Superkibic Liverpoolu z niesamowitą serią
Tage Herstad próbuje wyrazić swoje oddanie dla Liverpool Football Club słowami.
– Pewnie niektórzy ludzie pomyślą: „Co za j***ny wariat” – śmieje się posiadacz karnetu na The Kop.
– To jednak moja pasja, coś, co kocham robić. Nie potrafię sobie wyobrazić, że nie pójdę na mecz.
Kiedy Liverpool pokonał Nottingham Forest 3:0 w zeszły weekend, Tage Herstad zaliczył swój 1000. kolejny mecz The Reds na żywo.
Oprócz meczów rozgrywanych za zamkniętymi drzwiami podczas pandemii COVID-19, ostatnim spotkaniem The Reds, którego nie obejrzał, jest wyjazdowy mecz z Olympiakosem w fazie grupowej Ligi Mistrzów we wrześniu 2004 roku.
– Kumpel wyliczył, ile meczów z rzędu obejrzałem, więc wiedziałem, że nadchodzi 1000 – mówi Norweg.
– To było trochę jak czekanie na święta w dzieciństwie. To miły kamień milowy, ale osiągnięcie go nigdy nie było moim celem. Mój 1000. mecz był na szczęście zdecydowanie lepszy niż 500., gdy przegraliśmy 6:1 ze Stoke. To nie był najlepszy dzień, jaki przeżyłem śledząc losy The Reds.
Od Stambułu po Kazań, od Aten po Bukareszt, „Taggy” (jak czule nazywają go inni kibice) był z zespołem na każdym kroku.
50-letni mieszkaniec norweskiego miasta Florø na zachodzie Norwegii dorastał w gronie kolegów, w którym wspierało się Liverpool lub Manchester United. Wybrał ten pierwszy zespół i po raz pierwszy odwiedził Anfield w marcu 1995 roku, by obejrzeć mecz Liverpoolu z Manchesterem United, zakończony zwycięstwem 2:0.
– Całkowicie mnie to wciągnęło – mówi.
– Pracowałem w dokach w Norwegii i brałem jak najwięcej nadgodzin, by móc zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy na kolejne powroty do Liverpoolu.
– Wciągnęło mnie to podróżowanie autokarem na mecze, śpiewanie, piwo z kolegami, nawiązywanie nowych przyjaźni i to, jacy ludzie są tu dla siebie.
– Zacząłem zawierać tu coraz więcej przyjaźni. Chciałem podążać za Liverpoolem przez cały rok, więc zrobiłem to w sezonie 2001/02. Potem przeprowadziłem się tu na stałe w 2004 roku.
Od tego czasu Liverpool to jego dom, zyskał nawet zauważalny „scouserski” akcent. Mieszka na Anfield Road, rzut kamieniem od stadionu, razem z żoną Kamillą i dwójką dzieci. Ich córka Tia, mająca 17 lat, nosi imię na cześć słynnego napisu „This Is Anfield”, a ich syn William, mający 16 lat, na drugie imię ma Shankly.
Para jest właścicielami Taggy’s – baru na Anfield Road, będącego popularnym miejscem kibiców w dni meczowe. Sam bar jest zbudowany wokół oryginalnych barierek z The Kop, a wśród wystawianych na pokaz pamiątek znajdziemy koszulki meczowe, bramki i krzesełka ze starej trybuny głównej oraz czerwone drzwi z dawnego tunelu dla graczy, ozdobione podpisami dziesiątek legend Liverpoolu, które tu zawitały.
– Zawsze chciałem mieć pub w tematyce Liverpoolu, więc przez lata zbierałem różne rzeczy, na wszelki wypadek – mówi.
– Miałem szczęście z tymi czerwonymi drzwiami, ponieważ licytowałem się z Peterem Moore’em (były dyrektor generalny Liverpoolu).
– Kamilla wiedziała o mojej miłości do futbolu, gdy się poznaliśmy, ale nie sądzę, że spodziewała się skończyć tutaj. Ja zresztą też. To się po prostu stało, nawiązaliśmy jednak mnóstwo nowych przyjaźni.
