Jota wrócił do normalnych treningów
W futbolu sprawy rzadko są tak proste, ale te dwa fakty są tak ściśle powiązane, że trudno mówić o przypadku.
Diogo Jota swoją ostatnią bramkę w Premier League zdobył w zremisowanym 2-2 starciu przeciw Manchesterowi City w kwietniu poprzedniego roku, czyli niemal 10 miesięcy temu.
Od tego czasu Liverpool rozegrał 27 ligowych meczów i w 16 z nich stracił bramkę jako pierwszy.
Gdy problemy, z którymi zmaga się obrona zostały w tym sezonie dokładnie omówione, zbyt mało mówi się o kłopotach w pierwszej linii. The Reds nie potrafią wykorzystywać okazji, które cały czas tworzą.
I choć w tym sezonie Mohamed Salah znalazł drogę do bramki łącznie 17 razy, a Darwin Núñez trafiał dziesięciokrotnie, drużynie Kloppa bez wątpienia brakuje tego piętna, które odcisnął Diogo Jota w czasie swojego pobytu na Anfield.
W poprzedniej kampanii napastnik zdobył 21 bramek, z czego dokładnie 2/3 było tymi, które otwierały wynik spotkania. Rozpoczęło się od pierwszego starcia sezonu wygranego 3-0 z Norwich City, a spośród następnych sześciu bramek trzy otwierały wynik rywalizacji.
Nie bez powodu Portugalczyk nazywany jest czerwonym “game-breakerem”, graczem chętnie zdobywającym pierwszą bramkę, która ma ogromny wpływ na dalszy przebieg meczu.
W obecnej pogmatwanej kampanii Jota wystąpił w zaledwie ośmiu meczach, z czego tylko połowę zaczął w pierwszym składzie. Tyle mu wystarczyło, aby zanotować pięć asyst, trzy z nich w jednym meczu, doręczając piłkę do Salaha, który po wejściu z ławki zdobył hat-tricka w październikowym meczu przeciw Rangersom w Lidze Mistrzów.
Najbliżej rozegrania pełnego meczu 26-latek był w zwycięskim starciu przeciwko Manchesterowi City, gdy w doliczonym czasie gry doznał kontuzji łydki. Miało to miejsce sześć dni po genialnym występie przeciw drużynie z Glasgow. Od tego czasu nie zagrał ani razu i opuścił Mistrzostwa Świata. Jota, z powodu problemów z ścięgnem, których nabawił się na początku trasy po Dalekim Wschodzie, nie był również zbyt aktywny w czasie międzysezonowego okresu przygotowawczego.
Obecnie Portugalczyk jest bliski powrotu do gry, a podczas środowych zajęć w AXA Training Centre wziął udział w normalnym treningu z zespołem. Wydaje się jednak, że poniedziałkowy mecz na Anfield, to dla niego nieco za wcześnie. Liverpool nie będzie forsował jego powrotu, mając w pamięci to, co przytrafiło się Luisowi Diazowi w listopadzie.
W sierpniu Jota podpisał nowy, czteroletni, kontrakt z klubem, zatem cieszy się dużym zaufaniem Kloppa i sztabu. Z pewnością jednak był zaintrygowany, gdy Liverpool przez trzy kolejne okna transferowe ściągał graczy – Cody Gakpo, Darwin Núñez i Luis Diaz - którzy, podobnie tak jak on, mogą grać na środku ataku lub lewym skrzydle.
Imponująca forma Diaza i Sadio Mane (który odszedł z klubu) pod koniec poprzedniego sezonu miała wpływ na sytuację Joty. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów wyszedł w pierwszym składzie zaledwie dwa razy, w tym w starciu przeciw Villareal, gdy został zdjęty w przerwie przy stanie 2:0 dla Hiszpanów. Usiadł na ławce także podczas domowych starć z Manchesterem United i Tottenhamem Hotspur.
W aktualnym sezonie nieobecność napastnika jest coraz bardziej odczuwalna. Liverpool potrzebuje swojego “game-breakera”, ponieważ ciągle jest o co grać.
Komentarze (8)