O Captain! My Captain!
Liverpool podtrzymał dobrą passę i pozostał w tym sezonie niepokonany, inkasując w sobotnie popołudnie 3 pkt. na Molineux Stadium w starciu z Wolverhampton. I choć pierwsza połowa na to nie wskazywała, to podopieczni Jürgena Kloppa wracali do domu w wyśmienitych humorach. Jeden z nich, Andy Robertson, zapamięta ten dzień z jeszcze innych względów.
Andy Robertson to jedna z najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych postaci ery Kloppa. Mało kto się tego spodziewał, kiedy Szkot przechodził do Liverpoolu w 2017 roku z Hull City, ówczesnego spadkowicza Premier League. Mający konkurować z Alberto Moreno lewy obrońca przez długi czas obserwował poczynania kolegów z ławki rezerwowych, ucząc się stylu i taktycznej myśli nowego trenera. Kiedy w końcu zawitał do pierwszego składu, rozgościł się w nim na dobre, walnie przyczyniając się do sukcesów, jakie odniósł klub przez te wszystkie lata.
200 występów w Premier League
Sobotni mecz z Wolverhampton Wanderers był dla Robertsona 200. w koszulce Liverpoolu, licząc rozgrywki Premier League (ogółem ma ich niespełna 300).
Trudno wyobrazić sobie lepsze okoliczności uczczenia tego święta. Szkot, pełniąc obowiązki kapitana drużyny (zastępując wykluczonego za czerwoną kartkę Virgila van Dijka i kontuzjowanego Trent Alexandra-Arnolda), trafił do siatki rywali po fantastycznej akcji przeprowadzonej wraz z Mo Salahem.
Trzeba zaznaczyć, że sytuacja ta nie należy do typowych dla bocznego obrońcy. Wcielił się w rasowego napastnika, podążając za piłką do samego końca, zachowując zimną krew i bezwzględność.
Robertson słynie z ogromnej waleczności, zaangażowania i fantastycznych asyst, ale ze strzelania bramek – to już niekoniecznie (w angielskiej elicie w barwach The Reds łącznie zanotował osiem trafień).
Wielu ekspertów w tej materii czyni Szkotowi wyrzuty, twierdząc, że powinien częściej decydować się na uderzenia na bramkę rywali.
Nie sposób temu zaprzeczyć. Andy regularnie dochodzi do zdawałoby się dobrych sytuacji strzeleckich, których jednak nie wykorzystuje. Albo wybiera podanie (często bardzo trudne), albo kopie futbolówkę z całej siły, posyłając ją wysoko w trybuny.
Oczywiście rozliczany jest z innych aspektów gry, a kibice, nawet ci niekoniecznie sympatyzujący z Liverpoolem, widzą w nim postać wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju. Wystarczy przywołać słynną wypowiedź José Mourinho, który, będąc jeszcze trenerem Manchesteru United, stwierdził, że jest zmęczony samym obserwowaniem zaangażowania Robertsona i tego, jak biega.
Mimo to trzymajmy się tezy, że dołożenie większej ilości bramek na sezon byłoby cudownym urozmaiceniem i tak szerokiego wachlarza możliwości trzeciego kapitana Liverpoolu.
Prawdziwy lider
Opaski kapitańskiej The Reds nie otrzymuje się z przypadku.
Żeby ją założyć, należy posiadać cechy przywódcy i wykazywać odpowiednie postawy. Andy ma to wszystko.
Choć jest trzecim wyborem Jürgena Kloppa, pamiętajmy, że była to świadoma i przemyślana decyzja trenera.
To doświadczony zawodnik zarówno w rozgrywkach klubowych, jak i reprezentacyjnych. Będąc kapitanem reprezentacji Szkocji, Robertson doskonale wie, z jakimi obowiązkami wiąże się to zadanie.
Do jego postawy na treningach czy poza boiskiem przyczepić się nie można. Jest zawsze zaangażowany, skupiony i pewny, nienarzekający, dający z siebie 100%. Pozostaje przy tym pełen dobrego humoru i gotowy do interakcji z kolegami z drużyny.
Udowadniają to chociażby oficjalne filmy z treningów, podczas których to właśnie Andy jest jedną z jaśniejszych postaci.
Odgrywa ważną rolę w integracji i utrzymaniu wysokiego morale zespołu, świetnie dogadując się nie tylko z Trentem, ale i wszystkimi innymi piłkarzami.
W obecnym sezonie ma to szczególne znaczenie: z klubu odeszli kapitan Jordan Henderson, vice-kapitan James Milner i Fabinho.
Wydawało się, że trudno będzie zastąpić te postaci (na boisku i w szatni), lecz pierwsze mecze wyraźnie wskazują, że nowi liderzy uniosą ciążącą na ich barkach odpowiedzialność.
Chwilo trwaj
Mamy rok 2023, a Robertson już przeszło 6 lat reprezentuje barwy The Reds.
Bez wątpienia zasłużył sobie na miano legendy klubu, którą wspominać będziemy przez następne dziesięciolecia.
To jednak przyszłość. Na ten moment niemożliwe jest wyobrażenie sobie Liverpoolu bez charyzmatycznego Szkota. Nikt tego nie chce, w tym, co najważniejsze, sam zainteresowany!
Jeden z ulubieńców The Kop ma 29 lat, cieszy się dobrą formą i kondycją, a poważne kontuzje raczej trzymają się od niego z daleka.
Można więc liczyć, że przed nim jeszcze sporo grania na wysokim poziomie.
A nam, polskim fanom, nie pozostaje nic innego jak przyłączenie się do skandowania (w sobotnie popołudnie słyszanego zapewne w każdym zakątku świata):
Oh Andy, Andy,
Andy, Andy, Andy, Andy Robertson,
Oh Andy, Andy,
Andy, Andy, Andy, Andy Robertson…
Maciej Szmajdziński
Komentarze (11)