Liverpool musi zmierzyć się z brutalną prawdą
Mohamed Salah po meczu z Eintrachtem nie pozostał długo na murawie.
Egipski napastnik tylko przez moment oklaskiwał sektor kibiców Liverpoolu na Deutsche Bank Park po końcowym gwizdku, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę tunelu, podczas gdy reszta zespołu świętowała efektowne zwycięstwo. Mowa jego ciała mówiła wszystko.
Triumf 5:1 nad Eintrachtem Frankfurt w Lidze Mistrzów pozwolił Liverpoolowi odetchnąć po serii czterech porażek z rzędu, ale dla Salaha był to wieczór pełen osobistej frustracji.
Jeśli już wcześniej bolało go, że po raz pierwszy w swojej karierze na Anfield nie znalazł się w wyjściowym składzie w dwóch kolejnych meczach Ligi Mistrzów, to teraz musiał z boku oglądać, jak mocno odmieniony zespół Arne Slota rozgrywa najlepsze spotkanie w sezonie – bez niego.
Kiedy w końcu pojawił się na boisku – na ostatnie 16 minut, w miejsce znakomitego Hugo Ekitike – tylko potwierdził, dlaczego usiadł tym razem na ławce.
Miał dwie stuprocentowe sytuacje (wg danych Opta), ale żadnej nie wykorzystał. W końcówce dało się wręcz wyczuć desperację – w jednej z akcji próbował trafić z bardzo ostrego kąta, choć powinien był dograć piłkę do Floriana Wirtza, który czekał na proste wykończenie z kilku metrów.
To bez wątpienia najtrudniejszy okres w ośmioletnim pobycie Salaha w Liverpoolu. Jego obecny dorobek – trzy gole we wszystkich rozgrywkach (w tym jeden z rzutu karnego przeciwko Burnley) – to najgorszy wynik na tym etapie sezonu od momentu, gdy dołączył do klubu.
Zawodzi kontrola nad piłką i decyzje boiskowe. Piłkarz, który przez lata uchodził za wzór regularności, bijąc kolejne rekordy i budując legendę klubu, wygląda dziś zaskakująco niepewnie i sprawia wrażenie pozbawionego wiary w siebie.
Nie byłoby jednak rozsądne go przekreślać. Owszem, ma już 33 lata i nie może w nieskończoność uciekać przed upływem czasu, ale to dopiero październik. Po letnich zmianach w zespole widać, że wciąż uczy się współpracy z nowymi partnerami na boisku.
Niektórzy chyba zapomnieli, jak wyglądał jeszcze kilka miesięcy temu. Salah zasłużenie zgarniał wtedy kolejne indywidualne nagrody, kończąc sezon z 57 udziałami przy bramce (34 gole, 23 asysty) we wszystkich rozgrywkach. Nowy, dwuletni kontrakt z pensją 400 tys. funtów tygodniowo plus premie był w pełni uzasadniony – jego brak wywołałby falę oburzenia.
To nie w stylu Salaha, by odpuszczać. To urodzony zwycięzca, który teraz cierpi. Trzeci najlepszy strzelec w historii klubu wciąż marzy o kolejnych rekordach i Złotym Bucie.
Nie można też pomijać osobistej tragedii. Śmierć Diogo Joty w lipcu mocno nim wstrząsnęła. Widać to było po jego reakcji, gdy po meczu z Bournemouth na Anfield rozbrzmiała pieśń ku czci Portugalczyka – wtedy Salah nie potrafił powstrzymać łez.
Na tym etapie Salah zasługuje raczej na współczucie i szacunek niż krytykę, a fakt, że to właśnie on zamienił rzut karny w doliczonym czasie gry na gola z Burnley, tylko potwierdza, dlaczego przez tyle lat Liverpool zawsze chciał go mieć na boisku.
Ale coraz częściej pojawia się też uczciwe pytanie — czy po raz pierwszy od momentu, gdy trafił z Romy w 2017 roku, Salah rzeczywiście zasługuje na miejsce w wyjściowym składzie Liverpoolu?
Kiedy został pominięty w spotkaniu z Galatasaray, Arne Slot mógł to jeszcze tłumaczyć potrzebą odpoczynku — w końcu wyjazd do Turcji wypadł między wymagającymi meczami Premier League z Crystal Palace i Chelsea.
Środowy wieczór we Frankfurcie wyglądał jednak inaczej. Tym razem Liverpool pilnie potrzebował impulsu po serii rozczarowań, a menedżer szukał rozwiązań gdzie indziej, zamiast ponownie zaufać swojemu długoletniemu talizmanowi.
Czy Salah wróci do składu na mecz z Brentford w sobotę?
To w dużej mierze zależeć będzie od tego, czy Slot pozostanie przy ustawieniu, które przetestował we Frankfurcie. Formalnie był to system 4-4-2, ale w praktyce wyglądał jak 4-2-2-2 w obronie i 2-4-4 przy piłce.
Ta taktyczna korekta przyniosła efekt — Liverpool po raz pierwszy od kwietniowego zwycięstwa 5:1 z Tottenhamem, które przypieczętowało tytuł mistrzowski, wygrał różnicą większą niż dwa gole.
