Sztuka kontroli w wykonaniu The Reds
W mgliste, senne popołudnie na Selhurst Park, przy dość bezwietrznej i lekko słonecznej pogodzie, Liverpool stworzył coś, co wydawało się idealnie pasować do tego dnia - zaprezentował pokaz kontroli, choć miał też problemy z jej utrzymaniem. Zwycięstwo 1:0 oznacza, że The Reds pozostaną na szczycie ligi do końca października. Liverpool to teraz dobrze funkcjonująca jednostka. Ma dobrego menedżera, dobrych piłkarzy, znakomity środek pola i najmniej straconych bramek w lidze.
Jednocześnie jednak Liverpool momentami wisiał na włosku w drugiej połowie meczu, przypominającego fachowo zainscenizowany akt eutanazji - akt, w którym zwłoki w niewytłumaczalny sposób zaczynają się budzić do życia po godzinie, próbując porozmawiać o różnych rzeczach.
Najpierw przyszło znieczulenie. Przez 45 minut był to wysokiej klasy futbol w stylu Coldplay - to było jak kontrolowane, najwyższej klasy doświadczenie stadionowe. Gol. Przeczekanie. Wygrana. To był jak dotąd najlepszy futbol Liverpoolu rozwijającego się pod wodzą Arne Slota. Sześć z ośmiu zwycięstw The Reds przebiegało według tego schematu: objęcie prowadzenia, kontrola posiadania piłki i zwycięstwo.
Do połowy Liverpool prowadził 1:0 z 73-procentowym posiadaniem piłki i poczuciem, że figury są sprawnie przesuwane po planszy. The Reds nie byli zupełnie dominujący. Dominacja sugeruje jakąś walkę lub przynajmniej obecność jakiegoś drugorzędnego elementu, który wymaga zdominowania. Zamiast tego Liverpool okupował Selhurst Park jak drużyna korpusu sił pokojowych.
To był zespół w trybie ekologicznym, prezentujący futbol z przerwami na regenerację, dojrzale i rozsądnie zarządzający otwarciem przepustnicy. Ten styl rodzi również własne problemy. Zawodnicy Palace będą krytykowani za brak agresji w pierwszej połowie, podczas której nie popełnili ani jednego faulu. Jednak Liverpool również do tego doprowadził. The Reds wręcz usypiają cię w konkretnych momentach. Poddaj się temu. Zapadnij w sen.
Drużyny nauczą się w końcu na to reagować i w drugiej połowie Palace pokazało dużo więcej po wejściu na boisko Jeana-Philippe'a Matety. Orły mogły mieć rzut karny, ale przytrzymanie przy rzucie rożnym nie wystarczyło do podyktowania jedenastki. Również Eberechi Eze nie zdołał wykończyć dobrej akcji po świetnej kontrze. Liverpool był coraz mniej zdecydowany wraz z zbliżającym się końcem meczu. Problem z obniżaniem temperatury polega na tym, że nie wiadomo, czy zawsze można ją podnieść, przekręcić dźwignię, kiedy trzeba. Kontrola jest trudna. Nie jest pasywna ani zimna. To również akt agresji.
Jest to coś, czego Liverpool wciąż się uczy. Na początku interesujące było obserwowanie czwórki obrońców nieustannie rozmawiających, przesuwających się, przestawiających się nawzajem. Kształt, a nie energia, jest teraz wszystkim.
Jedyny gol padł po pięknym, prostym zagraniu w ósmej minucie. Kostas Tsimikas zagrał prostopadłą piłkę do środka na lewym skrzydle, podczas gdy obrona Palace się zawahała. Cody Gakpo dośrodkował w najbardziej logiczne miejsce. Diogo Jota wykonał klasyczny bieg po przekątnej i wykończył go spokojnym uderzeniem czubkiem buta.
To był racjonalny gol, empirycznie sensowny gol. Palace naciskające wysoko dwoma wąsko ustawionymi środkowymi pomocnikami zostawiło miejsce na flance. Trevoh Chalobah w swoim pierwszym występie w wyjściowym składzie naturalnie musiał wybadać właściwy sposób współpracy z lewym skrzydłowym. To był czuły punkt, na który The Reds postanowili naciskać.
Przez chwilę po tym wydarzeniu gra przypominała nieco film, w którym wciąż istnieje zagrożenie, że coś się wydarzy, jednak ostatecznie nic takiego się nie dzieje. Jota powinien był podwyższyć na 2:0. Być może Liverpool ucierpiałby w końcu z powodu "nie zabicia meczu", jednak w rzeczywistości tak się nie stało. Zamiast tego przez długie okresy Palace było po prostu zamknięte na własnej połowie. Liverpool potrafi grać wysoko, potrafi utrzymać piłkę, potrafi utrzymać posiadanie w środku pola. Kiedy to działa, The Reds po prostu cię duszą.
Ryan Gravenberch znów był doskonały - tak pięknie i zgrabnie poruszający się po boisku, zawsze rozglądający się, nawet gdy ściera się z rywalami w pojedynkach. W ciągu pół godziny dotknął piłki 40 razy. Byłoby niespodzianką usłyszeć, że faktycznie się spocił. Z daleka Gravenberch wyglądał, jakby spokojnie kosił trawnik lub słuchał podcastu, a przy okazji dominował środek pola w meczu Premier League.
Najbardziej interesującym aspektem jest oczywiście to, jak szybko obecny zespół Liverpoolu dotarł do tego miejsca. Na początku podróży był to pojazd z nieustannie dociśniętym pedałem gazu, prowadzony przez promiennego maniaka motoryzacji w czapce z daszkiem, który wciska ten pedał w swoich mokrych od potu butach do biegania, popija kolejny napój energetyczny i jedzie z opuszczonymi szybami, zapętlając klasyki rocka. Tak skuteczne przejście na zeroemisyjność jest czymś niezwykłym. To swoisty hołd dla przejrzystości i siły perswazji Slota. Warto pamiętać, że w grudniu 2020 roku Liverpool przyjechał na Selhurst, wygrał 7:0 i znalazł się na szczycie tabeli, by następnie rozsypać się w wyniku kryzysu kontuzji i nie wygrać meczu u siebie aż do marca.
The Reds mają teraz przed sobą serię spotkań, które odpowiednio przetestują i udoskonalą ten nowy, bardziej wyważony styl. Wydaje się dość oczywiste, że Liverpool to zespół, który będzie próbował dopracować grę na najwyższych biegach tak, by odnaleźć w sobie agresję poza kontrolą. Oglądanie ostatniego zwycięstwa Liverpoolu było momentami jak słuchanie precyzyjnie dopracowanego utworu muzycznego bez emocjonalnych szczytów. Pozostaje tylko czekać, aż pojawi się Mozart i dołoży do niego kilka treli i przyspieszeń. Szczyt ligowej tabeli nie jest jednak złym miejscem do nauki.
Barney Ronay
Komentarze (0)