John Henry wie, co nastąpi dalej
Właściciel Liverpoolu przyglądał się prosto z trybun, jak the Reds wysoko pokonują Borunemouth i w ten sposób wysyłają jasny sygnał do reszty stawki Premier League.
Kryzys? Jaki kryzys? Pogłoski o upadku Liverpoolu były mocno przesadzone, a drużyna weszła w sezon w czwartej kolejce kampanii. Pokonali beniaminka z Bournemouth 9:0 i odnieśli takie zwycięstwo, którego często pod wodzami Jürgena Kloppa nie byli w stanie pokazać w przeciwieństwie do rywali z Manchesteru City. Uciszyli wątpiących w sposób najbardziej przekonujący z możliwych.
Po kłującej w serce przegranej z Manchesterem United w poniedziałek nieunikniona była jakaś forma reakcji w meczu na Anfield. Musiała nastąpić. Jednocześnie John W. Henry był obecny na Anfield, więc dla Liverpoolu był to idealny moment na pokazanie się.
Rutynowa wygrana pozwoliłaby dopisać punkty w tabeli, ale po takim początku sezonu, potrzebowali pokazać swoje stanowisko. Należy uznać, że zostało ono wyraźnie przedstawione. Idealne remedium na stale rosnącą nerwowość the Reds, która pojawiła się w pierwszych tygodniach sezonu.
Oczywiście jest mnóstwo przyczyn powolnego startu sezonu w wykonaniu Liverpoolu, chociażby długa lista piłkarzy kontuzjowanych. Wprawdzie Klopp liczył, że będzie miał do dyspozycji kilku rannych, ale chodzących, swoich wojowników, to jednak the Reds znów musieli działać z jedną ręką na temblaku, kiedy nadszedł dzień pojedynku z ekipą Scotta Parkera.
Na przedmeczowej konferencji Klopp potwierdził, że nastąpiła zmiana stanowiska ze strony Liverpoolu przed końcem okienka transferowego, które nastąpi w czwartek. Przyznał, że błędem była decyzja o odpuszczeniu transferu pomocnika i będzie szukał możliwości wzmocnienia motoru napędowego swojej maszynerii w najbliższych pięciu dniach, o ile będzie to możliwe.
Obecność Henry'ego z żoną Lindą Pizzuti u boku, nie umknęła uwadze kibiców. Amerykanin przyglądał się z bocznej strefy, jak przebiega rozgrzewka the Reds. Z pewnością zastanawiał się, co złego stało się z drużyną, która zaledwie trzy miesiące temu była tak blisko bezprecedensowej, poczwórnej korony.
Po zajęciu miejsca w loży dyrektorskiej, w ciągu sześciu minut od rozpoczęcia spotkania, prawdopodobnie zapomniał, że zastanawiał się na temat tego, o co to całe zamieszanie.
Powtarzającym się motywem tego nieprzekonującego w wykonaniu Liverpoolu okresu był fakt, że drużyna regularnie traciła bramkę jako pierwsza. Zdarzyło się to dziewięciokrotnie w trakcie ostatnich 11 występów. Ostatnim meczem, w którym nie sprawdził się ten schemat, było kwietniowe spotkanie z Newcastle.
Na szczęście w tym przypadku nie dali Bournemouth szansy na wydłużenie tej serii. Już w trzeciej minucie Luis Díaz zamienił na bramkę podanie od Roberto Firmino.
Trzy minuty później napastnik był ponownie zaangażowany, wykładając piłkę Harveyowi Elliottowi na skraju pola karnego, a ten okazję zamienił na bramkę. Biorąc pod uwagę krytykę, jaka w ostatnich miesiącach spadała na Firmino, a także to co, sam pokazał na Old Trafford, kiedy jednocześnie jego przyszłość w klubie jest wciąż niejasna, a kontrakt wygasa przyszłego lata, w sobotę był człowiekiem z misją.
Díaz w ósmej minucie ponownie umieścił piłkę w siatce, ale sędzia słusznie odgwizdał pozycję spaloną. Chwilę później Anfield na stojąco i z oklaskami w poruszający sposób uczciło śmierć zamordowanej dziewięciolatki Olivii Pratt-Korbel.
Obaj strzelcy oraz asystujący byli ponownie w centrum wydarzeń, gdy przedłożyli Mohamedowi Salahowi piłkę-prezent, którą wystarczyło umieścić w siatce. Niestety, Egipcjanin spudłował. Liverpool dał radę w tym meczu strzelić dziewięć goli, ale to nie był jego dzień.
"Si Senor" wybrzmiało na Anfield w połowie pierwszej części gry i nie działo się to po raz pierwszy, gdyż Firmino stale demolował defensywę rywali. Najbardziej sprytnym ze swoich podcinanych podań ominął całą defensywę Bournemouth i jedynie wzniesienie piłki nad poprzeczkę przez Traversa uratowało gości po strzale Salaha.
