Slot: Hołd dla Diogo był wyjątkowy
Arne Slot opisał zwycięstwo Liverpoolu nad Bournemouth (4:2) mianem "wielkiego meczu na miarę Premier League". Oddał też pokłon sposobowi, w jaki kibice uczcili pamięć Diogo Joty na Anfield.
The Reds zdobyli trzy punkty w swoim pierwszym meczu ligowym sezonu 2025/26, w emocjonujących okolicznościach. Dla LFC był to także pierwsze oficjalne spotkanie na Anfield od tragicznej śmierci Joty i jego brata, André Silvy.
Po tym, gdy Wisienki doprowadziły do wyrównania 2:2, dwie późno strzelone bramki rezerwowego Federico Chiesy i Mohameda Salaha, zapewniły zwycięstwo. Trafienia padły odpowiednio w 88 oraz 94 minucie.
Wynik starcia otworzył Hugo Ekitke, dla którego był to ligowy debiut. Drugiego gola zapewnił Cody Gakpo, krótko po rozpoczęciu drugiej połowy. W ekipie gości dublet zanotował Antoine Semenyo.
Przedstawiamy Państwu refleksje Arne Slota na temat meczu, którymi podzielił się w trakcie pomeczowej konferencji prasowej...
O swoich emocjach po meczu…
Gdybym miał pół godziny to może byłby mw stanie wyjaśnić to, jak się czuję. Ale główną emocją powinien być podziw i poczucie wspólnoty podczas hołdu oddanego Diogo. Transparent na The Kop, sposób w jaki odśpiewano You'll Never Walk Alone, śpiewy dla Diogo przed meczem, w pierwszej minucie, po 20 minutach i na końcu spotkania... To wszystko było imponujące i potężne. Myślę, że to z tym są związane moje główne odczucia w stosunku do tego meczu. Ale tak, oprócz tego wszystkiego rozegraliśmy dodatkowo mecz, który skończył się wynikiem 4:2 i w którym wydarzyło się naprawdę dużo.
O dramatycznym zakończeniu i bramce Chiesy…
Po tym, jak kibice śpiewali dla niego tyle razy już w trakcie meczu, a także w poprzednim sezonie, uważam, że to bardzo dobra rzecz, że w mógł im się odwdzięczyć. Właśnie to dzisiaj zrobił. W ostatnich minutach na stadionie panowała niesamowita atmosfera. Myślałem, że zdobycie mistrzostwa tutaj zawsze będzie bardziej wyjątkowe niż wygrana z Bournemouth na otwarcie sezonu, ale te ostatnie sześć czy siedem minut… wow. Wow, wow, wow. Jakie to było imponujące!
Świetny mecz. Brały w nim udział trzy drużyny. Zapytacie mnie: dlaczego trzy? Oczywiście Bournemouth i my graliśmy na pełnych obrotach przez 96 minut, a nawet dłużej, mogło wyjść łącznie jakieś 99.
Ale kolejną drużyną w tym meczu był sędzia, który pozwalał nam grać i nie przerywał gwizdkiem przy każdym drobiazgu. Myślę, że to był świetny mecz do oglądania. Ostatecznie wygraliśmy, więc to pomaga moim emocjom, ale myślę, że właśnie coś takiego wszyscy chcą oglądać. Mówiłem już wiele razy w zeszłym sezonie, na przykład w kontekście naszego meczu z Paris Saint-Germain – i wiem, że nie możemy porównywać spotkania 1/8 finału z pierwszym meczem sezonu w Premier League – ale atmosfera była podobna. Obie drużyny grały na sto procent, intensywnie, żadna się nie poddawała... Właśnie dlatego wyszedł z tego właśnie taki mecz. Dodatkowo z dobrym sędziowaniem.
O przyszłości Chiesy w Liverpoolu…
Dopóki tu jest, to jest pełnoprawnym piłkarzem Liverpoolu i nie mam powodu sądzić, że coś się zmieni. Miał trudny poprzedni sezon, zwłaszcza w aspekcie pracy nad formą meczową. Niestety, opuścił także naszą trasę po Azji, więc sporo stracił – podobnie jak Joe Gomez. Dodatkowo straciliśmy Conora Bradleya. Dlatego wszystkie moje zmiany były związane z zawodnikami, którzy prawdopodobnie nie byli w stanie grać 90 minut. Ale gdy potrzebowaliśmy Federico to był w stanie zagrać. Przy wyniku 2:2 bardzo potrzebujesz swojego napastnika. wprowadziliśmy go do gry i dał nam to czego potrzebowaliśmy. To zawsze pozytywnie rokuje na przyszłość w klubie.
