Czego Amorim może zazdrościć Slotowi
Podczas gdy Arne Slot nie postawił chyba żadnego niewłaściwego kroku na początku swojej przygody w nowym klubie, Rúben Amorim zdaje się nie stawiać żadnego dobrego. Już na przykładzie trenerów widać jaskrawy kontrast między Liverpoolem a Manchesterem United.
Slot z pewnością byłby jednym z pierwszych, który przyzna, że środowisko, w które wkroczył, sprzyjało jego sukcesowi. Jeśli jednak potrzebowałby przypomnienia o tym, jak wielkie to szczęście, wystarczy, żeby spojrzał na moment wizyty Amorima na Anfield.
Pierwsze tygodnie kadencji Amorima w roli szkoleniowca Manchesteru United okazały się trudne. Już teraz znajduje się pod obserwacją mediów, a te nie wybaczają potknięć. Patrząc jednak na wyzwania, jakie przed nim stoją, trudno się temu dziwić. Amorim objął klub pozbawiony długoterminowej wizji, dryfujący od jednej niezrozumiałej decyzji do drugiej, z kadrą złożoną z zawodników sprowadzonych przez różnych trenerów.
Zespół pełen jest zawodników, którzy nie pasują do sztywnego systemu gry Amorima z trzema obrońcami, a także zawodników na wysokich kontraktach, którzy nie spełniają oczekiwań. United to dziś drużyna bez wyrazistych liderów, a cały klub jest wręcz przesiąknięty negatywną atmosferą zarówno na boisku, jak i poza nim.
Krótko mówiąc, to zupełne przeciwieństwo Liverpoolu. Z perspektywy Amorima Slot musi wydawać się kimś, komu niczego nie brakuje.
Porównując sytuacje obu trenerów, nasuwa się słynne zdanie Johna Motsona z finału Pucharu Anglii w 1988 roku - "niedzielne starcie mogłoby być nazwane meczem Klubu Kultury z Szaloną Gromadą".
Po wygranym meczu z Leicester City w Boxing Day, bramkarz Liverpoolu Alisson podkreślił rolę zaangażowania swoich kolegów z drużyny. I to właśnie w kontekście tej wypowiedzi różnice między obiema rywalizującymi drużynami stają się wyraźne.
Postawa Virgila van Dijka, Mohameda Salaha i całego pierwszego zespołu Liverpoolu na początku okresu przygotowawczego była nastawiona przede wszystkim na zdobycie zaufania Slota - nie było żadnego oczekiwania, że to trener będzie zabiegał o względy piłkarzy. Tak więc jeśli coś mogło zaskoczyć Slota, to z pewnością była to pokora, jaką wykazała się jego nowa drużyna.
W tym kontekście warto spojrzeć na fakt, że Marcus Rashford został odsunięty od derbowego meczu z Manchesterem City, podobnie jak Alejandro Garnacho, co miało miejsce już kilka tygodni po przyjściu Amorima. Teraz Rashford chce zmienić klub. Wcześniej Jadon Sancho miesiącami spierał się z Erikiem ten Hagiem. Cofając się jeszcze bardziej w przeszłość, były konflikty z Cristiano Ronaldo i Paulem Pogbą w trakcie burzliwych okresów po ich powrocie do klubu.
Amorim powinien martwić się nie tylko poziomem technicznym zespołu, który okazał się niezdolny do realizacji wizji Ten Haga. Problem tkwi głębiej - w postawie drużyny, która dopiero pod presją zaczyna walczyć.
Liverpool zbudował swoje standardy na trwałych fundamentach. Duża w tym zasługa Gérarda Houlliera, który wprowadził wartości obowiązujące do dziś. Co ironiczne, impuls do zmian dała chęć dogonienia Manchesteru United - i jedno pamiętne starcie z tym rywalem, które zakończyło erę tak zwanych "Spice Boys".
W tamtym czasie piłkarze grali w "grę o funta" - polegała ona na tym, że przekazywali oni sobie podczas meczu monetę, a ten, kto miał ją przy końcowym gwizdku, płacił za kolejkę w pubie.
- Chodziło o dyscyplinę - wspomina asystent Houlliera, Phil Thompson.
- Gérard zawsze stawiał na wartości. To nie stało się z dnia na dzień i momentami działaliśmy dość chaotycznie, ale ostatecznie wygraliśmy tę walkę. Myślę, że bez tego kolejne pokolenia menedżerów miałyby znacznie trudniej.
Thompson podkreśla również, że to wtedy narodziła się etyka pracy takich zawodników jak Steven Gerrard czy Jamie Carragher.
- Stevie i Carra lubili swoje życie, ale wiedzieli też, że tu liczy się to, co wkładasz na boisku. Jak się przygotowujesz, jak się regenerujesz. Klub jest dziś dzięki temu w znacznie lepszym miejscu.
