Jak Klopp może odbudować pewność Liverpoolu?
The Reds upadli nisko po meczu z Wolverhampton, ale nadal widać jeszcze światełko na końcu tunelu.
Poniedziałkowy kac stał się normą dla Liverpoolu w tym sezonie. Działowi analizy wideo z pewnością nie brakuje materiału dowodowego. Jürgen Klopp, jego sztab i zawodnicy muszą szukać odpowiedzi, a przede wszystkim sposobu na wydostanie się z obecnego kryzysu.
W sezonie wypełnionym po brzegi nieprzyjemnymi niespodziankami, porażka 3-0 z Wilkami pokazała jak bardzo nisko upadli Czerwoni w tym sezonie. Liverpool znajduje się na 10 miejscu w tabeli, odpadli z pucharów krajowych, wygrali zaledwie jeden z siedmiu ostatnich meczów w tym roku.
11 punktów wynosi strata do czołowej czwórki - która jest określana w klubie jako cel “absolutne minimum”, bliżej jest do ostatniego miejsca w tabeli niż do najwyższej lokaty. Trzy przegrane mecze wyjazdowe z rzędu to najgorsza taka seria od 11 lat i mają obecnie najmniej punktów na tym etapie sezonu od czasów rozgrywek 2011/12.
Podczas szczerej i momentami ostrej pomeczowej konferencji prasowej Klopp powiedział, że nadal “wierzy w swoje umiejętności naprawiania ciężkich sytuacji” ale także, że poziom pewności siebie jego graczy szoruje po dnie. Odbudowanie jej jest kluczowe przed derbowym starciem na Anfield przeciwko Evertonowi.
Jak mógłby tego dokonać? Co może zrobić menadżer, aby jego najlepsi gracze znowu prezentowali się na poziomie, do jakiego przyzwyczaili kibiców?
GOAL przyjrzy się kilku potencjalnym rozwiązaniom...
Pamiętajcie, że
To zupełnie dziwne uczucie, wiele rzeczy, które się wydarzyły w tym sezonie były zupełnie zaskakujące, nie mniej jednak to nie pierwszy raz, kiedy drużyna Kloppa znalazła się w takim położeniu.
Dwa lata temu zaliczyli niechlubną serie 6 kolejnych porażek u siebie, drużyny takie jak Burnley, Brighton, Fulham a nawet Everton, przyjechały na Anfield po komplet punktów.
Wtedy tak jak i teraz tematem przewodnim były kontuzje, mówiło się o niezadowolonej szatni i trenerze. Klopp zakasał rękawy i wziął się do pracy, podkreślając, że jest w stanie wyciągnąć drużynę z kryzysu.
Tak jak powiedział, tak zrobił. Liverpool nie zakończył sezonu 20/21 grając przepiękny futbol i nie zdobyli żadnego trofeum, jednakże znaleźli sposób na osiąganie rezultatów, wymęczając wyjazdowe zwycięstwa i ponownie wygrywając spotkania domowe pokazując zaangażowanie i determinacje. Zakończyli sezon 10 meczami bez porażki, wliczając w to osiem zwycięstw, co zakończyło się zajęciem trzeciego miejsca w lidze i kwalifikacją do Champions League, mimo że wielu nie wróżyło im nawet zakończenia sezonu w górnej części tabeli.
Możliwość powtórzenia tego w tym sezonie zdaje się być mało prawdopodobna, ale możliwa. Najnowsza historia jest tego najlepszym dowodem.
Powrót olbrzyma
Zdaje się, że w kwestii kontuzji nareszcie otrzymamy jakieś dobre wieści. Mówi się, że Diogo Jota, Roberto Firmino oraz Virgil Van Dijk wracają do pełnych treningów w Kirkby.
