Opinie prasy po starciu z Wilkami
W meczu trzeciej rundy Pucharu Anglii Liverpool zremisował z Wolverhampton Wanderers.
W sobotni wieczór na Anfield padł wynik 2:2. Oznacza to, że The Reds rozegrają powtórkę na Molineux, data rozegrania tego spotkania nie została jeszcze potwierdzona.
Gole dla Liverpoolu strzelali Darwin Núñez oraz Mohamed Salah, dały one zespołowi szansę na awans do czwartej rundy rozgrywek. Dwie bramki dla gości, których autorami byli Gonçalo Guedes i Hwang Hee-chan oznaczają jednak, że konieczne będzie rozegranie jeszcze jednego meczu, aby wyłonić zwycięzcę.
Remis Liverpoolu skomentowały brytyjskie media, poniżej prezentujemy podsumowanie tego, co miały do powiedzenia.
Jamie Jackson, The Guardian
Obie bramki Liverpool stracił w sposób wręcz komiczny. Przy otwierającym trafieniu Gonçalo Guedesa błąd popełnił Alisson, z kolei w akcji, po której piłkę do siatki wpakował Hwang Hee-chan nie popisał się Ibrahima Konaté.
Pod koniec meczu przydarzyła się jeszcze trzecia seria pomyłek obrońców Liverpoolu, po rzucie rożnym gola strzelił Toti, jednak odgwizdany został zastanawiający spalony. Okazało się, że na nieprzepisowej pozycji znalazł się wykonawca stałego fragmentu gry, Matheus Nunes, do którego wróciła piłka, jednak żadna z kamer telewizyjnych nie obejmowała tego kąta.
Zawodnicy Jürgena Kloppa uciekli zatem spod topora. Puchar Anglii jest dla tej drużyny prawdopodobnie największą szansą na jakiekolwiek trofeum w tym sezonie - w Premier League tracą 16 punktów do pierwszego Arsenalu, z Pucharu Ligi już odpadli, a w Lidze Mistrzów czeka ich dwumecz z Realem Madryt - więc menedżer może odetchnąć z ulgą.
Wilki kończyły ten mecz wściekłe na decyzję sędziego o anulowaniu bramki, co jest zupełnie zrozumiałe - Julen Lopetegui za swoje protesty został ukarany żółtą kartką. Po tym spotkaniu Hiszpan na pewno zdaje sobie jednak sprawę ze sporych szans swojej drużyny na pokonanie The Reds w rewanżu, Liverpool wygląda w końcu jak zespół potrzebujący przebudowy, a nie śródsezonowego łatania.
Dominic King, Daily Mail
Na twarzy Jürgena Kloppa zagościł krzywy uśmiech, kiedy w piątek po południu został na konferencji zapytany o swoją opinię na temat powtórek meczów w Pucharze Anglii i ich miejsca w nowoczesnej piłce.
Gdyby miał ku temu okazję, menedżer Liverpoolu pozbył by się ich jak najszybciej, jednak w tej chwili musi być wdzięczny, że nadal są aktualne. Gdyby ich nie było mierzyłby się w tej chwili z kryzysem, a obrona tytułu przez jego zespół już by się zakończyła.
W trakcie tych szalonych 90 minut Klopp z pewnością widział sporo rzeczy, których oczekiwał, na przykład trafienie Darwina Núñeza, którym odpowiedział krytykom, czy też niezły występ najnowszego nabytku klubu, Cody'ego Gakpo.
Mimo to spora część tego spotkania na pewno przysporzyła mu kolejnych siwych włosów. Tak naprawdę Wilki powinny były powtórzyć wydarzenia z 2016 roku i po starciu na Anfield wyrzucić Liverpool z Pucharu Anglii. To oni wyglądali jakby grali w najmocniejszym składzie, nie zawodnicy ubrani na czerwono.
Gdyby Wolverhampton nie otrzymał drugiej szansy na pokonanie Liverpoolu, byłoby to niesprawiedliwe. Wyglądali na pobudzonych i niebezpiecznych i na pewno będą chcieli dokończyć swoją pracę na Molineux.
Od pierwszego gwizdka sędziego w powietrzu dało się wyczuć aurę niefrasobliwości. Być może pozorna siła zespołu przekonała kibiców gospodarzy, że wszystko będzie proste, ale biorąc pod uwagę aktualną formę Liverpoolu, wiara ta była bardzo optymistyczna.
Nie da się nie zauważyć dużego spadku intensywności w grze Liverpoolu, bardzo wyraźnym symbolem zniżki formy zespołu był chociażby moment, w którym zwykle niezawodny Joël Matip niemal stracił piłkę we własnym polu karnym.
Chris Bascombe, The Telegraph
Liverpool z ubiegłego sezonu jest dla Jürgena Kloppa już tylko odległym.
Zespół wciąż walczy o triumf w Pucharze Anglii, ale Wolverhampton Wanderers jest kolejną drużyną, która udowodniła jak dużo pracy jest potrzebnej na Anfield, aby przywrócić ekipę na właściwe tory.
To był kolejny fatalny mecz Liverpoolu, pełen niezrozumiałych błędów w defensywie, a po którym Klopp powinien być wdzięczny sędziom za decyzję o anulowaniu zwycięskiego trafienia Toti Gomesa. Ekipa Wilków była wściekła, że po długiej interwencji VAR podjęto decyzję, która pozbawiła ich prawdopodobnie dającej zwycięstwo bramki w 80. minucie.
Menedżer Julen Lopetegui został ukarany żółtą kartką po protestach, ponieważ jak wiele innych osób nie mógł doszukać się tam spalonego.
Dla nowego szkoleniowca pocieszeniem może być tylko fakt, że jego zespół czeka rewanż, a co być może nawet ważniejsze, jego zespół wyglądał na zupełnie odmieniony, a przecież jeszcze przed przerwą Mundialową Wolverhampton zdawał się być na najlepszej drodze do spadku z ligi. Dla kontrastu, Liverpool cały czas próbuje wrócić do swojej najlepszej formy.
Było kilka obiecujących momentów, jak chociażby występ Darwina Núñeza, którego świetny strzał dał Liverpoolowi nadzieję w tym spotkaniu.
Debiut zaliczył też Cody Gakpo, miał swój wkład w akcję, po której Salah dał The Reds prowadzenie. Wilki zasłużyły jednak w pełni na remis, mogą się też tylko zastanawiać dlaczego w tej chwili nie świętują wielkiego zwycięstwa.
Jonathan Northcroft, The Times
Julen Lopetegui był wściekły, palcami rysował w powietrzu kształt ekranu w kierunku sędziego.
Menedżer Wilków będzie miał mieszane wspomnienia ze swojego pierwszego meczu w Pucharze Anglii. Może być dumny ze stylu gry swojego zespołu, ale zawsze będzie czuł pewną niesprawiedliwość związaną z tym, że dwie decyzje o spalonych odebrały mu zwycięstwo i zmusiły do rozegrania rewanżu.
Pierwszą z tych decyzji arbiter podjął przy drugim trafieniu Liverpoolu, którego autorem był Mohamed Salah. Sędzia korzystnie rozpatrzył tę sytuację i uznał, że napastnik The Reds nie złamał w tej sytuacji przepisów.
Komentarze (0)