoriach grupy śmierci tchnęła w Liverpool nowe życie i wzmocniła ich chęć udowodnienia, że są siłą, z którą należy się liczyć na arenie międzynarodowej.
W zeszłym sezonie po prostu nie byli w stanie konkurować z innymi dużymi markami. Kryzys w defensywie związany z kontuzjami sprawił, że The Reds mieli duże trudności i odpadli w ćwierćfinale z przeciętnym wtedy Realem Madryt. Dwanaście miesięcy wcześniej obrona pamiętnego tytułu zdobytego w stolicy Hiszpanii w 2019 roku zakończyła się na 1/8 finału i starciu z Atlético Madryt, które bezlitośnie karało wszystkie błędy.
W tej chwili Liverpool jest inną drużyną. Wyglądają na gotowych na wszystko, co po nowym roku może przynieść faza pucharowa. Nie będą czuli się gorsi od żadnego przeciwnika.
Po wejściu na boisko we wczorajszym starciu z Atlético na Anfield Nathaniel Phillips nie dotknął nawet piłki, jednak jego obecność na boisku była przypomnieniem heroicznej walki ze wszystkimi przeciwnościami pod koniec zeszłego sezonu, kiedy Liverpoolowi udało się rzutem na taśmę awansować do najlepszej czwórki w Premier League. Krew, pot i łzy nie poszły na marne.
Dzięki dwóm szybkim bramkom strzelonym ekipie Diego Simeone, Liverpool może pochwalić się wygraniem wszystkich czterech pierwszych spotkań w grupie Ligi Mistrzów po raz pierwszy w historii.
Po zakończonym zwycięstwem 3:2 thrillerze w Hiszpanii wszyscy spodziewali się energetycznego pojedynku, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Podobnie jak wtedy Liverpool kapitalnie rozpoczął mecz, ale tym razem Atlético zostało zdeklasowane i nie odrobiło strat.
Najpierw oglądaliśmy pokaz siły, kiedy dwa kapitalne dośrodkowania Trenta Alexandra-Arnolda zostały zamienione na bramki przez Diogo Jotę i Sadio Mané.
Później zawodnicy musieli zachować spokój w obliczu bezwstydnych prowokacji i zagrywek rywali. Na dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy zasłużoną czerwoną kartkę obejrzał Felipe, który w cyniczny sposób zaatakował ścięgna Achillesa Mané, a po tej sytuacji piłkarze Atlético robili wszystko, co w ich mocy, aby nakłonić holenderskiego arbitra Danny'ego Makkelie do wyrównania ilości zawodników na boisku.
- W pierwszej chwili nie widziałem, dlaczego sędzia sięgnął po czerwony kartonik - powiedział Klopp. - Moim zdaniem to była żółta kartka. Później zobaczyłem jednak powtórkę, uniesioną stopę, w takiej sytuacji decyzja należy do arbitra. Według zasad mógł pokazać czerwoną kartkę.
Klopp podjął decyzję o zmianie i Mané nie pojawił się na boisku w drugiej połowie meczu, jednak Liverpool pozostał spokojny i pewny siebie.
Pogrom, na który czekało Anfield z powodu gry w przewadze jednego zawodnika przez całą drugą połowę nie nastąpił, zawodnicy marnowali dobre okazje, jednak było coś sensownego i satysfakcjonującego w oglądaniu gospodarzy pewnie zmierzających po komfortowe zwycięstwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w ostatni weekend przewaga 2:0 została roztrwoniona w starciu z Brighton na tym samym stadionie.
Passa bez porażki we wszystkich rozgrywkach została przedłużona do 25 meczów, dzięki czemu zawodnicy Kloppa wyrównali rekord ekipy Boba Paisleya z 1982 roku.
Ta faza grupowa jest pokazem głębi składu Liverpoolu. We wrześniowym meczu otwarcia z AC Milanem odpoczywali Virgil van Dijk, Thiago i Mané, wczoraj menedżer dokonał pięciu zmian. Wiara Kloppa została spłacona w imponujący sposób.
Odpoczywał na przykład Andy Robertson, a Kostas Tsimikas z pewnością dał menedżerowi do myślenia przed niedzielnym wyjazdem na spotkanie z West Hamem. Reprezentant Grecji radzi sobie coraz lepiej. Nikt nie zaliczył tylu kluczowych podań (4) i przechwytów (7) co on, a przy okazji wypracował sobie celność podań na poziomie 83%.
Joël Matip zajął w wyjściowym składzie miejsce Ibrahimy Konaté i udowodnił, że jego duet z Virgilem van Dijkiem wciąż jest najlepszym zestawieniem stoperów w Liverpoolu.
Powrót Fabinho po trzech spotkaniach opuszczonych z powodu urazu kolana przypomniał tylko, jak ważnym zawodnikiem jest dla drużyny. Nic dziwnego, że Klopp nadał mu pseudonim 'Dyson', skoro Brazylijczyk tak dobrze radzi sobie z czyszczeniem ataków. Wykonał trzy wślizgi, wybicie, przejęcie, 91% jego podań było celnych, a przy okazji wdał się w trzy pojedynki i wygrał wszystkie.
