Prasa po hicie na Etihad
Liverpool wciąż traci jeden punkt do Manchesteru City po niedzielnym starciu na szczycie Premier League.
The Reds zremisowali 2-2 na Etihad Stadium, a na listę strzelców wpisali się Diogo Jota i Sadio Mané. Obie drużyny zmierzą się ze sobą w najbliższą sobotę w półfinale FA Cup.
Drużyna Jürgena Kloppa ma do rozegrania jeszcze siedem meczów w lidze i będzie liczyć na potknięcia City. The Reds najbliższy ligowy pojedynek rozegrają 19 kwietnia, gdy będą gościć u siebie Manchester United.
Wielu krajowych dziennikarzy obserwowało zmagania gigantów z bliska. Ot ich wnioski.
Jason Burt, The Daily Telegraph
Jest już po hałasie, walce i zapierającej dech w piersiach doskonałości. Tak jak przed meczem, jeden punkt w dalszym ciągu dzieli Manchester City i Liverpool, ale to w najmniejszym stopniu nie oddaje tego, że gdyby wyłonił się tu zwycięstwa, byłby to mecz stulecia. Taka to była jakość.
Ten mecz miał zdecydować o zwycięstwie w lidze, ale w ostateczności zadecydował o tym, a raczej potwierdził to, że grały w nim bez wątpienia dwa najlepsze zespoły, nie tylko w Premier League, ale w Europie. Nikt, ani w Hiszpanii, ani w Niemczech nie może się z tym mierzyć. W Anglii, siedem kolejek przed końcem sezonu idą ramię w ramię i będzie zaskoczeniem, jeżeli nie spotkają się w finale Ligi Mistrzów w przyszłym miesiącu.
W 83. minucie Pep Guardiola i Jürgen Klopp przytulili się i znali już wynik. Wpadli sobie w objęcia ponownie po końcowym gwizdku. To było ekspresyjne i potwierdzało to, jak wysoko się wzajemnie cenią. Klopp, zanim udzielił wywiadu pomeczowego, podziękował swoim fanom.
Menedżerowie ponownie to zrobili, uścisnęli sobie dłonie i zbili piątki podczas rozmów z dziennikarzami. Szukali pokrewnej duszy, potwierdzenia.
Nie ma wątpliwości, że drużyna słabsza od Liverpoolu wymiękłaby od hipnotyzującej gry City, napędzanej przez niesamowitego Kevina De Bruyne i wspieranej przez Bernardo Silvę. Jednak City powinno wygrać w doliczonym czasie gry, gdy rezerwowy Riyad Mahrez pomylił się, próbując oszukać Alissona. Posłał piłkę nad poprzeczką, a Guardiola złapał się za głowę.
Nic dziwnego, że Klopp nazywa Liverpool „mentalnymi potworami”, ponieważ aby wytrzymać napór musieli czerpać siłę z głębokich rezerw, a do tego potrafili odebrać punkty rywalowi.
Jak bokserski mistrz, Liverpool odbił się od lin kołysząc się i wyrównał 46 sekund po rozpoczęciu drugiej połowy, a Guardiola upadł na fotel, jakby rażony prądem. Żaden inny zespół nie byłby w stanie tego zrobić.
Liverpool będzie prawdopodobnie szczęśliwszy, ponieważ mogli tracić już cztery punkty, a do tego City było lepszą drużyną.
Jednak w tym uścisku Kloppa i Guardioli po końcowym gwizdku coś było, coś w ich uśmiechach, sugerujących, że żadna ze stron nie cieszyła się ze straty dwóch punktów.
Walka o tytuł zakończy się gdzieś indziej. Być może po drodze, być może poprzez punkty stracone u siebie. Manchester City ma o tyle lepiej, że wystarczy, że wygra wszystkie mecze i Liverpool nie będzie miał nic do powiedzenia. W ten sposób sprawa została rozwiązana, gdy poprzednio była tak mała różnica; i oba kluby są gotowe powtórzyć ten wyścig.
Jednak Guardiola wie, że zaprzepaścił szansę. Riyad Mahrez miał dwie okazje, by zdobyć zwycięską bramkę pod koniec meczu, a Liverpool już by się nie podniósł. Nie było trzeciej.
Henry Winter, The Times
Manchester City jest w lepszym położeniu. Mistrzowie Guardioli bezlitośnie zmierzali po zwycięstwo na głośnym Etihad, ale remis pasuje City bardziej niż Liverpoolowi, ponieważ wciąż mają punkt przewagi i łatwiejszy kalendarz. Prawdziwymi zwycięzcami byli kibice na trybunach i ogromna światowa publiczność, którzy mieli okazję oglądać ten wspaniały mecz Premier League.