Zespół Slota pierwszy stracił bramkę po trafieniu Rasmusa Kristensena, ale zachował spokój i całkowicie przejął kontrolę, oddając 14 celnych strzałów przy zaledwie jednym rywala.
Trzeba jednak przyznać, że poziom rywala był przeciętny – obrona Eintrachtu momentami się rozsypywała, co wykorzystali Virgil van Dijk i Ibrahima Konaté, zdobywając bramki po rzutach rożnych.
Biorąc pod uwagę niechęć Salaha do gry w defensywie, trudno sobie wyobrazić, by mógł wypełnić rolę na prawej stronie, jaką w środę dostał Florian Wirtz.
Niemiec musi zachować miejsce w składzie po tym, jak zaliczył dwa kluczowe podania przy bramkach. Wreszcie — po tygodniach frustracji od transferu z Bayeru Leverkusen — ma fundament, na którym może budować.
Alexander Isak nie wykorzystał dwóch okazji, które mu się trafiły, a po przerwie nie wyszedł już na drugą połowę z powodu dyskomfortu w pachwinie. Hugo Ekitike ponownie przyćmił go występem, a Slot wprowadził Federico Chiesę zamiast Salaha.
Jeśli Isak nie będzie gotowy na sobotę, wybór sprowadzi się właściwie do Chiesy lub Salaha, niezależnie od tego, czy menedżer pozostanie przy nowym ustawieniu, czy też wróci do 4-2-3-1. Włoski skrzydłowy znajduje się obecnie w lepszej formie.
Środek pola funkcjonował zdecydowanie lepiej we Frankfurcie, a Curtis Jones w pełni odwdzięczył się za zaufanie. Wychowanek klubu zaliczył 122 celne podania – najwięcej w historii występów Liverpoolu w Lidze Mistrzów, odkąd prowadzone są takie statystyki.
Dominik Szoboszlai, ustawiony tym razem głębiej obok Curtisa Jonesa, zwieńczył znakomity występ potężnym uderzeniem z 20 metrów, które przyniosło piątą bramkę Liverpoolu. Wcześniej Cody Gakpo zdobył gola w trzecim kolejnym meczu.
Andy Robertson, jak zawsze waleczny, posłał najlepsze podanie spotkania, uruchamiając Hugo Ekitike przy trafieniu wyrównującym. Podobnie jak Jones, Szkot zasłużył, by zachować miejsce w składzie na mecz z Brentford, tym bardziej że Conor Bradley ma pozostać na prawej stronie po tym, jak Jeremie Frimpong znów nabawił się urazu mięśnia dwugłowego uda.
To był wieczór, który przywrócił Liverpoolowi tak potrzebną wiarę.
Ekitike, który z szacunku nie celebrował gola przeciwko swojemu byłemu klubowi, dał menedżerowi wyraźny sygnał, że zasługuje na regularne występy w Premier League — zwłaszcza po tym, jak został pominięty w meczach z Chelsea i Manchesterem United.
– Mam ogromny szacunek do Frankfurtu. To oni uczynili mnie zawodnikiem, jakim jestem teraz – powiedział napastnik w rozmowie z TNT Sport.
– Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie trafił do tego klubu. Jestem wdzięczny za wszystko, co mi dali. Kocham życie w Liverpoolu — mam świetnych kolegów i sztab, który bardzo mi pomaga. Jestem spokojny i robię swoje.
Ekitike błyskawicznie wyrósł na najgroźniejszego ofensywnego gracza Liverpoolu.
Salah nie jest już głównym punktem odniesienia.
To, jak Egipcjanin zareaguje na tę zmianę, zdecyduje, czy naprawdę jesteśmy świadkami początku nowej ery na Anfield.
James Pearce
Komentarze (8)
W przypadku Egipcjanina nie mam wątpliwości, że wróci jeszcze do wysokiej dyspozycji i dorzuci te 10-15 goli w tym sezonie bez dwóch zdań. Niech tylko skończy z tym boiskowym egoizmem, bo niekiedy naprawdę warto zagrać do lepiej obsłużonego partnera, niż szukać za wszelką cenę gola na przełamanie.
Podejrzewam, że go Slot wystawi w sobotę przeciwko Pszczołom. Zobaczymy, czy mecz odpoczynku mu pomoże.
Jesteśmy pod sporą presją i nie możemy sobie pozwolić absolutnie na stratę punktów w sobotni wieczór.
Poza tym pominięcie Egipcjanina w drugim meczu z rzędu jeszcze bardziej by wzmocnilo jego frustrację, a wydaje się, że Slot nie będzie chciał eskalować niezadowolenia w drużynie. To jednak sprawia, że odejście Salaha i zastąpienie go np. Semenyo nie byłoby złą opcją, bo drużyna jest ważniejsza niż ego lidera.
Weź się Panie Salah do roboty albo pora zmienić coś w składzie na tej pozycji.
"Tym razem Liverpool pilnie potrzebował impulsu po serii rozczarowań, a menedżer szukał rozwiązań gdzie indziej, zamiast ponownie zaufać swojemu długoletniemu talizmanowi." - ten fragment brzmi dziwnie. O ile można powiedzieć, że dla klubu Salah jest wieloletnim talizmanem, tak dla Slota nie bardzo. Pracują raptem przeszło rok ze sobą