Herstadowi udało się utrzymać swoją serię w trakcie sezonu 2019/20 nawet pomimo tego, że Liverpool grał dwa mecze w odstępie 24 godzin na stadionach oddalonych od siebie o 3000 km – mecz Klubowych Mistrzostw Świata w Katarze został zaplanowany na dobę po spotkaniu Carabao Cup z Aston Villą. The Reds posłali wówczas na boisko w meczu z Aston Villą zespół młodzieżowy, który przegrał 5:0, zaś dzień później pierwszy zespół pokonał meksykański Monterrey 2:1.
– Mało kto zaliczył obydwa te mecze – mówi Herstad.
– Pojechaliśmy minibusem po meczu z Villą i po powrocie do domu wyprowadziłem tylko psa – rottweilera o imieniu Cash – żeby złapać taksówkę na lot o 7:00 rano z lotniska w Manchesterze.
– Wylądowaliśmy w Katarze ze sporym zapasem czasu, ale tego dnia obchodzono tam Święto Państwowe i ruch był ogromny. Początkowo kierowca zawiózł nas pod zły stadion, więc na właściwy mecz dotarliśmy na pięć minut przed końcem pierwszej połowy.
– Było klika takich przypadków. Na przykład wyjazd na mecz z Charlton lata temu – wtedy dotarliśmy na mecz w przerwie z powodu ruchu w drodze na stadion.
Śluby czy chrzciny to tylko przykłady rzeczy, które ominęły Taggy'ego w ciągu ostatnich 19 lat po to, by mógł podtrzymać swoją wielką passę.
– Rodzina i przyjaciele wiedzą, że jeśli zaproszą mnie na jakieś wydarzenie, które koliduje z meczem, nie będzie mnie – dodaje.
Na pytanie: „który z tego tysiąca meczów zobaczyłbyś jeszcze raz, gdybyś mógł?” odpowiada natomiast:
– To musi być Stambuł (finał Ligi Mistrzów w 2005 roku).
– Nie wyszedłem w przerwie (Liverpool przegrywał wówczas 3:0 z Milanem), ale mam kolegów, którzy tak zrobili. To był mój pierwszy finał Ligi Mistrzów i był wyjątkowy. Myślę, że już nigdy nie zobaczymy niczego podobnego.
– 4:0 u siebie z Barceloną (w 2019 roku) również było niesamowite. Potem jest jeszcze zwycięstwo 5:0 z United na Old Trafford i 7:0 na Anfield w zeszłym sezonie. Jednym ze spotkań, które dało mi najwięcej dumy z bycia fanem Liverpoolu, był mecz, w którym zwycięską bramkę zdobył Curtis Jones, a nasze dzieciaki pokonały Everton w FA Cup (w 2020 roku).
A najgorsze wspomnienie?
– Wyjazd z Napoli. Gonili nas po całym boisku.
Po swoim tysięcznym kolejnym meczu z Forest, członkowie The Irregulars – grupy kibiców, z którą Norweg podróżuje na wyjazdowe mecze – zeszli do Taggy’ego w maskach z jego podobizną, by wznieść toast i uczcić ten szczególny jubileusz.
W środowy wieczór został przemoczony, oglądając zwycięstwo Liverpoolu nad Bournemouth w Carabao Cup i wrócił do domu z południowego wybrzeża o 3:30 rano.
– Towarzyskie relacje wokół tego wszystkiego stają się coraz ważniejsze, prawdopodobnie ważniejsze niż sam futbol – dodaje.
– W naszym autokarze są faceci, którzy podróżują i oglądają Liverpool od 40 lat i nie opuścili zbyt wielu meczów. Ostatnio ktoś rozmawiał o kibicu, który nie opuścił żadnego meczu od 1981 roku.
– Ja po prostu chcę być na tylu meczach, na ilu tylko mogę. Wiem, że prędzej czy później opuszczę jakieś spotkanie – czy to z powodu wypadku na autostradzie, czy anulowanego samolotu lub pociągu. Niektóre rzeczy nie zależą ode mnie. Jednak trzeba będzie wiele, żeby mnie powstrzymać. Niektórzy lubią samochody czy łodzie – ja jestem oddany futbolowi i Liverpoolowi.
James Pearce
Komentarze (21)
I Przy 1:2 Son w 92 minucie prawie zremisował