Kolo Touré o swojej przygodzie na Anfield
W nowym cyklu prowadzonym przez oficjalną stronę klubu, były zawodnik the Reds, Kolo Touré wspomina swoją karierę na Anfield.
To była pierwsza minuta mojego debiutu na Anfield. Pierwszy mecz sezonu 2013/2014. Spotkanie przeciwko Stoke City. Musiałem walczyć o piłkę w powietrzu z Peterem Crouchem. Wygrałem tę główkę i usłyszałem ryk trybun.
To był dla mnie wyjątkowy moment. Czułem, że na trybunach są fani, którzy naprawdę znają ten sport, którzy są w niego zaangażowani całym swoim sercem. Ludzie tacy jak ja.
Wiedziałem, że dokonałem dobrego wyboru. Wręcz perfekcyjnego.
Sezon wcześniej nie grałem dla Manchesteru City w tylu meczach, w ilu bym sobie życzył. Było to trudne, ale po tym wszystkim usłyszałem, że interesuje się mną Liverpool. Wow! Miałem 32 lata, ale wciąż byłem głodny gry i chciałem pokazać, że jestem w stanie nadal grać na tym poziomie.
Pamiętam moje pierwsze przedsezonowe tourneé z zespołem - polecieliśmy do Indonezji, Australii i Tajlandii. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś podobnego w futbolu. Olbrzymia ilość fanów czekała na nas godzinami w każdym hotelu, żeby otrzymać autograf. To pokazuje jak wielką instytucją jest Liverpool FC.
Sezon 2013-2014 był niesamowity. Grałem z jednymi z najlepszych piłkarzy na świecie takimi jak Stevie G, Suarez, Sturridge, Raheem, Coutinho, pod wodzą świetnego managera.
To w jaki sposób graliśmy było wyjątkowe. Piłkarze całkowicie zanurzyli się w idei Brendana Rodgersa. Ta intensywność i szybkość...
To był wyjątkowy sezon. Klub tętnił życiem, chcieliśmy napisać historię, a ja bardzo się cieszyłem, że jestem w Liverpoolu w tym momencie. Mieliśmy wszystko, ale przez naprawdę niespotykanego pecha nie udało nam się wygrać Premier League. Ta porażka wciąż siedzi we mnie.
Nie grałem regularnie, ale myślę, że wniosłem też swoje doświadczenie. Szatnia tego potrzebowała, zwłaszcza po odejściu na emeryturę Jamiego Carraghera.
Zawsze byłem wielkim entuzjastą. Taka jest moja natura. Nie wszyscy wiedzą, ale jestem jednym z dziewięciorga dzieci moich rodziców. Musiałem szybko nauczyć się żyć z innymi ludźmi, rozumieć ich i im pomagać.
Religia sprawiła, że jestem naprawdę otwarty wobec innych osób. Staram się być miły, życzliwy i próbuję innych motywować.
Kiedy nie grałem zawsze starałem się wspierać moich kolegów. Oczywiście żaden piłkarz nie lubi siedzieć na ławce rezerwowych, ale naszym najważniejszym celem było wygrywanie meczów. Tym żyłem.
Musisz się znajdować w konkurencyjnym otoczeniu. Ten kto wychodzi na boisko musi sobie na to najpierw zasłużyć na treningu. Pozostali muszą go wspierać.
Zawsze kiedy to ja wchodziłem na boisko, stała za tym ciężka praca. Chciałem udowodnić moim kolegom, że jestem lepszy i to ja zasłużyłem na pierwszy skład. Taką miałem mentalność. Jednak po skończonej pracy, siedząc na przykład w szatni, musiałeś czerpać z tego radość. Duch zespołu jest wszystkim.
Myślę, że największym komplementem jaki kiedykolwiek otrzymałem było zobaczenie jak Stevie prowadzi zespół i wszyscy śpiewają przyśpiewką na moją i mojego brata cześć w Dubaju.
