Hiszpańskie media po meczu
Liverpool po raz kolejny czekał do ostatniej chwili i wywalczył zwycięstwo 3:2 nad Atletico Madryt w swoim pierwszym meczu Ligi Mistrzów. Po bramkach Andy'ego Robertsona i Mo Salaha, które dały the Reds prowadzenie 2:0 już w ciągu pierwszych sześciu minut na Anfield, zespół z Hiszpanii zdołał wyrównać wynik meczu, ale ostatnie słowo należało do zawodników Slota, tak więc nie mieliśmy do czynienia z powtórką z roku 2020.
Marcos Llorente, który tamtej pamiętnej nocy przed lockdownem strzelił dwa gole, powtórzył swój wyczyn, zdobywając kolejne dwie bramki - przed i po przerwie. Jednak cały wysiłek giganta La Liga poszedł na marne, ponieważ Virgil van Dijk w 92 minucie strzałem głową obok Jana Oblaka trafił do siatki.
Hiszpańskie media żywo zareagowały na środowy mecz, który dla Atletico okazał się prawdziwą huśtawką emocji.
Luis Nieto przedstawił swoją ocenę w dzienniku AS, pisząc:
- Ciężka walka. Łatwo znaleźć wymówki dla porażki Atletico na Anfield.
- Musieli grać bez kluczowych zawodników w każdej z linii (David Hancko, Johnny Cardoso, Alex Baena i Julian Alvarez) i na stadionie angielskich mistrzów, którzy wydali prawie tyle samo na jednego zawodnika, Isaka, co Atletico Madryt na siedmiu nowych piłkarzy. The Reds przegrali tylko dwa razy w ciągu ostatnich trzech lat na swoim legendarnym stadionie - Realem Madryt i PSG - i od ponad roku nie ponieśli ligowej porażki u siebie w Premier League.
- A jednak drużyna Simeone miała w zasięgu ręki heroiczny punkt, mimo że początek wyglądał na historyczną klęskę.
- Fatalny start. Czerwono-biali stracili dwie bramki w ciągu pierwszych sześciu minut, co w Lidze Mistrzów rzadko uchodzi na sucho.
- Pierwszy gol padł po nieudanym strzale, a drugi w momencie, gdy wszyscy wciąż zastanawiali się, jak poprzedni w ogóle znalazł się w siatce. Mimo to drużyna potrafiła się podnieść i zjednoczyć wokół Llorente, dla którego Anfield stało się szczególnym miejscem.
- Strzelił pierwszą bramkę, a następnie drugą, kiedy to Simeone po serii zmian przywrócił go do środka pomocy, skąd nigdy nie powinien był odchodzić. Wydawało się, że ten dublet okaże się równie uzdrawiający jak ten sprzed pięciu lat, ale Van Dijk wszystko zrujnował w doliczonym czasie gry. Szkoda.
Javier Jimenez z Estadio Deportivo skrytykował występ Robina Le Normanda po jego trudnym początku sezonu:
- Punkt, o który tak ciężko walczyła drużyna w czerwono-białych barwach, wyparował w ostatnich sekundach, kiedy Van Dijk strzelił głową i ustalił wynik na 3:2.
- Holender zdobył tę bramkę z łatwością, a wszystkie oczy skierowały się na zawodnika, który miał go kryć. Szybko stało się jasne, że był nim Le Normand - gracz, który wciąż dochodzi do siebie po bardzo trudnym początku sezonu, a który po raz kolejny znalazł się na świeczniku przy bramce straconej przez Atleti.
- Prawda jest taka, że jeśli spojrzymy na cały jego występ, to obrońca z numerem 24 był bardzo solidny w defensywie: szybki w odbiorze i odważny w pojedynkach. W wielu momentach zdominował grę w obronie i razem z Marcosem Llorente był jednym z najbardziej niezawodnych zawodników drużyny. Mimo to pech znów dopadł Le Normanda, który popisał się przy golu Van Dijka i ponownie został wskazany jako winny.
Isaac Suarez, dziennikarz Marki, pochwalił Anfield, które jego zdaniem przypomniało mu o prawdziwej istocie futbolu:
- W świecie VAR-u, pozowania, mediów społecznościowych i innych nowoczesnych wynalazków, które tylko pogorszyły grę, każda wizyta na angielskim stadionie jest pocieszająca. I oczywiście Anfield.
- Za murale poświęcone legendom (od Iana Rusha po obecnych), które prowadzą do stadionu, za troskę o tradycje i szacunek dla historii, za pomnik Boba Paisleya, za pomniki upamiętniające tych, którzy stracili życie w tragediach, takich jak Heysel, za przesłanie „You'll Never Walk Alone”, za trybuny tuż obok murawy, za strefę dla kibiców gości...
- W każdym zakątku można poczuć esencję futbolu.
Komentarze (0)