- Był też Sami Hyypia, choć on przyczynił się do tego wszystkiego w inny sposób. To on był kapitanem, gdy wprowadziliśmy zakaz piwa w szatni. W tamtym czasie to było coś niespotykanego, ale wszyscy się dostosowali. Poprzednia grupa zawodników patrzyłaby na to z niedowierzaniem - dodaje Thompson.
Mecz, który rozpoczął dobrą zmianę, miał miejsce w styczniu 1999 roku na Old Trafford. Wówczas w czwartej rundzie Pucharu Anglii Liverpool szybko objął prowadzenie, ale kapitan drużyny, Paul Ince, musiał opuścić boisko z powodu kontuzji. Dwa gole w końcówce dały zwycięstwo Manchesterowi United, a latem Ince został sprzedany.
- Gérard [Houllier] powiedział wtedy: "Mój kapitan nie odchodzi. Jeśli ma odejść, to tylko z połamanymi nogami" - wspomina Phil Thompson, były asystent Houlliera.
- Houllier miał jasno określone priorytety: każdy musi zostawić po sobie dziedzictwo. Naszym dziedzictwem było ultranowoczesne centrum treningowe. Chodziło nam o utrzymanie dyscypliny i zdobywanie trofeów. Trofea są w tym wszystkim najważniejsze, ale w żadnej dziedzinie życia nie osiągniesz sukcesu bez dyscypliny w pracy - podkreśla Thompson.
Liverpool miał szczęście do ciągłości pokoleniowej. Steven Gerrard i Jamie Carragher stali się wzorami do naśladowania, a ich etos pracy ewidentnie wpłynął na Jordana Hendersona. Henderson, wspierany przez Jamesa Milnera, zadbał natomiast, by współcześni gracze, tacy jak Virgil van Dijk i Andrew Robertson, wiedzieli, że muszą kiedyś przejąć tę odpowiedzialność.
Od początku XXI wieku Liverpool rozegrał 1392 mecze, z czego w zaledwie 66 nie wystąpił żaden z sześciu wspomnianych zawodników. Ten ciągły wątek obecności liderów utrzymywał klub na odpowiednim kursie przez niemal ćwierć wieku.
Co więcej, nawet w obliczu niepewnej przyszłości takich graczy jak Van Dijk, Mohamed Salah czy Trent Alexander-Arnold, ich poziom gry pozostaje niewzruszony. Liverpool miewał sezony, gdy zbaczał z kursu, popełniał błędy, ale dobre decyzje zawsze były na wyciągnięcie ręki.
W Manchesterze United upadek wydaje się znacznie bardziej dramatyczny, co widać po częstych zmianach menedżerów. Od maja 2016 roku klub miał pięciu stałych szkoleniowców, a także tymczasowego Ralfa Rangnicka, który poprowadził drużynę w 29 meczach.
Roy Keane i Gary Neville, którzy w czasach świetności United pilnowali standardów w szatni, dziś głośno ubolewają nad upadkiem Czerwonych Diabłów. Często przypominają, jak wielkim zaszczytem było noszenie klubowego herbu i jak ważna była znajomość historii klubu.
Liverpool wyprzedza United również pod względem struktury zarządzania, wprowadzonej przez właściciela Fenway Sports Group (FSG). Klarowność w transferach i wyborach menedżerskich stała się ich znakiem rozpoznawczym.
Gdy szukano następcy Jürgena Kloppa, Amorim został pominięty, ponieważ jego styl nie pasował do filozofii klubu. Tymczasem United zatrudnił Portugalczyka mimo widocznych zastrzeżeń swojego pierwszego prawdziwego dyrektora sportowego, Dana Ashwortha.
Ashworth, którego zadaniem było zbudowanie strategii, wytrzymał na stanowisku zaledwie pięć miesięcy. W tym czasie United zdążył rozważać zatrudnienie Thomasa Tuchela i Roberto De Zerbiego, zanim ostatecznie zdecydowano się na Amorima jako następcę Ten Haga.
W Liverpoolu struktura zawsze była jasna. Mike Gordon, prezes FSG, przez lata tworzył z Michaelem Edwardsem (ówczesnym dyrektorem sportowym) i Kloppem spójny zespół zarządzający. Obecnie tę rolę przejęli Arne Slot, Edwards jako dyrektor generalny ds. futbolu FSG, oraz dyrektor sportowy Richard Hughes. Slot korzysta z tej stabilności i rozwija własne innowacje.
Tymczasem Amorim, wstrząśnięty skalą wyzwań w United, może się temu jedynie z zazdrością przyglądać.
Paul Joyce
Komentarze (7)