Chiesa wreszcie błyszczy na Anfield
Federico Chiesa zyskał status kultowego bohatera Anfield już w swoim debiutanckim sezonie w Liverpoolu.
Kibice docenili jego optymizm i zaangażowanie, a także to, że zawsze znajduje się w centrum świętowania, nawet jeśli jego wkład na boisku jest minimalny.
Przyśpiewka na jego cześć, śpiewana do melodii utworu "Sway" Deana Martina, szybko stała się jednym z hymnów mistrzowskiej kampanii drużyny Arne Slota w drodze po tytuł Premier League.
Rzeczywistość jest jednak mniej kolorowa: jego osobiste momenty były do tej pory nieliczne i raczej gorzkie. W całym minionym sezonie rozegrał zaledwie 104 minuty w lidze, rozłożone na sześć występów. Jedyny mecz, w którym wyszedł w podstawowym składzie po transferze z Juventusu za 12 milionów funtów (16 mln dolarów), to porażka 2:3 z Brighton & Hove Albion w maju – już po zapewnieniu sobie mistrzostwa, gdy podstawowi gracze dostali wolne.
Chiesę prześladowały kontuzje. A nawet gdy był zdrowy, Slot konsekwentnie pomijał go w wyborach. Wpisał się na listę strzelców w pucharowym pogromie Accrington Stanley w FA Cup, a następnie zdobył bramkę pocieszenia w finale Carabao Cup przeciwko Newcastle na Wembley.
Brakowało mu jednak momentu naprawdę przełomowego, który mógłby nazwać własnym. I ta długa cisza dobiegła końca w piątkowy wieczór na Anfield.
Tego samego dnia, gdy Liverpool ogłosił sprowadzenie 18-letniego włoskiego obrońcy Giovanniego Leoniego za kwotę początkową 26 milionów funtów, jego bardziej utytułowany rodak wreszcie dopisał swoją historię.
Gdy zegar zbliżał się do 88. minuty, mistrzowie stali na krawędzi frustrującego remisu na inaugurację obrony tytułu – po tym, jak roztrwonili dwubramkowe prowadzenie. Wtedy jednak Djordje Petrovic odbił dośrodkowanie Mohameda Salaha, obrona Bournemouth nie zdołała wybić piłki, a Chiesa dopadł do niej i z woleja posłał ją w dolny róg bramki.
Eksplozja emocji zdradziła, jak wiele znaczyła ta chwila. Włoski skrzydłowy, który sześć minut wcześniej zmienił Floriana Wirtza, wystrzelił z rozłożonymi ramionami, po czym wykonał triumfalny ślizg na kolanach w stronę chorągiewki. Wreszcie, 352 dni po podpisaniu kontraktu z Liverpoolem, mógł pochwalić się golem w Premier League.
– Po tym, jak kibice śpiewali dla niego tyle razy – i dziś, i w zeszłym sezonie – wspaniale, że mógł im coś oddać w zamian – powiedział Arne Slot.
– Atmosfera w ostatnich minutach była niesamowita. Myślałem, że wygranie ligi tutaj zawsze będzie czymś bardziej wyjątkowym niż zwycięstwo w meczu u siebie z Bournemouth, ale te ostatnie sześć, siedem minut… Po prostu wow.
Sposób, w jaki koledzy z drużyny otoczyli Chiesę po golu, najlepiej pokazał, jak jest postrzegany w szatni. Szczególnie blisko trzyma się z południowoamerykańskim duetem Alisson – Alexis Mac Allister oraz z japońskim pomocnikiem Wataru Endo. Cała drużyna docenia, jak poradził sobie z trudnościami od momentu przyjścia do Liverpoolu – i trudno było o bardziej wyczekiwanego strzelca.
– Fede to niesamowity charakter – podkreślał kapitan Virgil van Dijk.
– To nagroda za całą ciężką pracę, jaką wykonał od chwili, gdy do nas dołączył. Miał sporo pecha z kontuzjami, ale bardzo się cieszę, że dziś mógł odegrać ważną rolę. To nie był dla niego łatwy czas, ale wszyscy jesteśmy przy nim. Wszyscy wiemy, jaki wpływ potrafi mieć na drużynę i jestem naprawdę zadowolony, że zdobył tę bramkę.
– Miał trudne momenty, ale ma ogromne umiejętności. Wszyscy go kochamy. Kibice również. A gdy potrafi dawać takie chwile, to coś, co chcemy oglądać.
