McManaman o transferze do Realu i decyzji Trenta
Wpływowy i popularny wychowanek Liverpoolu, który jest na celowniku hiszpańskiego giganta Realu Madryt, w momencie w którym zbliża się do końca swojego kontraktu...
Trent Alexander-Arnold w sezonie 2024-25 znajduje się w sytuacji, w której w latach 1998-99 był Steve McManaman – zastanawiając się, czy zerwać więzi z Anfield i przenieść się na Bernabéu jako wolny agent.
- Jest tu kilka podobieństw – mówi McManaman. Miałem wtedy 27 lat, Trent ma teraz 26. Nie byłem żonaty, nie miałem dzieci, i wydaje mi się, że u niego jest podobnie.

- W obu przypadkach w Liverpoolu zaszło wiele zmian, które pozwoliły zawodnikom wejść w ostatni rok kontraktu. Liverpool zwlekał z propozycją nowej umowy dla mnie, mimo że obiecywali mi ją przez miesiące.
- Była pewna próżnia. Wszystko w klubie toczyło się wolno. Myślę, że do pewnego stopnia to samo stało się z Trentem. Jurgen Klopp zyskiwał coraz większą władzę, dyrektor sportowy (Julian Ward) odszedł, Mike Gordon się wycofał, gdy FSG zastanawiało się nad sprzedażą klubu, a potem na sześć miesięcy pojawił się Jorg Schmadtke jako tymczasowy dyrektor sportowy. To wszystko doprowadziło nas do obecnej sytuacji.
McManaman usiadł do rozmowy z The Athletic i byłym napastnikiem Liverpoolu, Johnem Aldridge’em, w ramach podcastu Aldo Meets, w którym opowiadał o swojej karierze, w tym o decyzji o dołączeniu do Realu Madryt.
Obecna sytuacja na Anfield jest jednak zupełnie inna niż ta, w której McManaman opuszczał klub latem 1999 roku.
Pomimo swojego olśniewającego talentu, Anglik miał na koncie tylko triumfy w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi Angielskiej, mimo rozegrania 364 meczów w barwach Liverpoolu na przestrzeni dziewięciu sezonów. Drużyna Gerarda Houlliera zakończyła sezon 1998-99 dopiero na siódmym miejscu w Premier League.

- Kiedy dołączyłem do Realu Madryt, nigdy wcześniej nie grałem w Lidze Mistrzów – wyjaśnia McManaman. Teraz każdy, kto gra w topowym klubie, ma taką możliwość, ale ja w Liverpoolu jej nie dostałem. W tamtych czasach nie kwalifikowałeś się do Ligi Mistrzów, zajmując trzecie czy czwarte miejsce.
- Chciałem sprawdzić się przeciwko najlepszym. Czułem, że potrzebuję nowego wyzwania. Chciałem zrobić coś innego. Real Madryt wygrał Ligę Mistrzów w 1998 roku (po raz pierwszy od lat 60-tych), więc był na ustach wszystkich. Wiedziałem, że Gerard przygotowuje się do przebudowy Liverpoolu. Gdybym podpisał nowy kontrakt, wiedziałbym, że do zdobywania trofeów będziemy musieli poczekać jeszcze kilka lat.
Alexander-Arnold na pewno nie musi odchodzić, aby walczyć o trofea – Liverpool jest na dobrej drodze do wygrania Premier League, za dwa tygodnie gra w finale Pucharu Ligi, a w środę rozegra pierwszy mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów przeciwko Paris Saint-Germain. Jednak McManaman uważa, że jeśli Trent zdecyduje się na przeprowadzkę do Madrytu, nie powinien spotkać się z gniewną reakcją kibiców Liverpoolu.
- Mam nadzieję, że Trent, Virgil i Mo zostaną w klubie – wszyscy trzej mają kontrakty wygasające za cztery miesiące. Nie wiem, czego chce Trent, ale na pewno nie miałbym do niego żalu, gdyby podjął decyzję o odejściu.
- Jeśli czuje, że chce doświadczyć nowego stylu życia, nowego języka, nowej kultury, nie miałbym z tym żadnego problemu. Dla Liverpoolu byłaby to ogromna strata, ale jeśli Trent zdecyduje się na taki krok, w pełni bym to uszanował i byłbym z niego bardzo dumny, bo to lokalny chłopak, który osiągnął niesamowity sukces – a to cenię najbardziej.
- Real Madryt jest dziś większą, bardziej profesjonalną i lepiej zarządzaną machiną niż wtedy, gdy ja tam dołączyłem. Mają nowy (zmodernizowany) stadion i jednych z najlepszych piłkarzy na świecie. Oczywiście jest tam też Jude Bellingham, który jest blisko z Trentem. Trent wygrał z Liverpoolem wszystkie możliwe trofea.