O tym, dlaczego kibice tak polubili Chiesę…
Trudno mi to jednoznacznie wyjaśnić, bo choć sam jestem fanem tego klubu, to jednak nie stoję na the Kop i nie wymyślam przyśpiewek. Może chodzi o to, że Federico ma wspaniałą sportową przeszłość – był wielkim zawodnikiem, który zdecydował się przenieść z Włoch do Anglii. To nie zdarza się często. A może ta piosenka po prostu fajnie brzmi? Ale pewnie nie oddaję mu w ten sposób pełnego uznania. Nie mam dokładnej odpowiedzi, ale to może mieć z tym związek. Na angielskich boiskach strzelił też bardzo ważną bramkę dla reprezentacji Włoch. Być może nasi kibice to pamiętają.
O incydencie z Semenyo w pierwszej połowie…
Myślę, że sprawą zajmuje się teraz policja i klub wydał bardzo jasne oświadczenie, co o tym sądzimy. Wielka szkoda, że w ogóle dochodzi do takich sytuacji i musimy o nich mówić. Ale to dobrze, że o tym rozmawiamy... Choć ten dzień powinien należeć do Diogo i hołdu, który chcieliśmy mu oddać. Mimo to trzeba to wyraźnie podkreślić, bo to nie do przyjęcia na żadnym stadionie, a już tym bardziej na Anfield. Rozmawiałem z Semenyo po meczu i zapewniłem, że zrobimy wszystko, aby znaleźć sprawcę. Nie jestem w 100% pewien, ale wydaje mi się, że już go odnaleziono. To dobrze.
Gdzie tylko będziemy mogli, spróbujemy mu pomóc. Duże uznanie dla niego – jeśli coś takiego cię spotyka, a mimo to potrafisz tak dobrze zagrać w drugiej połowie, to znaczy, że jesteś nie tylko świetnym piłkarzem, a to widać chociażby po jego szybkości, ale też jesteś niezwykle silny psychicznie. Miało miejsce coś tak paskudnego, a on i tak rozegrał świetną drugą połowę – to mówi wszystko o nim jako człowieku i piłkarzu. Ale powtarzam, to jest nie do zaakceptowania w sporcie, a już tym bardziej na Anfield.
O stanie Salaha po końcowym gwizdku…
Nie jestem pewien, nie pytałem go o to. Właściwie to sam nie chciałem schodzić do szatni po meczu, bo to co miało miejsce było wyjątkowe – sposób, w jaki nasi kibice zareagowali, śpiewając na końcu meczu dla Diogo... Myślę, że takie momenty pokazują, że za każdym razem, gdy myślisz, że kibice Liverpoolu nie mogą dać z siebie więcej – oni i tak to robią. Niesamowity hołd. Myślę, że Mo po meczu poczuł, jak wyjątkowe to było i prawdopodobnie też przeżył wielkie emocje.
Wszyscy wiedzieliśmy, że jego rodzina była tu obecna – żona i dzieci. Dla nich to mogło być szczególne, słyszeć, jak bardzo jest tu kochany – wraz z kibicami, transparentami i tym, co zrobili. Ale czuliśmy też ból i żal, które wciąż w nich tkwią. To pomieszanie emocji mogło sprawić, że Mo się wzruszył. Myślę, że ja czułem to samo – choć bez łez, to jednak te same emocje.
O dwóch golach Bournemouth i co poszło wtedy nie tak…
Niewiele. Zwykle można narzekać, że nasi zawodnicy nie sprintują wystarczająco szybko do obrony, ale tym razem dali z siebie wszystko. Jedyna rzecz, którą można było zrobić lepiej – ale to już w idealnym świecie – to sposób, w jaki traci się piłkę. Przy pierwszej bramce można nie musielibyśmy tracić posiadania piłki po nieudanej próbie dryblingu. Tym bardziej jak wygrywamy 2:0. Inaczej wyglądałaby sytuacja gdyby było 1:0 dla rywali i trzeba by walczyć o okazje podbramkowe. Ale w tym momencie drybling nie był trafną decyzją Szobo.
Przy drugim golu... Cóż, jesteśmy zespołem, który lubi atakować i zdobywać bramki. Nasze ustawienie obronne było w porządku w chwili straty piłki – mieliśmy przewagę dwóch na jednego przeciwko ich napastnikowi. Ale zamiast tego, co Mo zwykle robi, czyli próby dośrodkowania lub strzału, zagrał piłkę w tył. Trzeba też oddać Bournemouth, ilu zawodników wbiegło w nasze pole karne. To są detale – najlepiej w ogóle nie tracić piłki, a jeśli już, to po strzale, żeby skończyło się to rzutem rożnym albo od bramki. Ale nie na własnym 18. metrze albo w miejscu, gdzie zrobił to Dominik. Jednak zawsze oceniam też, jak mocno nasi zawodnicy wracają sprintem – i w obu sytuacjach robili to na pełnych obrotach. Dali z siebie wszystko, ale chwała Bournemouth, które również jest bardzo, bardzo wybieganym zespołem. My jednak pokazaliśmy to samo. Pomimo utracenia dwubramkowej przewagi, remisu 2:2 i tak zdołaliśmy wygrać to spotkanie.
Komentarze (0)