John Aldridge wspomina Rona Yeatsa
John Aldridge po odejściu Rona Yeatsa złożył mu specjalny hołd, określił byłego kapitana klubu mianem 'jednego z najlepszych graczy w historii' Liverpoolu.
Aldridge nawiązał bliską więź z Yeatsem, który odszedł w piątek w nocy w wieku 86 lat, w trakcie pełnienia roli przewodniczącego organizacji Forever Reds, oficjalnego stowarzyszenia byłych piłkarzy LFC.
Legendarny menedżer Bill Shankly opisywał stopera jako 'kolosa', a Yeats był pierwszym kapitanem Liverpoolu, który poprowadził tę drużynę do triumfu w Pucharze Anglii - na Wembley w maju 1965 roku.
W barwach The Reds wystąpił 454 razy, z czego ponad 400-krotnie w roli kapitana, w tym czasie zdobył dwa tytuły mistrza kraju.
W 1986 do klubu ponownie ściągnął Yeatsa sir Kenny Dalglish i zaoferował mu pracę w charakterze szefa skautów, wśród odkrytych przez niego zawodników byli chociażby były kapitan The Reds Sami Hyypiä i właśnie Aldridge.
- Ron był jednym z najlepszych piłkarzy w historii klubu, nie ma co do tego cienia wątpliwości - powiedział Aldridge na łamach oficjalnej strony internetowej klubu.
- Był kapitanem zespołu, kiedy po raz pierwszy oglądałem Liverpool w połowie lat 60., miałem też ogromne szczęście, że miałem okazję poznać tego wspaniałego człowieka.
- Był kapitalnym piłkarzem, naszym pierwszym kapitanem, który wzniósł w górę Puchar Anglii na Wembley w 1965 roku.
Prywatnie Aldridge jest wdzięczny Yaetsowi za pomoc w zrealizowaniu marzenia o reprezentowaniu barw Liverpoolu.
- To właśnie on dostrzegł mnie, kiedy grałem w Oxford United, zawsze będę mu za to wdzięczny - wyjaśnił Aldridge.
- Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy byłem przedstawiany dziennikarzom, przechodziłem wtedy obok głównej recepcji, a Ron był pierwszą osobą, która uścisnęła mi dłoń, zaszczytem było go poznać.
- Był naprawdę świetnym facetem, lubił także pożartować, a przy okazji był jednym z najlepszych kapitanów, jakich miał ten klub.
Własne wspomnienia Aldridge'a na temat Yeatsa to między innymi zabawna historia o tym, jak poznał Szkota na Anfield, a był to moment, w którym w tajemnicy cierpiał.
- Szczerze mówiąc miałem wtedy złamaną dłoń, ale nie chciałem, żeby klub o tym wiedział - wspominał.
- Kiedy wszedłem do budynku, wielki Ron czekał na mnie z uściskiem dłoni! Szczerze mówiąc była to jedna z najtrudniejszych rzeczy jakie zrobiłem w życiu! Czułem jakbym rozpadał się na kawałki, po latach obaj się z tego śmialiśmy.
- Poznałem go dość dobrze na wydarzeniach charytatywnych i bankietach, w których obaj uczestniczyliśmy, a także na wszystkich domowych meczach, w trakcie których go oglądałem.
- Niestety wielki Ron od kilku lat chorował na Alzheimera i przebywał w ośrodku. Na szczęście wraz z Forever Reds byliśmy w stanie pomagać jemu i jego rodzinie, mogliśmy zrobić chociaż tyle.
- Ron był wspaniałym facetem, miał świetny charakter, w tym smutnym czasie jesteśmy myślami z jego żoną Ann i całą rodziną.
Komentarze (1)