Czy LFC ma dziś przewagę psychologiczną nad City?
Jürgen Klopp w czasie pościgu za Manchesterem City nakazał swoim piłkarzom, by byli "tak irytujący, jak to tylko możliwe” w poszukiwaniu trofeum, które mogłoby im zapewnić historyczną poczwórną koronę.
Klopp wydał swoje oświadczenie w czasie, gdy Liverpool postanowił wystawić na próbę nerwy City w wyścigu o tytuł Premier League - który w pewnym momencie zaczynał przypominać procesję dla aktualnych mistrzów Pepa Guardioli.
Liverpool okazał się jednak zastosować do słów swojego menedżera. The Reds z pewnością zaszli za skórę City, otrzymując turbodoładowanie w pogoni za historią dzięki wygranej 3:2 w półfinale FA Cup na Wembley.
Jeśli ten sportowy pojedynek wagi ciężkiej osiągnął już taki punkt, w którym każde wydarzenie jest badane niemal kryminalistycznie w celu odgadnięcia, kto ma przewagę psychologiczną, to z pewnością ten mecz był ciosem wyprowadzonym przez Liverpool.
Być może nie kluczowym - City jest zbyt dobre, wciąż prowadzi w lidze i czeka na półfinał Ligi Mistrzów z Realem Madryt - jednak mimo wszystko trafionym.
Zespół City nie zostanie zbity z tropu przez jedną porażkę, a wybór składu przez Guardiolę sugeruje, że Puchar Anglii nie był na szczycie jego listy priorytetów, jednak Liverpool zyska dzięki temu zwycięstwu nieco pewności i będzie chciał wykorzystać to na swoją korzyść.
Zwycięstwo wzmocni wiarę The Reds
Przewaga Liverpoolu w pierwszych 45 minutach musiała umocnić przekonanie, że jednopunktowa przewaga City w lidze może zostać jeszcze odrobiona, a biorąc pod uwagę zdobycie Pucharu Ligi i nadchodzący półfinał Ligi Mistrzów z Villareal, zespół The Reds kusi też zapisanie się w futbolowych annałach.
Klopp może próbować ukryć podekscytowanie i oczekiwania (albo i nie), jednak nie ucieknie przed rzeczywistością - w obozie Liverpoolu z pewnością muszą mieć przeczucie, że tzw. "niemożliwe" może być po prostu możliwe.
Aby dodać jeszcze nieco pikanterii, to właśnie City będzie najpoważniejszą przeszkodą Liverpoolu - z własnymi ambicjami do tytułu, a także z kuszącą wizją pierwszego zwycięstwa w Lidze Mistrzów w zasięgu wzroku. Mamy więc do czynienia z dwoma wybitnymi europejskimi drużynami.
Jeśli spektakularny remis 2:2 na stadionie Etihad na sześć dni przed spotkaniem na Wembley przygotował grunt pod moment kulminacyjny sezonu - w którym bardzo możliwe jest spotkanie się zespołów po raz kolejny w finale Ligi Mistrzów - to wczorajszy triumf w półfinale można uznać za "pierwszą krew" dla Liverpoolu.
Podczas gdy ten zremisowany mecz był pojedynkiem, w którym ciężko było rozdzielić dwie drużyny najwyższej klasy, tak tutaj Liverpool pokonał City w pierwszych 45 minutach, które okazały się kluczowe w kontekście końcowego zwycięstwa - i to nawet bez względu na to, że podopieczni Pepa Guardioli znacznie poprawili się po przerwie.
Fizyczna siła i dynamika Liverpoolu były zbyt duże jak na przemodelowany zespół City. Pokazała to akcja, w której Ibrahima Konaté pokonał wszystkich zawodników w drodze do piłki, by wyprowadzić The Reds na prowadzenie. Także gol Sadio Mané, który rzucił się w kierunku Zacka Steffena, próbującego naśladować Edersona, potwierdzał dominację Liverpoolu we wspomnianych aspektach.
