Prawdziwe przywitanie Wirtza z Premier League
Była dopiero 13. minuta meczu, gdy Florian Wirtz przeżył coś osobliwego. St James’ Park dudnił i ryczał na całe gardło, a on po raz pierwszy znalazł się z piłką przy nodze i z odrobiną wolnej przestrzeni.
Zaskoczyło go, że żaden z zawodników Newcastle nie siedzi mu na plecach ani nie szarpie za koszulkę. Pomocnik Liverpoolu zagrał więc krótko do Hugo Ekitiké na lewą stronę, jakby próbując wreszcie rozpocząć grę w piłkę nożną, a nie w wojnę.
Chwilę później Wirtz oddał pierwszy groźny strzał wieczoru, zmuszając Nicka Pope’a do efektownej interwencji. Potem jednak wszystko wróciło do normy: Niemiec w roli numeru 10 częściej spoglądał w niebo, obserwując jak piłka frunie nad jego głową, niż miał czas na konstruowanie akcji. Tempo meczu było zawrotne, a walka o prymat w Premier League zmieniła starcie Newcastle z Liverpoolem w nieustanny, zapierający dech bój.
Zaledwie dziesięć dni po debiucie przeciwko Bournemouth, to właśnie spotkanie z Newcastle stało się prawdziwym powitaniem w Anglii dla piłkarza, którego cena może ostatecznie pobić transferowy rekord na Wyspach – 116 milionów funtów.
Liverpool roztrwonił prowadzenie 2:0, ale w doliczonym czasie gry wyrwał niesamowite zwycięstwo dzięki bramce, którą zdobył 16-letni Rio Ngumoha. Trener Arne Slot pewnie chętnie zapytałby Wirtza o jego pierwsze wrażenia po takim meczu.
Mikel Arteta, menedżer Arsenalu, porównywał kiedyś grę na Anfield w najbardziej gorącej atmosferze do "prania w pralce".
Wirtz po meczu z Newcastle zapewne zrozumie to porównanie. Po wczorajszej nocy mógłby stworzyć własne — wyglądał, jakby został poproszony o występ na pasie szybkiego ruchu niemieckiej autostrady.
Już po czterech minutach i ośmiu sekundach Kieran Trippier powalił go na ziemię ostrym wejściem. Ku uciesze kibiców Liverpoolu Wirtz wstał, a przy kolejnej okazji sam posłał rywala na murawę po mocnym starciu bark w bark.
Takie momenty pokazują charakter Niemca i to, że naprawdę chce odcisnąć swoje piętno na tej drużynie.
Ekitiké — z trzema golami w trzech meczach — wszedł do Liverpoolu jak burza. Wirtz to zupełnie inna historia: wygląda na piłkarza, który dopiero próbuje odnaleźć się w nowej lidze i wśród nowych kolegów po transferze z Bayeru Leverkusen.
Na boisku miał 39 kontaktów z piłką, podawał celnie 23 razy na 24 próby. Nie stworzył bezpośrednio żadnej okazji, ale brał udział w akcji, po której Ryan Gravenberch w końcu przełamał się golem.
Z drugiej strony, wygrał tylko trzy z dziesięciu pojedynków. Joelinton, Sandro Tonali i Bruno Guimarães co i rusz uprzykrzali mu życie.
Mimo to próbował wprowadzić odrobinę spokoju w chaos — co stanowiło wyraźny kontrast wobec Anthony’ego Gordona. Ten wziął sobie aż nazbyt dosłownie wpis współwłaściciela Newcastle, Jamiego Reubena, który przed meczem nawoływał w mediach społecznościowych: "NA NICH". To była oczywista aluzja do napiętej atmosfery, jaką wywołały spekulacje o transferze Aleksandra Isaka do Liverpoolu.
Gordon już wcześniej dał się poznać ze swojej porywczości. To przez nią nie zagrał w marcowym finale Carabao Cup, wygranym zresztą przez Newcastle na Wembley. Teraz, szarżując niebezpiecznie na Virgila van Dijka tuż przed przerwą, znów zawiódł trenera. Kolejna czerwona kartka tylko pogłębiła problemy kadrowe gospodarzy w ataku.
Liverpool także ma swoje kłopoty. Wykorzystał przewagę liczebną, by przejąć inicjatywę, lecz w końcówce defensywa po raz kolejny zawiodła. Widać to było szczególnie w powietrzu, gdy dwaj obrońcy nie zareagowali na wysokie piłki. Dlatego obok dyskusji o Isaku coraz głośniej mówi się o potrzebie transferu Marca Guéhiego z Crystal Palace.
A Wirtz? Zszedł z boiska w 80. minucie. Ta noc nad rzeką Tyne dobrze mu zrobi. Nawet jeśli chwilami wyglądało to zupełnie inaczej.
Paul Joyce
Komentarze (2)