Wszyscy trzej są w stanie zrobić różnice na boisku, ale to wpływ Van Dijka będzie największy. Obrona Liverpoolu spisuje się w ostatnich tygodniach koszmarnie, 13 bramek straconych w zaledwie 5 meczach przeciwko Brentford, Brighton i Wolves, nie wspominając już o niemocy przy bronieniu stałych fragmentów gry.
Ta zostanie przetestowana w starciu z Evertonem, który na Anfield przyjedzie w wyśmienitych nastrojach po zwycięstwie nad Arsenalem, meczem dla The Toffies niewątpliwie przełomowym i kluczowym dla ich sezonu. Posiadanie w składzie Van Dijka gotowego nawet na 75% swoich możliwości byłoby niezwykłym atutem dla Kloppa, jak i całej linii defensywnej. Andy Robertson czy Joel Matip przeżywają ostatnio ciężkie chwile pod nieobecność wielkiego Holendra.
Jego obecność i głos mogłyby być absolutnie kluczowe w dzień derbów.
Zmienić narracje
Nie trzeba nawet spoglądać w tabelę Premier League żeby dostrzec, że w Liverpoolu nie dzieje się najlepiej – wystarczy zwrócić uwagę na mowę ciała Kloppa i jego graczy.
Molineux jest idealnym przykładem. W momencie, kiedy Matip drugi raz posłał piłkę wprost do Rubena Nevesa wyczuć można było rezygnacje, zdawało się słyszeć “znowu to samo?”, kolejny mecz, w którym Liverpool został rozpracowany przez swoich rywali, rany kibiców Liverpoolu ponownie zostały posypane solą.
Klopp był całkiem zdołowany i słusznie nie szukał wymówek dla swoich graczy. Właściwie to stwierdził, że nie powinni już wskazywać długiego poprzedniego sezonu, w którym rozegrali tak wiele spotkań, jako źródło swoich niepowodzeń.
To był dobry pomysł. Niestety Klopp dostarczył dziennikarzom także niepotrzebnych nagłówków niesprawiedliwie atakując jednego z dziennikarzy oraz stwierdzając, że trzeci gol Wilków był nieistotny, co tylko dostarczyło ekipie od Social Mediów Wolverhampton powodów do żartów.
Takie wymówki jak narzekanie na godzinę rozgrywania spotkania, pogodę czy terminy meczów mogą się wydawać nieistotnymi szczegółami, szczególnie kiedy zwyciężasz, niemniej jednak w ten sposób dolewa się tylko oliwy do ognia i wznieca dyskusje o “skończonym” Liverpoolu. Należy ich unikać.
Nikt nie oczekuje od Kloppa, że wyjdzie na następną konferencje rozpromieniony, będzie się śmiał i żartował, ale sam może sobie ułatwić życie mówiąc nieco mniej niż ma to teraz miejsce.
Uregulować celowniki
Wyobraźcie sobie taki scenariusz. W ósmej minucie meczu z Brentford 2 stycznia Darwin Núñez przyjmuje podanie od Salaha, mija Raye i wyprowadza Liverpool na prowadzenie.
Albo wyobraźcie sobie, że w pierwszej połowie meczu z Brighton 14 stycznia Salah opanowuje podanie Jordana Hendersona po prawej stronie boiska, mija przeciwnika i wpakowuje piłkę do siatki Roberta Sancheza.
A co by było, gdyby Darwin Núñez podałby piłkę do Salaha przed przerwą w meczu z Wilkami? Albo sam wykorzystałby swoją szansę wykreowaną przez Trenta-Alexandra Arnolda w drugiej połowie?
To oczywiście tylko gdybania, nie mniej jednak nie ma wątpliwości, że Liverpool miał swoje szanse bramkowe, jak i ogólnie na odmienienie tego sezonu. Przegrali 7 meczów Premier League w tym sezonie, mimo że w każdym z nich mieli swoje dobre momenty, lecz nie wyciągali z nich pożytku, ponieważ zawodziło ich wykończenie i podejmowanie decyzji w kluczowych momentach.
