Opinie prasy po zwycięstwie z Tottenhamem
Liverpool zmiażdżył w niedzielę Tottenham Hotspur i zwiększył swoją przewagę nad resztą stawki w Premier League do czterech punktów. The Reds wygrali 6:3, jednak w rzeczywistości mogli odnieść dużo bardziej okazałe zwycięstwo, gdyby nie rozluźnienie, które wkradło się w ich szeregi przy wyniku 5:1.
Dubletami popisali się Mohamed Salah i Luis Diaz, a będący w wyśmienitej formie Egipcjanin zaliczył do tego dwie asysty, bijąc kolejne ligowe rekordy. Na listę strzelców wpisali się jeszcze Alexis Mac Allister i Dominik Szoboszlai, dopełniając niedzielnego dzieła zniszczenia.
Podopieczni Arne Slota wygrali w tym sezonie już 21 z 25 meczów i nadal mają tylko jedną przegraną na koncie. Po jednym z najbardziej imponujących występów, zwieńczonym zwycięstwem z Tottenhamem, w Liverpool Echo podsumowano to, co do powiedzenia na temat masakry w północnym Londynie mieli przedstawiciele angielskich mediów...
Arne Slot nie jest showmanem. Za jego kadencji Liverpool dostarcza nam futbolowe piękno, zapierającą dech szybkość i zabójczą skuteczność - tylko nie zbyt często. W końcu kampania Premier League jest niezwykle wycieńczająca, a Holender planuje pozostać w grze o tytuł na dłużej.
Czasem jednak przeciwnik jest tak odsłonięty i bezbronny, że trudno zachować powagę. Dlatego też zespół Liverpoolu zagrał tak, jakby nie umiał opanować napadów śmiechu. To była świetna zabawa i, co najważniejsze, mecz ten nie kosztował zawodników zbyt wielu sił.
Slot wprawdzie starał się okazać swoją złość po utracie aż trzech goli, ale przyznał, że przede wszystkim był naprawdę zadowolony z siebie. Menedżerowie często nie cierpią takich spotkań - spotkań, w których obydwa zespoły gubią momentami koncentrację i gra zaczyna przypominać nieco farsę.
Ciężko byłoby jednak znaleźć kibica Liverpoolu, który w jakimś momencie meczu obawiał się o comeback Tottenhamu. Tak naprawdę niedzielny występ pokazał tylko, że w osobie Slota klub znalazł mistrza timingu i rotacji.
Alyson Rudd, The Times
Liverpool jednak ma ten władczy dotyk mistrzów. We wczorajszym starciu na arenie był tylko jeden Maximus. Jeden gladiator. Jeden zwycięzca. Był nim, jak to często bywa, Mohamed Salah, któy rozerwał na strzępy Tottenham, dorzucając do swojego dorobku kolejne dwa gole i dwie asysty.
W ciągu pierwszych 10 minut był bliski zdobycia bramki aż trzy razy - raz trafił nawet w poprzeczkę - i był niemal nie do zatrzymania przez cały mecz. On budzi przerażenie. Egipcjanin naprawdę gra w swojej własnej lidze.
Sytuacja z kontraktem Salaha, który kończy się w czerwcu, była już szeroko omawiana, teraz jednak 32-latek może pójść za przykładem Kevina de Bruyne, jeśli idzie o podejście do negocjacji.
Przed podpisaniem ostatniej umowy z City - która, swoją drogą, też kończy się w czerwcu - De Bruyne oparł się na danych, by wzmocnić swoją wartość. Salah może dziś po prostu powiedzieć Liverpoolowi: "Spójrzcie na moje liczby, spójrzcie na fakty".
Jason Burt, The Telegraph
Liverpool podszedł do tego poważnie. The Reds nie przyjechali do Londynu, żeby pozwiedzać i kupić pamiątki. Cztery dni wcześniej rozgrywali mecz, a kolejny czekał ich cztery dni po starciu z Tottenhamem. Wszystko, czego chcieli w te święta, to pojechać do Londynu, zgarnąć trzy punkty i wrócić do domu. Woleli, żeby poszło raczej gładko i przyjemnie. Jednak, jeśli zaszłaby taka potrzeba, byli także w stanie ubrudzić sobie ręce.
Przede wszystkim, The Reds doskonale wiedzą, czego chcą. Luis Diaz chce wkręcić w ziemię swojego rywala i urwać się z głębi pola, Ryan Gravenberch chce zapełniać wolne przestrzenie i wprawiać piłkę w ruch, Dominik Szoboszlai chce cię sprowokować do poświęcenia, ale dopiero po tym, jak w połowie kroku wytrąci cię z równowagi, a Mo Salah chce być Mo Salahem. Mogą grać krótką lub długą piłkę, mogą cię zranić z każdej strony, z każdego miejsca na boisku. Dziewięciu zawodników Liverpoolu wykonało w niedzielnym meczu kluczowe podanie, w tym bramkarz i obydwaj boczni obrońcy...