Dziedzictwo McManamana w Liverpoolu zostało nadszarpnięte w oczach części kibiców po jego odejściu. Orzeczenie Bosmana, które pozwalało piłkarzom na swobodne przechodzenie między klubami po wygaśnięciu kontraktu bez konieczności płacenia kwoty odstępnego, zostało wprowadzone dopiero w 1995 roku. Kibice wciąż przyzwyczajali się do sytuacji, w której ich kluby traciły gwiazdy za darmo.
Jednak wychowanek Liverpoolu nie żałuje swojej decyzji. Poza kuszącą ofertą z Madrytu, na jego myślenie wpłynęły także inne wydarzenia – zwłaszcza fakt, że Liverpool w 1997 roku potajemnie negocjował jego sprzedaż do innego hiszpańskiego klubu, Barcelony. Ostatecznie Katalończycy zdecydowali się na transfer brazylijskiego napastnika Rivaldo z Deportivo La Coruña.
- Zarząd zaakceptował za mnie ofertę w wysokości 12 milionów funtów – ujawnia McManaman. Pierwszy raz o tym usłyszałem, gdy agent piłkarski Dennis Roach zadzwonił do mnie i powiedział: ‘Prezydent Barcelony będzie do ciebie dzwonił’. Myślałem, że to żart, bo Liverpool nie powiedział mi ani słowa.
- Około tydzień później Liverpool poinformował mnie, że oferta została przyjęta i mogę rozmawiać z Barceloną. Ale gdy do tego doszło, szybko okazało się, że to nie wypali.
- Zrobiła się z tego medialna gra – ja przeciwko klubowi, a w prasie pojawiały się artykuły sugerujące, że chcę odejść. Byłem rozczarowany, bo prawda była taka, że klub po prostu dostał za mnie dobrą ofertę.
- To uczy cię, jak naprawdę działa ten biznes. W oczach niektórych fanatycznych kibiców Liverpoolu zostałem oczerniony, ale nie miałem z tym nic wspólnego. Nie pokłóciłem się o to z nikim, ale uważam, że to było nie fair.
A potem nadeszła nieudana próba Liverpoolu z dwoma menedżerami jednocześnie – latem 1998 roku do Roya Evansa dołączył Gerard Houllier jako współtrener. W listopadzie Evans odszedł, a Houllier przejął pełnię władzy.
- Od momentu ogłoszenia tej decyzji było dla mnie jasne, że to nie wypali – mówi McManaman.
- Z tego, co rozumiałem, szukaliśmy trenera pierwszego zespołu z nowymi pomysłami, który odświeżyłby drużynę. Potem okazało się, że Gerard przychodzi jako współmenedżer. Gdy coś takiego się dzieje, a drugi menedżer nic o tym nie wie, wiadomo, że jego dni są policzone.
- Kiedy wygrywaliśmy, to dzięki nowym pomysłom Gerarda, a kiedy przegrywaliśmy, to przez Evo (Evansa). Myślałem, że to straszne. Uwielbiałem Evo. Nie kojarzyłem mojego klubu z takim traktowaniem ludzi.

- Kiedy pozbyli się Evo i zrobili to w taki sposób, wtedy podjąłem decyzję: ‘Dobra, odchodzę’. Powiedziałem o tym Gerardowi dość wcześnie i zachował to dla siebie, za co mu się należy uznanie. Mieliśmy dobrą relację. Sprowadził Vladimira Smicera jako mojego następcę.
McManaman podpisał wstępny kontrakt i pod koniec stycznia 1999 roku oficjalnie ogłosił swoją decyzję o odejściu z Liverpoolu do Realu Madryt. Pierwsze reakcje były mieszane, ale na zakończenie sezonu, w ostatnim meczu przeciwko Wimbledonowi, otrzymał na Anfield pożegnanie, na jakie zasłużył.
- Jeśli Liverpool przegrywał w tych ostatnich miesiącach, to zawsze dlatego, że miałem odejść: ‘On się nie stara, bo już jest myślami gdzie indziej’. Słyszałem takie rzeczy wielokrotnie, nawet od byłych piłkarzy Liverpoolu. To było trudne do przełknięcia, bo jeśli ktoś grał w piłkę, to wie, że to kompletna bzdura.
- Rozumiałem, dlaczego ludzie byli źli – odchodziłem za darmo. Ale w mieście ogólnie ludzie byli w porządku. Wielu było wręcz dumnych, co było trochę dziwne, i mówili mi: ‘Dobra robota’. To był emocjonalny okres. Moja mama była wtedy bardzo chora i zmarła krótko po tym, jak zagrałem swój ostatni mecz dla Liverpoolu.
Nauka hiszpańskiego pomogła mu szybko się zaaklimatyzować, a w ciągu czterech sezonów na Bernabéu McManaman zdobył dwa trofea Ligi Mistrzów i dwa tytuły mistrza La Liga. Dzielił szatnię z takimi gwiazdami jak Zinedine Zidane, Luis Figo, Roberto Carlos i Raúl. - Zidane był najlepszym, z jakim grałem – tak elegancki, sprawiał, że trudne rzeczy wyglądały na łatwe, a na piłce poruszał się z niesamowitą gracją. Niesamowity piłkarz.

Jednak mimo całego blasku i niezapomnianych wspomnień z Madrytu, to wygrany finał Pucharu Anglii z 1992 roku przeciwko Sunderlandowi w barwach Liverpoolu jest dla McManamana najważniejszym momentem.
- Dziś Liga Mistrzów przyćmiewa wszystko – ze względu na swoją skalę i pieniądze, jakie się w niej obracają. Ale dla mnie najważniejsze jest to pierwsze trofeum. Miałem wtedy zaledwie 20 lat. Puchar Anglii był wówczas najważniejszym trofeum. Wcześniej bywałem na Wembley tylko jako kibic. Tego dnia na trybunach byli zarówno mój ojciec, jak i moja mama.
- Mojej mamy nie było już, gdy przeniosłem się do Realu Madryt, bo zmarła. Nie widziała mnie podnoszącego trofeum Ligi Mistrzów ani wygrywającego La Ligę. Dlatego ten pierwszy triumf w ’92 jest dla mnie najważniejszy.
James Pearce
Komentarze (1)
Obrońca mizerny, czasami daję możliwości w pomocy i kreuje sytuacje, ale tylko czasami.
Nie takie nazwiska oglądają mecz z pozycji siedzącej i Trent wcześniej czy później podzieli losy Philippe Coutinho