Zespół City wyglądał na zagubiony i zmęczony, a trzeci gol Mané dla Liverpoolu przed przerwą dał The Reds przewagę, która okazała się decydująca. Nawet pomimo tego, że w końcówce zrobiło się nerwowo dzięki bramkom Jacka Grealisha i Bernardo Silvy strzelonym na początku i na końcu drugiej połowy.
Znak rozpoznawczy Kloppa - wystrzelenie ku niebu zaciśniętej pięści - po dotarciu przez Liverpool do pierwszego od dekady finału Pucharu Anglii, musiał w pełni odzwierciedlać jego zachwyt.
Liverpool jest we wspaniałej sytuacji - wszyscy zawodnicy są zdrowi, do tego The Reds zademonstrowali swoje możliwości ofensywne, zastępując Mané i Luisa Díaza Roberto Firmino i Diogo Jotą.
Dzięki temu zwycięstwu The Reds będą czuć, że są rozpędzeni i mogą zdobyć wszystkie cztery trofea, o które walczą. A jeśli ta porażka może przy okazji osłabić pewność City, to nawet lepiej.
Co z City?
Informacja o składzie zespołu Guardioli z pewnością była czymś mile widzianym w szatni Liverpoolu przed rozpoczęciem meczu. Kevin de Bruyne był gotów tylko na tyle, by znaleźć się na ławce po tym, jak odniósł kontuzję w ćwierćfinałowym spotkaniu Ligi Mistrzów z Atlético Madryt.
Kyle Walker był kolejną ofiarą meczu w Hiszpanii, a udział w meczu kluczowych obrońców - Aymerica Laporte'a i Rúbena Diasa - również ograniczył się tylko do dziwnej rozgrzewki. Fernandinho, mający 37 lat i planujący odejść pod koniec sezonu, został wyznaczony do niewdzięcznego zadania w pomocy.
Riyad Mahrez był tylko rezerwowym wykorzystanym w końcówce, jednak najważniejszą decyzją Guardioli było postawienie na Steffena, będącego dotychczasowym bramkarzem City w tych rozgrywkach, zamiast na Edersona. City zapłaciło za to cenę, gdy ich bramkarz próbował nieudolnie naśladować Brazylijczyka.
Każda porażka, zwłaszcza z Liverpoolem, boli perfekcjonistów i zwycięzców takich jak Guardiola. Jednak z perspektywy City nikt nie widzi, by ta porażka miała ogromny wpływ na losy tytułu czy zwycięstwo w Lidze Mistrzów, w stronę którego Obywatele kierują swój wzrok.
Wybór składu przez Guardiolę był przecież spowodowany ciężkim testem w Lidze Mistrzów. Ludzie będą zwracać uwagę, że Klopp miał możliwość rotacji w meczu z mniej fizyczną i groźną Benficą po tym, jak The Reds wypracowali sobie solidną przewagę w pierwszym meczu.
To z pewnością marne pocieszenie po porażce, ale Guardiola będzie miał przekonanie, że dokonał swoich wyborów z myślą o szerszej perspektywie, o większych trofeach.
Liverpool jednak wyprzedził City w tym konkretnym wyścigu o jedno z nich i będzie miał psychologiczną przewagę w klubowej rywalizacji przynajmniej przez kilka dni.
Jej sceneria przenosi się teraz do Premier League i Ligi Mistrzów - tam znowu będą decydować najmniejsze detale.
Phil McNulty
Komentarze (16)
Teraz już wiem jak to jest wejść w buty City. W tym roku mam obraz tego co miało City przez kilka lat. W Carabao oprócz Chelsea w finale nie mieliśmy ciężkich rywali. Większość z niższych lig. W FA podobnie do wczorajszego meczu. W LM oprócz grupy śmierci to potem na półbiegu Inter i Benfica. Teraz Villareal. Z całym szacunkiem, ale nie są to drużyny z top 10 Europy. Ligę szarpiemy na równi z City. I najważniejsze mamy zdrowy skład. Nawet dwa składy. Patrząc na ostatnie kilka kolejek to nasza ławka jest zdecydowanie mocniejsza od ławki City. Pep ma dwóch trzech na ławce z pierwszego składu, a reszta to jakieś Palmery. Ten rok może być naprawdę historyczny i dużą zasługą mogą być "buty" City.