Nie ma powodów do paniki w Liverpoolu
Ostatnim razem, gdy Liverpool przegrał trzy mecze z rzędu, krajobraz wokół klubu wyglądał zupełnie inaczej.
Był kwiecień 2023 roku, kiedy przybity Jürgen Klopp przyznał, że jego drużynie dopisało szczęście, iż skończyło się jedynie na porażce 1:4 z rozpędzonym Manchesterem City na Etihad. Wcześniej The Reds przegrali na wyjazdach z Bournemouth oraz Realem Madryt.
Wówczas marzenia o Lidze Mistrzów legły w gruzach. Zespół był zmęczony, starzejący się i wymagający gruntownej przebudowy. Latem tamtego roku potrzebna była kompleksowa rekonstrukcja środka pola, by tchnąć w drużynę nową energię.
Biorąc pod uwagę falę negatywnych emocji, jaka wylała się po ubiegłotygodniowej, bolesnej porażce z Chelsea w ostatnich sekundach meczu, można by odnieść wrażenie, że historia zatoczyła koło i kolejny sezon został właśnie "stracony".
W świecie współczesnego futbolu reakcje są natychmiastowe. Wczorajszy bohater to dziś "wydmuszka". W wielu miejscach brakuje zrozumienia, jak cienka bywa granica między odważnym zwycięstwem a rzekomą katastrofą. Szarości już nie istnieją — królują złość i frustracja.
Oczywiście Arne Slot ma nad czym pracować — i szczegółowo opisano to już na łamach The Athletic po gorzkich porażkach z Crystal Palace, Galatasaray i Chelsea. Ale istnieje też wiele powodów, by wierzyć, że obecny dołek nie przerodzi się w nic poważniejszego.
Na początek wystarczy spojrzeć na terminarz. W pierwszych siedmiu kolejkach Premier League Liverpool mierzył się już z pięcioma drużynami, które obecnie plasują się w czołowej ósemce tabeli. Co więcej, porównując wyniki do analogicznych spotkań z poprzedniego sezonu, The Reds mają dziś o punkt więcej.
Arsenal, który po objęciu prowadzenia w tabeli stał się głównym kandydatem do tytułu, grał dotąd tylko z dwoma zespołami z obecnej czołówki — zdobywając zaledwie punkt na sześć możliwych w starciach z Liverpoolem i Manchesterem City. Owszem, forma Liverpoolu była nierówna, ale drużyna była o sekundy od wywiezienia punktu zarówno z Selhurst Park, jak i Stamford Bridge. Po drodze przegrała też w Stambule po kontrowersyjnym rzucie karnym. Ten kontekst ma znaczenie.
Narracja, jakoby rekordowe wydatki mistrzów na rynku transferowym miały sprawić, że Liverpool po prostu "zmiecie" konkurencję, od początku nie wytrzymywała konfrontacji z rzeczywistością. Pomijała bowiem fakt, że po tak głębokich zmianach naturalny jest okres adaptacji. Nowe relacje i automatyzmy potrzebują czasu, by zadziałać.
Ci, którzy już teraz kwestionują zasadność letnich wzmocnień, mają krótką pamięć. Roberto Firmino, Andy Robertson i Fabinho również potrzebowali miesięcy, by odnaleźć się w zespole, a później stali się filarami drużyny, która zdobywała największe trofea. Cierpliwość to klucz.
Gdy Liverpool dopiął wreszcie transfer Alexandra Isaka z Newcastle United za 125 milionów funtów w ostatnim dniu okienka, klub miał świadomość, że dojście przez niego do pełnej sprawności zajmie trochę czasu — Szwed opuścił niemal całe przygotowania, po tym jak zdecydował się na bunt wobec poprzedniego klubu.
Kiedy Isak wyjechał na zgrupowanie reprezentacji Szwecji w poprzednim miesiącu, Slot odetchnął z ulgą, że selekcjoner Jon Dahl Tomasson nie rzucił go od razu na głęboką wodę, dając mu jedynie krótką zmianę. Tym razem Holender będzie wręcz zadowolony, jeśli napastnik dostanie więcej minut w barwach kadry w eliminacjach MŚ przeciwko Szwajcarii i Kosowu — to część procesu budowania jego pełnej formy meczowej.