Alex Oxlade-Chamberlain zaliczył swój najlepszy występ w tym sezonie, zabierał się z piłką do przodu przy każdej możliwej okazji.
To była ważna chwila dla reprezentanta Anglii, którego ostatnim meczem w wyjściowym składzie w Lidze Mistrzów była poprzednia wizyta Atlético na Anfield 20 miesięcy temu.
Oxlade-Chamberlain otrzymał zasłużoną owację, kiedy w końcówce spotkania zmieniał go Takumi Minamino. Podobnie zasłużony był uścisk od menedżera. Dobrze radził sobie nie tylko w ofensywie, uwagę przyciągała też jego praca w obronie. Teraz musi utrzymać ten poziom. W tej chwili musi przepełniać go pewność siebie.
Świetnie było zobaczyć na boisku Thiago, który otrzymał 30 minut po sześciu tygodniach absencji spowodowanej kontuzją kostki, tego wieczoru na wyżyny wzbił się również kapitan Jordan Henderson.
Jeśli chodzi o zawodników z linii ataku, świeżość Diogo Joty w starciu z klubem, w którym spędził dwa lata, ale nie udało mu się zaliczyć ani jednego występu w pierwszym zespole, z pewnością pomogła Liverpoolowi zyskać kontrolę.
Mané był kilkukrotnie faulowany, jednak odpłacił się Atlético w najlepszy możliwy sposób dzięki swojemu inteligentnemu poruszaniu się i precyzyjnemu wykończeniu. Dzięki swojemu trafieniu wyprzedził Michaela Owena i jest akutalnie trzecim najlepszym strzelcem w historii Liverpoolu w europejskich pucharach z dwudziestoma trzema trafieniami.
Mohamed Salah nie strzelił gola, podziwiać można jednak było kilka kapitalnych dryblingów Egipcjanina.
Jedyną łyżką dziegciu dla Liverpoolu był Roberto Firmino, który wszedł po przerwie za Mané, ale już w 78. minucie zszedł z boiska z powodu problemu z udem.
Dla Luisa Suáreza był to gorzki powrót do Merseyside, po godzinie gry zszedł z boiska, a chwilę wcześniej VAR odwołał jego bramkę z powodu spalonego. Van Dijk w zasadzie nie dopuszczał 34-latka do sytuacji.
Dzięki zapewnionemu awansowi w dwóch ostatnich meczach Klopp będzie mógł rotować składem. Jeszcze w listopadzie Liverpool zagra u siebie z Porto, a to spotkanie odbędzie się pomiędzy dwoma pojedynkami w Premier League - z Arsenalem i Southampton. Z kolei starcie z AC Milanem we Włoszech w grudniu wypada pomiędzy wyjazdem na mecz z Wilkami i spotkaniem z Aston Villą u siebie.
Ogrywanie młodych zawodników i dawanie szans zmiennikom będzie musiało odbywać się w przemyślany sposób, ponieważ nad pozostałymi spotkaniami wisi stawka finansowa. Każde zwycięstwo w fazie grupowej warte jest 2,4 miliona funtów.
Rok temu w ostatnim, niemającym wpływu na układ tabeli spotkaniu z Midtjylland w Danii kontuzji kolana doznał Diogo Jota i wypadł z gry na trzy miesiące. Liverpool nie może sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki, a biorąc pod uwagę szalony kalendarz, trzeba wykorzystać każdą okazję na odpoczynek dla najważniejszych piłkarzy.
Mimo wszystko, te decyzje trzeba będzie podjąć kiedy indziej. W tej chwili należy cieszyć się z tego, co drużyna osiągnęła.
- Nie spodziewałem się tego, kiedy zobaczyłem losowanie - nikt się tego nie spodziewał. Zrobienie tego jest wyjątkowe - powiedział Klopp.
Ma rację.
Milan, Porto i Atlético - wszyscy pokonani. Liverpool kolejny raz rozpędza się w Europie.
James Pearce
Komentarze (8)
Już za jakieś 5 lat będziemy mówić "kiedyś to były czasy" ;)
Juz sobie za parę sezonow wyobrażam jak mamy w skladzie podstawowym tych co dziś są jeszcze dzieciakami a ciagnie ich za uszy podstarzaly Salah który niczym Messi dawno po 30 dalej zajebiscie gra i robi liczby, Firmino niczym Totti dalej potrafi zaczarować mimo zaawansowanego wieku, a Henderson jak dzis Milner - na każdą pozycje, niezmordowany żołnierz i najwiekszy autorytet w szatni. Van Dijk dalej gra swietnie niczym Barzagli bądź Chellini, a Robertson trochę wolniejszy ale dalej ze świetnym dośrodkowaniem.
Będzie co wspominać za te 10 lat...