Media po meczu na Turf Moor
Liverpool zanotował czwarte ligowe zwycięstwo z rzędu, pokonując w niedzielę Burnley 1-0.
The Reds wyszli zwycięsko ze starcia na Turf Moor dzięki bramce Fabinho, który w pierwszej połowie trafił do siatki po rzucie rożnym.
Jürgen Klopp zdecydował się postawić na swoje słynne trio: Roberto Firmino, Sadio Mané i Mohameda Salaha. Mecz na ławce rozpoczął Diogo Jota, a nowy nabytek Luis Díaz w ogóle nie pojawił się na boisku.
Zwycięstwo pozwoliło zbliżyć się Liverpoolowi na 9 punktów do pierwszego Manchesteru City, wciąż mając jeden mecz zaległy.
Przedstawiciele różnych mediów oglądali zwycięstwo Liverpoolu na żywo – o to, co napisali po meczu.
Carl Markham, The Independent
Piąty gol w ośmiu meczach Fabinho pomógł Liverpoolowi odnieść zwycięstwo 1-0 nad Burnley w trudnych warunkach, co nadal utrzymuje ich w pościgu za Manchesterem City.
Deszcz, który na Turf Moor padał w trzech różnych kierunkach jednocześnie nie nastrajał optymistycznie, ale drużyna Jurgena Kloppa, która do lidera traciła 12 punktów, nie mogła sobie pozwolić na chwile słabości.
Pomimo, że w drużynie gości w ataku wystąpiło słynne trio po raz pierwszy od października, to bramkostrzelny pomocnik zmienił wynik spotkania.
Od początku roku żaden kolega z drużyny nie zdobył więcej bramek niż Fabinho, który doskonale wywiązywał się również ze swojego podstawowego zadania, jakim jest trzymanie linii pomocy w ryzach.
Richard Jolly, The Guardian
W chwili gdy Jürgen Klopp wydał 50 milionów funtów na napastnika, Liverpool zyskał bramkostrzelnego zawodnika. Nie jest nim Luis Díaz – przynajmniej póki co - ale Fabinho. Nadzieje Kloppa na tytuł mogą być słabe, ale gdyby nie pomocnik byłyby nierealne. Piąty gol Fabinho w 2022 roku zmniejszył stratę do Manchesteru City do 9 punktów; gdyby nie to, że bramkę strzelił zawodnik odpowiedzialny za wsparcie tylnej czwórki, można by się pokusić o stwierdzenie, że był to gol zdobyty przez lisa pola karnego, zdobyty z odległości pół metra, wskazujący na instynkt napastnika.
Wagę tej bramki podkreśla fakt, że Burnley nie zdobył żadnej. Przez ostatnie 851 minut w Premier Legaue strzelili zaledwie trzy gole, a do tego przez ponad rok odnieśli u siebie tylko jedno ligowe zwycięstwo.
Ta wstydliwa statystyka powinna ulec zmianie w pierwszej połowie, gdy mieli doskonałe okazje strzeleckie. I znów, dzięki Fabinho, Burnley pozostało bez punktów. W przeciwieństwie do wtorkowego starcia z Manchesterem United, nie było tu comebacku. Tracą siedem punktów do bezpiecznego miejsca zapewniającego utrzymanie. Rośnie prawdopodobieństwo, że w przyszłym sezonie lokalne derby będą rozgrywać nie z Liverpoolem i Manchesterem United, a z Wigan czy Blackpool.
Tak czy inaczej, dla Liverpoolu było to typowe ciężko wywalczone zwycięstwo. Od początku mieli problemy i byli nieprzekonujący w pierwszej połowie, ale nabrali pewności siebie po bramce Fabinho. Virgil van Dijk na koniec wyglądał na nienaruszonego przez wichury w Burnley. Inni się męczyli.
- Pobrudziliśmy koszulki – śmiał się Klopp.
Ian Whittell, The Times
Liverpool zbliżył się do Manchesteru City na dziewięć punktów, ale był to wyrównany pojedynek, w którym Burnley zmarnowało mnóstwo okazji.
Drużyna Jürgena Kloppa wciąż może przeskoczyć City Pepa Guardioli, ponieważ ma jeden mecz zaległy, a 9 kwietnia przyjeżdża na Etihad.
Nie można oczywiście kwestionować nastawienia zespołu Kloppa, który musiał poradzić sobie z trudną wizytą na Turf Moor w deszczowe i wietrzne popołudnie, gdy Burnley przez cały mecz stanowiło zagrożenie.
Pięć minut przed przerwą do siatki trafił Fabinho, zdobywając piątego gola w siedmiu ostatnich meczach. Burnley stworzyło sobie całe mnóstwo okazji w pierwszej połowie, a najlepszą miał Wout Weghorst.
Gol padł po rzucie rożnym wykonanym przez Trenta Alexandra-Arnolda. Piłkę wrzuconą przez prawego obrońcę strącił Sadio Mané, który wrócił do składu po zwycięstwie z Senegalem w Pucharze Narodów Afryki. Następnie Fabinho zmusił Nicka Pope’a do interwencji, ale dobitką umieścił piłkę w siatce.
Mark Ogden, ESPN
Prawdą jest, że w wyścigu o ligowy tytuł decydujące są brzydkie, niegodne zapamiętania zwycięstwa. Takie dni, gdy gwiazdy nie zajmują nagłówków, a kluczową rolę odgrywają ci, którzy zazwyczaj nie otrzymują aplauzu. Jeżeli Liverpool może w jakiś sposób przegonić Manchester City i zostać mistrzem Anglii w sezonie 2021/22, to zwycięstwo 1-0 nad Burnley idealnie pasuje do tego opisu.
Angielski futbol zawsze szczycił się tym, że wyścig o ligowe mistrzostwo to maraton, a nie sprint. Jest testem jakości i wytrzymałości, który wymaga od zespołów występowania we wszystkich warunkach od sierpnia do maja. Nawiązując, wyjazd do Burnley w lutym, gdy deszcz pada niemal poziomo, a szalony wiatr ciąga flagę na dachu głównej trybuny we wszystkich kierunkach, jest tak samo trudnym testem charakteru jak starcie z walczącym o utrzymanie walecznym zespołem Seana Dyche’a.
Na szczęście dla Liverpoolu - który zbliżył się do City na dziewięć punktów i wciąż ma jeden mecz mniej od mistrzowskiej drużyny Pepa Guardioli – gdy wszystko szło jak po gruzie, a gwiazdy nie błyszczały, oś napędowa w postaci Fabinho i Jordana Hendersona dała im zwycięstwo.
Mohamed Salah, Sadio Mané i Roberto Firmino byli z przodu zupełnie anonimowi, a jedynym widocznym wkładem atakującej trójki była główka Mané po rzucie rożnym wykonanym przez Trenta Alexandra-Arnolda w 40. minucie. Po jego zagraniu do piłki dopadł Fabinho, który z bliska zdobył swoją piątą bramkę w siódmym meczu. Z tyłu Virgil van Dijk i Joël Matip byli wyjątkowo niepewni, nie mogąc poradzić sobie z szybkością i zwrotnością Jaya Rodrigueza oraz fizycznie nieporadni w starciach z niemal dwumetrowym napastnikiem Woutem Weghorstem.
Komentarze (1)