Co musi zrobić Tsimikas, by być jak Robertson?
- Naprawdę bardzo cieszę się z tego, że Kostas się rozwija, jednak Robbo to Robbo, jest wyróżniającym się piłkarzem - takie zdanie z ust Jürgena Kloppa padło podczas piątkowej konferencji prasowej przed spotkaniem z Southampton na Anfield.
Niemiec słynący raczej z ostrożnego dobierania słów, nawet w obliczu najbardziej kryzysowych sytuacji, tym razem zaskoczył. Można wręcz rzec, że to nie w jego stylu, by tak bezpośrednio dawać do zrozumienia, którego piłkarza ceni bardziej.
Robertson to bez wątpienia jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy lewy obrońca na świecie, jednak od początku obecnego sezonu jego forma pozostawia wiele do życzenia. Komplet spotkań rozegranych w Premier League w poprzedniej kampanii, mistrzostwa Europy z reprezentacją Szkocji, nadmiar meczów w przeciągu ostatnich kilku lat, spowodowany brakiem odpowiedniego zmiennika, to wszystko przyczyniło się do tego, że Szkot wygląda na ewidentnie wyeksploatowanego.
Kiedy Robertson nabawił się urazu w ostanim spotkaniu okresu przygotowawczego, do gry wkroczył Kostas Tsimikas. Grek po ciężkim pierwszym sezonie w barwach The Reds, złapał odpowiedni rytm i prezentował się bardzo solidnie podczas obozu w Austrii.
Nie inaczej było, kiedy zastąpił Szkota w meczu z Norwich, mimo kilku problemów w ustawieniu defensywnym, przyczynił się ostatecznie do zwycięstwa i czystego konta. To miał być jednak dopiero początek, dla wchodzącego na wysokie obroty Tsimikasa.
Przeciwko Burnley zaliczył bowiem asystę, doskonale dośrodkowując piłkę na głowę Diogo Joty, łącznie notując aż cztery kluczowe podania w przeciągu całego spotkania.
Następnie do gry powrócił Robertson, co sprawiło, że Tsimikas musiał zasiąść na ławce rezerwowych, w starciu z Chelsea pojawiając się na zaledwie osiem minut. Z kolei po zaliczeniu bardzo udanego zgrupowania reprezentacji, nie powąchał murawy w spotkaniach z Leeds i Milanem.
Od tego czasu stało się jasne, że to Szkot jest niekwestionowanym pierwszym wyborem i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości naprawdę daleko mu do formy, do której nas przyzwyczaił.
Najlepiej obrazuje to sytuacja przed ostatnią przerwą reprezentacyjną. Tsimikas rozegrał pełne 90 minut w wygranym na Anfield starciu z Atletico Madryt w Lidze Mistrzów. Był to jego szósty występ od pierwszej minuty, szósty zakończony czystym kontem zespołu. Zanotował cztery kluczowe podania i wykreował trzy okazje na przestrzeni całego spotkania.
Nawet to nie przekonało Kloppa, by postawić na niego przeciwko West Hamowi na London Stadium. Liverpool przegrał wówczas pierwszy mecz w trwającej kampanii, a Robertson okazał się jednym z gorszych zawodników na placu gry, aż 21 razy tracąc posiadanie piłki. Wciąż bardzo wiele do życzenia pozostawiały także jego stałe fragmenty gry.
- Dajemy z siebie absolutnie wszystko, aby grać w tej drużynie. W mojej opinii wszystko jest utrzymane na bardzo zdrowym poziomie, pomagamy sobie, wspieramy się, gdy któryś potrzebuje pomocy - powiedział Tsimikas o ich rywalizacji, w rozmowie z klubowym serwisem.
Właśnie tego potrzebuje teraz Liverpool na pozycji lewego obrońcy - zdrowej rywalizacji. Taka niewątpliwie napędza każdego zawodnika. Z resztą było to widać w środę, kiedy powracający po kontuzji mięśniowej Robbo, zmienił Tsimikasa w drugiej połowie meczu z Porto. Był aktywny, waleczny, szarpał i chciał pokazać się z jak najlepszej strony, wiedząc, że jego konkurent naciska i zamierza wykorzystać każdą nadarzającą się okazję, by wygryźć go ze składu.
Z takim przekonaniem Szkot powinien pozostać, a słowa Kloppa zdają się dawać mu pewien bufor bezpieczeństwa. „Robbo, to Robbo”, ale dobro drużyny jest najważniejsze. Jutro przekonamy się więc, czy Klopp blefuje, czy też rzeczywiście zaprezentuje nam przywiązanie do nazwiska. Bowiem Tsimikas zwyczajnie zasłużył na kolejny występ, nie dając absolutnie żadnych argumentów za tym, by odstawić go na boczny tor.
Komentarze (4)