O tym, jak Klopp ponownie pokochał Liverpool
Jürgen Klopp tamtego dnia miał długą listę zastrzeżeń.
Liverpool był zbyt głęboko ustawiony, był zbyt otwarty, zbyt pasywny oraz 'za daleko od wszystkiego' - mówił menedżer The Reds, niechętnie rozwijając ten temat. Powiedział też, że w jego zespole zabrakło chęci walki i oburzony postawą swoich podopiecznych, tylko o czterech zawodnikach swojej drużyny powiedział, że zagrali "ok".
Komentarz ten padł podczas konferencji prasowej po meczu przegranym przez The Reds w kwietniu na Etihad aż 4:1, ku zdumieniu ligowych obserwatorów. Zazwyczaj menedżer Liverpoolu stara się bronić swojego zespołu, ale po załamaniu się gry w drugiej połowie wskazał winnych palcem.
Oszczędzeni zostali tylko Jordan Henderson i Fabinho - piłkarze zagrożeni przez planowaną przebudowę środka pola, która już się rozpoczynała - Cody Gakpo, świeżo pozyskany i grający po raz pierwszy w starciu z City, oraz bramkarz Alisson. Reszta piłkarzy została postawiona w niekomfortowym świetle i pogardliwie określona jako przebywająca "gdzieś tam", podczas gdy tak naprawdę powinna być wszędzie.
Liverpool zanotował tylko jeden strzał celny, miał też 350 podań w porównaniu do 754 City. Zanim opuścił swoje miejsce w sali konferencyjnej, Klopp dodał tylko: "Wiem, co muszę zrobić".
Boss dotrzymał słowa. Droga od momentu, w którym Klopp miał w zespole tylko czwórkę nazwisk, których nie chciał krytykować, do momentu, w którym 17 zawodników rywalizuje o jego względy, pokazuje niezwykłą transformację.
Liverpool przegrał tylko raz w lidze od czasu tamtej wstydliwej klęski - chodzi o kontrowersyjną porażkę spowodowaną interwencjami VAR-u w meczu przeciwko Tottenhamowi Hotspur we wrześniu - i przyjedzie do Manchesteru, plasując się w tabeli tuż za drużyną Pepa Guardioli, tracąc tylko punkt do aktualnego lidera Premier League.
Jednak historia tego, jak Klopp ponownie polubił swoich zawodników – jeszcze we wrześniu mówił przecież: "Kocham tę drużynę" - to bardziej historia przywrócenia standardów, taktycznych poprawek, nowych twarzy w drużynie i bolesnej autoanalizy niż działania, które poskutkowało za tzw. pstryknięciem palców.
Trening następnego dnia po przegranym meczu z City - w którym to gol Kevina De Bruyne strzelony 53 sekundy po przerwie dopełnił dzieła zniszczenia Liverpoolu – był dla Kloppa niezwykle ważny.
48 godzin później Liverpool udał się na wyjazd do Chelsea, a na boczny tor zostali odstawieni m.in. Trent Alexander-Arnold, Mohamed Salah czy Andrew Robertson.
Wrócili do składu kilka dni później na mecz z Arsenalem na Anfield, a Alexander-Arnold przyjął nową rolę odwróconego bocznego obrońcy, co miało dać Liverpoolowi większą pewność poprzez wzmocnienie środka pola i wykorzystanie zasięgu podań Trenta z innej pozycji na boisku.
Pepijn Lijnders, asystent menedżera Liverpoolu, mówił nawet w żartach do Kloppa, że odda swoją roczną pensję, jeśli ten pomysł nie wypali.
Zmiana okazała się sukcesem, choć momentami zostawiała Liverpool narażony na ataki prawą stroną. Przeciwko City ten obszar musi być monitorowany. Jack Grealish miał swój udział przy większej ilości ligowych bramek przeciwko Liverpoolowi (siedem goli, z czego pięć w meczu wygranym przez Aston Villę 7:2 w 2020 roku) niż przeciwko jakiejkolwiek innej drużynie, a oczywiste zagrożenie po tej stronie stanowi także piekielnie szybki Jérémy Doku.
Zmianie pozycji na boisku towarzyszyła determinacja samego Alexandra-Arnolda, by wyjść obronną ręką z pierwszego prawdziwego kryzysu w swojej karierze. Jako jeden z liderów klubu, pełniący obecnie funkcję wicekapitana, wie też, że ponosi odpowiedzialność za wpojenie zespołowi chęci dążenia do perfekcji.
Historia nauczyła go, jak trudnym zadaniem jest wyprzedzenie City, jednak, co ciekawe, obrońca nie unika rozmów o tytule mistrzowskim.
- Biorąc udział w trzech kampaniach, które, gdyby nie City, powinny się zakończyć mistrzostwem - oczywiście zdobyliśmy jeden tytuł, ale byliśmy bliscy jeszcze dwóch - zaczynasz mieć wyobrażenie tego, do czego jesteś tak naprawdę zdolny - powiedział Alexander-Arnold.