Po końcowym gwizdku Chiesa pobiegł prosto do sztabu szkoleniowego stojącego przy linii bocznej – ludzi, którzy pomagali mu przejść przez najcięższe chwile. Największe uściski przypadły w udziale klubowemu lekarzowi Amitowi Pannu oraz psychologowi sportowemu Lee Richardsonowi, zanim włoski skrzydłowy ponownie dołączył do kolegów na murawie.
– Kiedy tu przyjechałem, było mi bardzo ciężko, bo tempo gry jest zupełnie inne. Jednak po roku wreszcie zdobyłem swoją pierwszą bramkę w Premier League. Trener dał mi szansę i zawsze miał dla mnie słowa wsparcia – mówił Chiesa w rozmowie ze Sky Italia.
Ofensywa Liverpoolu przeszła latem gruntowną przebudowę. Tragiczna śmierć Diogo Joty została dopełniona sprzedażą Luisa Díaza i Darwina Núñeza. Wydawało się, że także Chiesa odejdzie – jednak mimo licznych plotek o jego powrocie do Włoch, do klubu nie wpłynęła ani jedna poważna oferta.
Jednym z rywali Chiesy w walce o miejsce w ataku jest Hugo Ekitike, który został dopiero drugim piłkarzem w historii Liverpoolu, po Darwinie Núñezie przeciwko Fulham trzy lata temu, który zdobył bramkę i zaliczył asystę w debiucie w Premier League. Francuz zapowiada się na ogromny atut, ale wobec trwającej niepewności związanej z transferem Alexandra Isaka z Newcastle, Liverpool powinien zachować Chiesę jako zabezpieczenie. Sprzedaż Włocha na tym etapie okienka nie miałaby żadnego sensu – należy mu dać szansę, by nawiązał do piątkowego występu.
– Nie mam powodów, by sądzić, że coś się zmieni – podkreślał Slot.
– Ubiegły sezon był dla niego trudny, potrzebował czasu, żeby złapać rytm meczowy. Niestety nie poleciał z nami także na tournée do Azji, więc sporo stracił. Jednak kiedy go potrzebowaliśmy, wprowadziłem go. Przy 2:2 potrzebowaliśmy dziewiątki, wszedł i zrobił różnicę – a to zawsze dobry sygnał na przyszłość w klubie.
Na trybunach Anfield obecna była rodzina Joty, a ogromny transparent rozwinięty na The Kop głosił: "Rute, Dinis, Duarte, Mafalda – Anfield zawsze będzie waszym domem. You’ll Never Walk Alone." "Wieczna dwudziestka" Liverpoolu była wspominana w pieśniach przed meczem, w trakcie i po jego zakończeniu.
Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy Chiesa musiał zmierzyć się z utratą ukochanego kolegi z drużyny. W 2018 roku, jeszcze jako piłkarz Fiorentiny, przeżywał wraz z zespołem śmierć kapitana Davide Astoriego w wieku 31 lat.
– Moja pierwsza myśl po golu była dla Diogo, jego brata i całej rodziny – mówił Chiesa w rozmowie ze Sky Italia.
– To był tak poruszający wieczór, że zakończenie meczu w taki sposób było niezwykle emocjonalne. Diogo pomógł mi z góry, wepchnął piłkę za linię. Tak właśnie chcę to widzieć.
Najbardziej przejmującą sceną wieczoru były jednak chwile z udziałem Mohameda Salaha. Egipcjanin przedłużył swoją niezwykłą serię, zdobywając w doliczonym czasie gry czwartego gola dla Liverpoolu – co uczyniło go pierwszym piłkarzem w historii Premier League z 10 trafieniami w inauguracyjnych kolejkach. Ale to nie sam gol był najważniejszy, a to, co stało się później. Po końcowym gwizdku Salah, ze łzami w oczach, stał samotnie bijąc brawo przed The Kop, gdy wciąż rozbrzmiewała pieśń ku czci Joty. Wyglądało to jak część procesu żałoby.
Dla Chiesy piątkowy wieczór nie był pożegnaniem, lecz deklaracją gotowości do pełnienia w zespole większej roli.
– Porozmawiamy z Liverpoolem, ale szczerze mówiąc, jestem tu szczęśliwy – podsumował.
– Gram w jednej z najlepszych drużyn na świecie. Muszę tylko czekać i być gotowym, tak jak dziś, by udowodnić, że mogę grać dla tego zespołu. Trener traktuje mnie bardzo dobrze.
James Pearce
Komentarze (4)