Kolejny puchar paliwem na końcówkę sezonu
Liverpool kolejny raz w tym sezonie mierzył się z Chelsea. Czwarty mecz przeciwko the Blues i czwarty remis. Dwa razy w lidze, raz w Pucharze Ligi Angielskiej i raz w Pucharze Anglii. Oczywiście w dwóch ostatnich przypadkach konieczne było wyłonienie zwycięzcy. Dwukrotnie granica między euforią, a rozpaczą była bardzo cienka, ale jak to się mówi, rzut karny też trzeba umieć strzelić.
Niewiele brakowało, żeby piłkarze z miasta Beatlesów cały czas byli z pustymi rękoma mimo, co by nie powiedzieć, fenomenalnego sezonu w ich wykonaniu. Dwukrotnie z dwóch finałów krajowych pucharów zwycięsko wychodzili podopieczni Jürgena Kloppa. Wielu dokładnie pamięta finał FA Cup sprzed 10 lat, dlatego pokonanie londyńczyków tym razem smakuje jeszcze lepiej.
Po rozegraniu już 60 meczów w tym sezonie widać, że liverpoolczycy krwawią, liverpoolczycy są zmęczeni. Na pewno wielu z nas, którzy śledzili poczynania wicelidera Premier League w sobotnim meczu widzieli, że niektórzy piłkarze są już po prostu wycieńczeni. Szczerze mówiąc, patrząc na zawodników z czerwonej części Merseyside, nie kibicowało się im już tylko dlatego, żeby można było pochwalić się kolejnym pucharem. Każdy z piłkarzy Liverpoolu zostawił w tym sezonie tyle serca i zdrowia na boiskach w całej Anglii i Europie, że większy smutek sprawiłby fakt, że ta grupa wspaniałych facetów po tym wszystkim, co przeszła, została ostatecznie bez namacalnego dowodu swojego poświęcenia. Tutaj nie chodzi już tylko o statystyki i dopisanie kolejnego zwycięstwa do The Champions Wall, ale przede wszystkim o to, aby podopieczni Kloppa uwierzyli, że cała ta codzienna ciężka praca nie pozostaje bez efektów.
Zwycięstwo w Pucharze Anglii może mieć zatem kolosalne znaczenie na rozwój wypadków w kolejnych tygodniach. Oczywiście w Premier League wszystko w swoich nogach mają piłkarze Manchesteru City. To, że potkną się w dwóch kolejnych spotkaniach jest bardzo mało prawdopodobne, patrząc na to, co wyrabiają w ostatnich meczach the Citizens. Ale kto nam zabroni marzyć? Piłkarze Liverpoolu nie spoczną na laurach dopóki nie stracą matematycznych szans na tytuł, więc my także nie powinniśmy w nich wątpić. Podświadomie kierujemy już jednak swoje myśli do 28 maja i tego, co będzie miało wtedy miejsce w Paryżu.
Liverpoolczycy przed serią jedenastek w Pucharze Anglii byli już kompletnie wyczerpani, bo jacy mają być po 60 meczach w tym sezonie? Jednak w chwili, gdy do siatki z jedenastu metrów trafił Kostas Tsimikas, the Reds otrzymali paliwo na ostatnie trzy starcia w tej kampanii. Jeżeli rewanż na Chelsea za porażkę w 2012 roku smakuje tak dobrze, to co może się dziać po ewentualnej wygranej na Stade de France. Pamiętajmy, że Jürgen Klopp i jego armia nie tylko pamięta porażkę w 2018 roku, ale także ćwierćfinał z poprzedniej kampanii. Zarówno w 2018, jak i w 2021 roku 19-krotni mistrzowie Anglii mieli wewnętrzne problemy (Pechowe zagrania Lorisa Kariusa, kontuzja Mo Salaha, czy fatalna sytuacja kadrowa w sezonie 2020/2021). Co by się jednak nie działo, już można powiedzieć, że mamy przyjemność oglądania najlepszego Liverpoolu w całej historii tego klubu.
Miejmy nadzieję, że ta drużyna zapisze się w annałach futbolu przynajmniej jeszcze jednym zdobytym pucharem, ale już nie tylko dla kibiców, ale przede wszystkim dla samych siebie, aby fani ubrani w czerwone barwy za 40,50,60 lat wiedzieli jak dobry był to klub i jak ważne miejsce w jego historii zajmuje Jürgen Klopp.
Komentarze (8)