- Patrząc na szatnię, piłkarzy, których mamy, ducha zespołu i atmosferę wokół niego, to rywalizacja o tytuł wydaje się dla nas osiągalna.
- Jeśli tak nie będzie, to powiem, że chciałbym wrócić do pierwszej czwórki, ponieważ to też nie byłoby złe osiągnięcie dla tego zespołu – w końcu dopiero co zakończyliśmy sezon poza miejscami gwarantującymi udział w Lidze Mistrzów, w zespole trwa przebudowa, przyszli nowi piłkarze, dużo doświadczonych zawodników odeszło.
- Jednak walka o tytuł to coś, w co wierzymy, że możemy osiągnąć. Na tym celu skupiamy naszą uwagę. Jeśli się nie uda, możemy obwiniać tylko siebie. Na ten moment jesteśmy w dobrej sytuacji, zbudowaliśmy solidne fundamenty. Teraz chodzi tylko o regularność.
Odpowiedzialność za zespół ewidentnie nie przeszkadza również Virgilowi van Dijkowi, który świetnie odnajduje się w roli nowego kapitana zespołu po tym, jak latem klub opuścili James Milner i Jordan Henderson. Salah natomiast wciąż pozostaje takim samym postrachem obrońców. W efekcie The Reds są efektywni po obydwu końcach boiska.
Liverpool w tym sezonie ligowym dzieli miano najlepszej defensywy ex aequo z Arsenalem. The Reds stracili do tej pory 10 bramek, choć współczynnik xG (spodziewanych goli) ich rywali wyniósł 14,65, co plasuje Liverpool na czwartym miejscu pod tym względem za Arsenalem, City i Newcastle.
Z punktu widzenia ofensywy, statystyki również wyglądają ciekawie. Liverpool, obok Newcastle, jest w tym sezonie pierwszy w lidze pod względem największej liczby wykreowanych dogodnych sytuacji (42). The Reds oddają też najwięcej strzałów (217, drugie City ma 198 strzałów) i mają najwyższy współczynnik xG na mecz – wyłączając rzuty karne – 1,98.
Ewolucja coraz bardziej imponującego Darwina Núñeza, który zdobył dwa gole dla Urugwaju przeciwko Boliwii w środku tygodnia, oraz przybycie Dominika Szoboszlaia, Alexisa Mac Allistera, Ryana Gravenbercha i Wataru Endō pomogły złagodzić trudności związane z okresem przejściowym.
Jednak entuzjazm Kloppa związany z odwróceniem losów swojego zespołu nie może być przesadny. Wspólnie ze swoimi asystentami Klopp zarządził nowy start i pozbył się bagażu, który ciągnął go w dół w zeszłym sezonie, a gaszenie pożaru spowodowane spadkiem poziomu występów zaczęło się niemal natychmiast.
Lijnders, pół żartem pół serio, groził, że uderzy każdego z negatywnym nastawieniem, a jeśli coś szło źle podczas treningów przed sezonem, członkowie sztabu szkoleniowego byli gotowi odpuścić. Zamiast krytykować zawodników, chwalili ich za to, co się udawało, tak jak robili to w pierwszym roku współpracy.
Po 18 meczach we wszystkich rozgrywkach, Liverpool dokonał aż 112 zmian, co jest największą liczbą od sezonu 2012/13. Udział w mniej wymagającej Lidze Europy niewątpliwie ułatwia rotację, ale sama polityka dużej ilości zmian pozwala zawodnikom poczuć, że są potrzebni.
- Myślę, że wszyscy zawodnicy, którzy doświadczyli sukcesów w tym klubie, rozumieją, co jest potrzebne, by móc stawić czoła nawet takiej drużynie jak City - powiedział Alexander-Arnold.
- Chodziło tylko o przekazanie tej wiadomości nowo pozyskanym oraz młodym zawodnikom tak szybko, jak to możliwe. W zeszłym sezonie zbyt wielu z nas nie zdołało wejść na poziom, którego od siebie oczekujemy i wymagamy. Ostatecznie to doprowadziło nas do zajęcia piątego miejsca.
Oczywiście, wciąż są obszary do poprawy, zwłaszcza gra na wyjeździe. Mocni na Anfield The Reds - gdzie wygrali dziewięć na dziewięć meczów w tym sezonie - wygrali tylko cztery z dziewięciu spotkań na wyjazdach.
Jednak, ogólnie rzecz biorąc, to był obiecując start kampanii, a sobotni mecz nie zdefiniuje niczego. Wygrana z City sprawi, że Liverpool wyprzedzi Obywateli o dwa punkty. Przegrana oznacza natomiast, że będzie cztery punkty za nimi, mając już za sobą mecze wyjazdowe z Chelsea, Brighton & Hove Albion, Newcastle i Tottenhamem.
Nie ma gwarancji co do tego, co wydarzy się na Etihad. Jednak Klopp spodziewa się, że Liverpool tym razem przynajmniej będzie w stanie ponownie podjąć rywalizację z City.
Paul Joyce
Komentarze (0)