Kevin De Bruyne i Gabriel Jesus, zdobywcy goli dla City, byli świetni, a Jordan Henderson jak zawsze dawał z siebie wszystko dla Liverpoolu, dopóki miał siły. Początek meczu zapierał dech w piersiach. Zaczęło się od bramki De Bruyne, a tempo nie spadło, zapewniając styl i treść do przedmeczowego szumu. City zaprezentowało się pierwsze.
Niosąc szybkość i intensywność, piłkarze Guardioli wdarli się w szeregi Liverpoolu, robiąc z gośćmi to, co zazwyczaj drużyna Kloppa robi innym. Liverpool musiał wykazać się ogromną wytrzymałością, by wyrwać punkt. City naciskało na Liverpool i nakładało pressing tak, że nawet Virgil van Dijk wyglądał czasem niepewnie. De Bruyne wyskoczył z linii pomocy, by nacisnąć Alissona, narzucając tempo. Szybki pressing, szybkie rzuty wolne, szybka zmiana ustawienia, szybkie myślenie: City było o ułamki sekund szybsze od rywala.
Guardiola zmyślnie celował w przestrzeń za Andym Robertsonem, gdzie szarżowali Jesus i Walker. Jesus grał przeciwko Robertsonowi, próbując wrzucić piłkę w pole karne lub po prostu starając się go przejść. Gdy Jesus schodził do środka, Walker przebiegał obok. Robertson potrzebował wsparcia i ostatecznie otrzymał żółtą kartkę za zatrzymanie De Bruyne, który dołączył do kolegów atakujących prawą stroną.
City mogło prowadzić nawet przed bramką De Bruyne w szóstej minucie. Przedzierali się bardzo gwałtownie, Walker zagrał głową do De Bruyne znajdującego się w środku pola. Kapitan City podał na prawo do Jesusa, który uciekł Robertsonowi i zagrał do Raheema Sterlinga. Alisson wyszedł z bramki i uratował zespół.
David Hytner, The Guardian
Mówiono o potrójnej i poczwórnej koronie, o historycznym łupie i o tym, że coś się rozjaśni – ale jeszcze nie teraz. Manchester City będzie prawdopodobnie szczęśliwszy po remisie, który sprawił, że wciąż mają przewagę jednego punktu nad Liverpoolem i kolejny mecz ligowy za sobą, chociaż drużyna Guardioli miała możliwość stworzenia ogromnej przewagi już przed przerwą… i zamknięcia spotkania pod koniec.
Passa 10 zwycięstw z rzędu Liverpoolu dobiegła końca – seria ta pozwoliła zbliżyć im się do City na zaledwie jeden punkt. W styczniu strata wynosiła 14 punktów, a City miało dwa mecze rozegrane więcej. Guardiola nazwał to „sztucznym prowadzeniem”. Jednak Liverpool też może cieszyć się z tego rezultatu. Klopp nie wyglądał na przygnębionego, gdy podszedł do kibiców 15 minut po ostatnim gwizdku i ściągając czapkę, ukłonił się im.
To był trzymający w napięciu dreszczowiec, w którym oba zespoły zagrały z charakterystycznym zacięciem i zręcznością – szczególnie City – i błędami z tyłu. Liverpool pokazał odwagę i dwukrotnie wyrównywał. Drugim razem bramkę zdobył Sadio Mané na początku drugiej połowy, pozwalając drużynie wciąż marzyć o poczwórnej koronie. Ale jak Liverpool wytrzymał napięcie w ostatnich minutach.
Paul Gorst, Liverpool Echo
Czy kiedykolwiek coś dorównywało temu nadzwyczajnemu zamieszaniu? Szczerze, ten wciągający remis był niesamowity.
Opowiedziana w każdy możliwy sposób, podróż Liverpoolu na mecz z Manchesterem City była przedstawiana jako najważniejsze starcie Premier League od lat. W erze, w której króluje przesada, ten opis pasuje doskonale do starcia dwóch tytanów na Etihad.
Z pewnością w przypadku Liverpoolu to prawda, ponieważ mogli przeskoczyć drużynę, którą można śmiało nazwać „arcyrywalem” the Reds w 2022 roku. Na początku roku marzenia o mistrzostwie były tylko mrzonką, więc znalezienie się w tym miejscu stanowi niezły zwrot akcji.
Mecze z Manchesterem United i Evertonem zawsze będą wywoływać największe emocje kibiców z Anfield, ale teraz to City staje się największym rywalem.
Dyskusje na temat tego, czy jest to największa rywalizacja w erze Premier League nie mają końca. Choć są tacy, którzy temu zaprzeczają, zarzucając, że brakuje jej tej „igły”, to niewielu jest w stanie przedstawić sensowne argumenty, biorąc pod uwagę samą wysoką jakość bohaterów, biorących w niej udział.
Podsumowując, podobnie jak na Anfield w październiku, obie drużyny musiały zadowolić się punktem. Taki rezultat nie zadowala tych, którzy chcieli definitywnego zamknięcia sprawy walki o tytuł.
Komentarze (2)