Bramki odmieniają losy spotkań, a tych The Reds nie zdobywają wystarczająco dużo. Gdyby odjąć ten jeden mecz przeciwko Bournemouth wygrany 9-0 wyszłoby na to, że zdobyli zaledwie 25 goli w 20 meczach, tyle samo co Aston Villa a nawet mniej niż Leeds, które zwolniło swojego dotychczasowego menadżera w obawie o spadek z ligi.
Tylko sześć razy The Reds zdobywali bramkę w lidze jako pierwsi, a powiedzmy sobie wprost, że zaczynanie każdego meczu od przegrywania 1-0 nie czyni życia łatwiejszym.
Odpowiedzialność spoczywa na Salahu, Núñezie i spółce, aby uregulować celowniki i złapać lepszą formę.
Spróbować Trenta w środku pola
Sugestia, która była wiele razy proponowana przez ekspertów telewizyjnych i fanów, jednocześnie zupełnie odrzucana przez Kloppa i jego sztab.
Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Trentowi ciężko jest wpływać na losy spotkania tak, jak czynił to wcześniej oraz fakt, że gracze drużyny przeciwnej często obierają flankę Anglika jako cel ataków, czy przesunięcie Trenta do środka pola, nawet chwilowo, nie mogłoby być korzystne dla Liverpoolu?
Oczywiście zarówno Joe Gomez, jak i Milner nie są idealnymi kandydatami na tą pozycje a letni nabytek Calvin Ramsay jest właściwie nieobecny – niemniej jednak obaj pokazali, że są w stanie na niezłym poziomie występować na tej pozycji. Interesującym byłaby możliwość wykorzystania atutów Trenta-Alexandra Arnolda w środku pola – dalekie podania i umiejętność uderzenia z dystansu mogły by ożywić nieco formację środka pola, która mimo odstawienia Fabinho i Jordana Hendersona nadal nie prezentuje się najlepiej. 24-latek i tak często znajduje się w tej strefie boiska, kiedy Liverpool musi gonić wynik w drugiej połowie.
Wątpliwym jest to, aby Klopp zdecydował się na tak drastyczną zmianę przed kluczowym starciem derbowym i trzeba to zrozumieć. Alexander-Arnold jest najbardziej kreatywnym graczem Liverpoolu, zbyt wiele razy jest jednak ogrywany przez rywali.
Wziąć przykład z Evertonu?
Debiut Seana Dyche’a na Goodison Park pokazał, że zawsze jest dobry moment na zmianę w futbolu.
Everton regularnie rozczarowywał od listopada, gdzie nagle byli w stanie pokonać lidera tabeli i prezentując spotkanie, które wlewa nadzieje do serc graczy i kibiców, że lepsze dni są na horyzoncie.
Nie poczynili nawet jakiś drastycznych bądź niespodziewanych zmian. Bronili po prostu lepiej w polu karnym, więcej biegali, dostarczali piłki do niebezpiecznych stref oraz dobijali się wykonując skuteczne stałe fragmenty gry.
Co najważniejsze, dali swoim kibicom powód, aby ci dalej ich wspierali, jednocześnie angażując ich w spotkanie. Bardzo możliwe, że nawet gdyby Everton ugiął się jednak pod naporem Arsenalu i nie wygrał spotkania stadion i tak podziękowałby swoim zawodnikom za podjętą walkę.
Liverpool nie musi kopiować rozwiązania Seana Dyche’a przed poniedziałkowym spotkaniem na Anfield, wystarczy jednak, że kibice staną się dwunastym zawodnikiem gospodarzy. Oznacza to, że muszą zachować koncentracje, być agresywni i zorganizowani a ich mowa ciała ma wskazywać, że są w pełni zaangażowani i głodni zwycięstwa od pierwszego gwizdka.
W skrócie, mają zrobić dokładnie odwrotność tego, co w meczu z Wolverhampton.
Neil Jones
Komentarze (2)