W chaosie drugiej połowy widać było u nich coś jeszcze - niesamowite, wręcz złowieszcze opanowanie. Byli skłonni wykonywać to, co konieczne, pod największą presją i do tego raz za razem. To właśnie odróżnia poważne zespoły od tych, które tylko udają, że takie są.
A wcale nie jest to takie oczywiste. Tottenham i Liverpool mogą wydawać się drużynami z różnych światów, ale w rzeczywistości to odpowiednio ósmy i siódmy najbogatszy klub świata. Obydwie drużyny siedzą przy tym samym stole. Tottenham mógł mieć Arne Slota w 2023 roku, mógł mieć też Luisa Díaza w 2022 roku. Tottenham mógł zbudować solidną strukturę zarządzania lata temu, zamiast powierzać swój los w ręce nieustannie zmieniających się menedżerów-celebrytów.
Jonathan Liew, The Guardian
Liverpool to dziś zespół, który każdy chciałby pokonać, podczas gdy Tottenham - przynajmniej na razie - to drużyna, z którą każdy ma nadzieję się zmierzyć.
Liverpool Arne Slota wchodzi w okres świąteczny na pozycji lidera Premier League i w pełni na to zasłużył. Na Tottenham Stadium The Reds byli wspaniali. Głodni, bezlitośni, kipiący świąteczną energią. Co to był za widok, gdy Liverpool miał piłkę...
Jednak Tottenham doskonale wie, czego tak naprawdę był świadkiem. W Londynie wiedzą, co to było. To była lekcja. Sroga lekcja. To było starcie mężczyzn z chłopcami - z chłopcami, którzy byli na dodatek zagubieni i kompletnie zdezorientowani.
The Reds do Nowego Roku będą podchodzić ze świadomością tego, jak dobrzy są. Dodatkowo będzie napędzał ich fakt, że z wyścigu o tytuł wypadł Manchester City.
Ian Ladyman, Daily Mail
Nawet jeśli imponujący wynik w liczbie straconych goli po raz kolejny został nadszarpnięty - Liverpool stracił osiem goli w ostatnich trzech meczach ligowych - The Reds pokazali, że odnaleźli balans. Opanowali niemal do perfekcji sztukę wygrywania pod okiem Arne Slota, jednak rzadko zdarzało im się urządzać pogromy. Tym razem dokonali obydwu tych rzeczy i po raz pierwszy za kadencji Holendra wpakowali drużynie przeciwnej aż sześć goli.
To był z pewnością najbardziej przekonujący występ ofensywny The Reds, napędzanych przez - co dość oczywiste - Mohameda Salaha. Egipcjanin zakończył mecz z dwoma golami i dwiema asystami. Ciężko było oprzeć się wrażeniu, że Salah był po prostu za dobry dla lewego obrońcy z przymusu, Djeda Spence'a, który tego dnia nie miał szczęścia do swojego rywala na skrzydle.
Mecz ten był niemal uosobieniem stylu Slota. W piątkowy poranek Holender nie mógł się nachwalić Postecoglou, a w niedzielne popołudnie wykorzystał słabości Tottenhamu. Jeśli można powiedzieć, że Spurs zostali zabici życzliwością, to trzeba dodać, że zostali naruszeni dzięki boiskowej inteligencji i chirurgicznej precyzji Liverpoolu.
Richard Jolly, The Independent
Jeśli rywale Liverpoolu w walce o tytuł Premier League zaczęli wierzyć, że liderzy odczuwają presję po dwóch ostatnich remisach, to byli w dużym błędzie.
Odrodzony Liverpool Arne Slota sprawił, że to, co miało być trudną przeprawą na stadionie Tottenhamu, wyglądało na dziecinnie proste zadanie - The Reds zdobyli sześć bramek przy trzech trafieniach gospodarzy w najbardziej szalonym meczu od czasu, gdy w klubie pracuje Arne Slot. Holender może cenić sobie kontrolę i przejrzystość w grze, ale tego dnia nie było po nich śladu - choć zakończenie inne niż zwycięstwo Liverpoolu w żadnym momencie nie wydawało się prawdopodobne.
Oszałamiający występ ofensywy w północnym Londynie zapewnia Liverpoolowi spędzenie Bożego Narodzenia na pierwszym miejscu w tabeli Premier League. Choć ma to głównie symboliczne znaczenie, styl, w jakim The Reds powiększyli swoją przewagę (wynoszącą cztery punkty nad drugą w tabeli Chelsea), z pewnością zmusi resztę stawki do refleksji. Niech nikt nie ma złudzeń - Liverpool wciąż pewnie trzyma swój los w swoich rękach...
Paul Gorst, Liverpool Echo
Komentarze (0)