Miałem jechać z nimi na ten wyjazd, ale ostatecznie z innych ważnych powodów mnie tam zabrakło. Siedziałem w domu z żoną i zobaczyliśmy to nagranie. Pierwsza rzecz, którą sobie pomyślałem to: "O mój Boże, powinienem tam być z nimi!" Tańczyłbym zaraz obok Steviego i prowadziłbym tę pieśń z nim. Co za kapitan, co za lider, co za człowiek!
Jeżeli wspomnimy inne ikony Liverpoolu, to byłem też w klubie na początku ery Jürgena Kloppa.
To w jaki sposób zarządza ludźmi jest niesamowite. Byłem bardzo zaskoczony tym jak zarządza piłkarzami - tymi, którzy grają oraz tymi, którzy są rezerwowymi. Wszyscy byli szczęśliwi.
Zarządzanie 25-osobową grupą osób i sprawienie, że każdy czuł się jako część projektu to niebywała umiejętność. Staram się czerpać z tego w mojej własnej karierze trenerskiej.
Kiedy pierwszy raz uścisnąłem jego dłoń, czułem że mam do czynienia z kimś przyjaznym. Nie udaje kogoś kim nie jest.
Patrząc na jego posturę i zachowanie w trakcie meczu możesz odnieść wrażenie, że jest bardzo poważny, że może powinieneś się go bać. Nic bardziej mylnego. On sprawia, że czujesz się jego przyjacielem. Stara się pokazać ci, że jesteś jak członek jego rodziny.
Zawsze uwielbiałem jego analizy. Gdy je przedstawiał dokładnie wiedziałeś czego chciał od ciebie i od zespołu.
Cieszę się, że mogłem zagrać chociaż maleńką rolę w jego niesamowitym spektaklu na Anfield.
Mój ostatni mecz dla Liverpoolu to przegrany finał Ligi Europy przeciwko Sevilli. Prawda jest taka, że miałem możliwość zostać na dłużej.
Rozmawiałem z Jürgenem i powiedział mi, że mój kontrakt nie zostanie przedłużony, ale chce, żebym został w klubie jako trener. Dla mnie to było coś wielkiego.
Przebywałem wtedy chyba w Afryce, gdy zadzwonił do mnie i powiedział: "Kolo, chcemy cię zatrzymać, ale jako członka sztabu szkoleniowego." Powiedziałem, że muszę się zastanowić.
Możliwość pracy z nim jako trener to była wielka szansa. W tym samym czasie rozmawiałem jednak z Brendanem Rodgersem w sprawie pracy w Celticu. Brendan zaoferował mi jeszcze jeden rok gry jako piłkarz. To była ciężka decyzja.
Liverpool był dla mnie świetnym miejscem. Ta intensywność gry idealnie pasowała do mojej osobowości. Chciałem nadal grać jeszcze przez ten minimum rok i zobaczyć co przyniesie przyszłość.
Potem podążyłem za Brendanem i pracowałem jako trener pierwszego zespołu w Leicester City. Kilka razy mierzyliśmy się z Kloppem. Do tej pory wspominam te ciężkie przygotowania do tych spotkań. Mimo to w niektórych poradziliśmy sobie całkiem nieźle.
Kiedy się z nim mierzysz, masz pewność, że zagrasz przeciwko drużynie grającej na najwyższej intensywności. Nie możesz skupić się na jednym lub dwóch piłkarzach. Musisz cały czas pilnować 5, 6, a może i 7 piłkarzy - tak dobry skład mają.
Powrót na Anfield był dla mnie wyjątkowy. To miejsce, w którym grasz dla ciężko pracujących, uczciwych, znających się na futbolu ludzi. To 3 cechy, które kocham. Jeśli dasz z siebie to co najlepsze, swoje serce i energię, tłum cię pokocha.
Do zobaczenia wkrótce
Kolo
Komentarze (1)