Brazylijczyk mógł skompletować hat-tricka asyst po pół godziny gry, kiedy Trent Alexander-Arnold rozegrał z napastnikiem kilka podań z pierwszej piłki, a następnie huknął z dystansu. Travers był bez szans i analogicznie nie mógł nic zrobić, kiedy Firmino sam wpisywał się na listę strzelców kilka chwil później.
Po swoim rozczarowującym występie w meczu z United Virgil van Dijk zamienił na bramkę podanie z rzutu rożnego od Andy'ego Robertsona. Tuż przed przerwą Liverpool prowadził 5:0.
Na drugą połowę Fabio Carvalho zastąpił na murawie Harveya Elliotta, który zajął miejsce na ławce rezerwowych. To był jedyny niemiły moment tego dnia, jeżeli zmiana spowodowana była kontuzją, ale najprawdopodobniej to jedynie działanie zapobiegawcze, ale jeszcze bardziej potwierdzające konieczność działań Kloppa w zakresie wzmocnień.
Szósta bramka dla Liverpoolu to samodzielne nałożenie na siebie kary przez Bournemouth. Chriss Mepham skierował piłkę do bramki obok Traversa, próbując blokować dośrodkowanie Trenta Alexandra-Arnolda. Później na listę strzelców ponownie wpisał się na listę strzelców. Travers sparował dośrodkowanie Robertsona, a Brazylijczyk zdobył swojego setnego gola dla klubu.
Salah zmarnował kolejną stuprocentową okazję, uderzając wysoko nad bramką po dograniu od Fabinho, a następnie piłkę do Carvalho dograł Kostas Tsimikas, a młody zawodnik strzałem z woleja umieścił piłkę w siatce. W ten sposób zdobył swoją pierwszą bramkę dla the Reds i to tuż przed the Kop.
Díaz ponownie wpisał się na listę strzelców, a asystę przy tym trafieniu mógł sobie zapisać Grek, który wykonywał rzut rożny. Wynik sobotnie spotkania to nie tylko najwyższa wygrana Liverpoolu w Premier League, ale także wyrównanie rekordowego wyniku dla całej ligi. Jednocześnie w meczu zadebiutowali Stefan Bajčetić i Bobby Clark. Ich wejście z ławki rezerwowych było wisienką na torcie.
"Chcemy dziesiątego!" grzmiało uradowane the Kop, generując tak głośny ryk, jak wtedy, kiedy myśleli, że the Reds wyrwali mistrzostwo z rąk Manchesteru City.
Klopp nie skorzystał z zaproszenia the Kop do świętowania wygranej uderzeniami pięści w górę, machając przy tym palcem, żeby pokazać, że nie jest zainteresowany. Jego drużyna być może i wygrała 9:0, ale jest w pełni świadom szerszego kontekstu. Po czterech meczach wciąż tracą do City pięć punktów, gdyż Citizens zdołali odrobić straty w spotkaniu z Crystal Palace.
Nawet ta niewiarygodna wygrana nie jest w stanie w pełni przykryć pewnych rys. Tak, to było imponujące. Tak, Liverpool będzie stawał się mocniejszy wraz z powrotem do zdrowia kontuzjowanych zawodników. Tak, Elliott i Carvalho zabłysnęli grą w pomocy.
Jednak nie może być to pretekstem do kolejnego zwrotu w przeciwną stronę the Reds w kontekście potrzeby wzmocnień przed końcem okna transferowego w czwartek. Henry'emu mogło się podobać, to co zobaczył i mógł pomyśleć, że w drużynie Klopp nastąpił powrót do normy, ale wciąż jest praca do wykonania.
Jeżeli tak gra poraniony Liverpool, to wyobraźcie sobie, co mogliby osiągnąć z pełnym magazynkiem. Przy takiej liczbie zawodników po złej stronie wieku 30 lat z niewielkim gniazdem utalentowanych młodzików, początek sezonu dla the Reds był taki, jak dla drużyny przechodzącej przebudowę. Jednak nie mogą sobie teraz pozwolić na zrobienie kroku wstecz.
Liverpool wysłał wiadomość do reszty stawki w Premier League i pokazał, że wciąż walczą o tytuł mistrzowski, jednocześnie licząc, że nie stało się to zbyt późno. Robienie takich pokazów w sierpniu wydaje się być absurdalne, ale taki właśnie poziom wprowadzili w angielskiej elicie Liverpool i Manchester City i taki tego, co wymagane jest do osiągnięcia sukcesu. Niewielkie różnice i tego typu sprawy.
Liverpool już teraz goni, a kiedy przeminie blask sobotniej wygranej, fani znów zaczną się domagać wzmocnień. Po zobaczeniu na własnego oczy tego zwycięstwa teraz nadeszła pora na Henry'ego i FSG, by wysłali swoją wiadomość, by ponownie wsparli Kloppa i sprowadzili mu nowego, wymarzonego pomocnika, zanim będzie na to za późno.
Theo Squires
Komentarze (19)
To niestety czarny humor w który wpędza kibiców LFC swoimi nie(działaniami) FSG.
Ale oby było inaczej.
-W czerwonych skarpetkach :D.
Taki suchar.
I to by było tyle w temacie :)