Alexander Isak powinien wrócić na Merseyside w lepszej formie, gotowy wreszcie w pełni zaprezentować swoje atuty – te same, które pozwoliły mu zdobyć łącznie 44 gole w Premier League w ciągu ostatnich dwóch sezonów. W Liverpoolu od początku liczono, że prawdziwy błysk Szweda przyjdzie dopiero w drugiej połowie października – i wszystko wskazuje na to, że ten moment właśnie nadchodzi.
Przy już rozkochanym przez kibiców Hugo Ekitike i szerokiej palecie ofensywnych możliwości, The Reds mają zbyt dużo jakości, by nadal razić nieskutecznością.
Z czasem na korzyść powinien też zadziałać wyjazd na kadrę Floriana Wirtza. Dla młodego Niemca tempo i fizyczność angielskiej ligi okazały się sporym szokiem, ale już w starciu z Chelsea pokazał kilka błyskotliwych momentów.
Wirtz, sprowadzony z Bayeru Leverkusen za 116 milionów funtów, jest zbyt utalentowany, by jego wpływ na grę Liverpoolu nie rósł z tygodnia na tydzień. Choć jeszcze nie spełnił wszystkich oczekiwań, część krytyki pod jego adresem jest zwyczajnie przesadzona. Według danych Opta, żaden zawodnik z pięciu czołowych lig Europy nie stworzył w tym sezonie więcej sytuacji bramkowych niż Wirtz – ma ich 22 we wszystkich rozgrywkach. Drugi w zestawieniu, Jack Grealish z Evertonu, ma ich 21.
Owszem, Niemiec może się pochwalić jedynie jedną asystą w dziesięciu występach (zdobytą w sierpniowym meczu o Tarczę Wspólnoty z Crystal Palace), ale to w dużej mierze efekt słabej skuteczności jego partnerów.
Jednym z winowajców był Mohamed Salah, który zmarnował kilka dogodnych okazji na Stamford Bridge. Forma Egipcjanina była szeroko komentowana, lecz historia pokazuje, że w meczach z Manchesterem United, który przyjedzie na Anfield 19 października, Salah potrafi rozkwitnąć. W barwach Liverpoolu zdobył przeciwko United już 16 goli w 17 spotkaniach.
Solidny debiut Giorgiego Mamardaszwilego w meczu z Chelsea pozwala wierzyć, że nieobecność Alissona, znów leczącego uraz ścięgna podkolanowego, nie będzie aż tak odczuwalna w najbliższych tygodniach. A obecność kapitana, Virgila van Dijka, stanowi gwarancję, że zespół szybko podniesie się po trudnym okresie. Holender był już w podobnych sytuacjach i wie, jak poprowadzić drużynę bez popadania w zwątpienie.
Pierwszy poważniejszy zgrzyt w kadencji Arne Slota sprawił, że i on sam znalazł się w ogniu krytyki. W sieci pojawiły się nawet absurdalne głosy kwestionujące jego kompetencje. Tymczasem mówimy o trenerze, który objął drużynę po klubowej legendzie i już w debiutanckim sezonie zdobył z nią mistrzostwo Anglii – coś, czego mało kto się spodziewał.
Sprowadzanie jego sukcesu wyłącznie do spuścizny po Kloppie to ogromne uproszczenie. Slot udowodnił, że jego warsztat, elastyczność taktyczna, dbałość o szczegóły i umiejętność zarządzania szatnią potrafią wynieść ten zespół na jeszcze wyższy poziom.
Mimo letnich zawirowań Liverpool wciąż traci tylko jeden punkt do lidera Premier League. Owszem, to okres przejściowy, pełen wyzwań, ale jakość zarówno piłkarzy, jak i ludzi stojących za klubem, pozwala patrzeć w przyszłość z optymizmem.
James Pearce
Komentarze (4)