LIV
Liverpool
Premier League
22.11.2025
16:00
FOR
Nottingham Forest
 
Osób online 1170

Wnioski po bolesnej porażce z City


Jeremy Doku był bohaterem meczu, w którym Manchester City pokonał Liverpool 3:0 na Etihad Stadium – choć zwycięstwo nie obyło się bez kontrowersji.

Erling Haaland otworzył wynik po znakomitej zespołowej akcji, krótko po tym, jak jego rzut karny został obroniony. Nico González podwyższył prowadzenie po strzale, który odbił się od rywala, a Doku zwieńczył kapitalny indywidualny występ trzecim golem.

Jednak tuż przed przerwą Virgil van Dijk trafił głową do siatki, co mogło dać Liverpoolowi wyrównanie na 1:1. Gol został jednak anulowany – sędziowie uznali, że Andy Robertson znajdował się na spalonym, a analiza VAR nie zmieniła pierwotnej decyzji z boiska, wzbudzając spore kontrowersje.

Ten wynik sprawia, że Manchester City przerwę na listopadowe mecze reprezentacji spędzi na drugim miejscu w tabeli – cztery punkty za prowadzącym Arsenalem. Liverpool z kolei zajmuje ósmą pozycję, tracąc do lidera kolejne cztery oczka.

W poniższym tekście Jordan Campbell, Andy Jones i Michael Cox analizują wydarzenia z Etihad Stadium.


Rozrywka wróciła do Premier League?

W ostatnich tygodniach nie brakowało narzekań – często uzasadnionych – na jakość futbolu prezentowanego w tym sezonie Premier League.

Długie wrzuty z autu, stałe fragmenty gry i brak dryblingów czy kombinacyjnych akcji sprawiły, że pierwsze 11 z 38 kolejek upłynęło pod znakiem dość topornego futbolu.

Ale ten mecz był inny. To była piłka techniczna, rozgrywana po ziemi, w dobrym tempie – nie polegająca na bezcelowym bieganiu. Tym razem pressing nie był głównym elementem gry.


City skupili się na wprowadzaniu zawodników między linie i graniu prostopadłych podań od obrony. Skrzydłowi, Jeremy Doku i Rayan Cherki, mieli pełną swobodę – mogli schodzić do środka lub trzymać się linii.

Liverpool z kolei wzmocnił środek pola trzema klasycznymi pomocnikami, co sprawiło, że Florian Wirtz, sprowadzony latem za 100 milionów funtów, stał się bardziej wpływowy. Niemiec często schodził z lewej strony do środka, znajdując wolne przestrzenie – w pierwszej połowie wymusił nawet dwie żółte kartki na rywalach, którzy mieli problem z jego dryblingiem.

Tak, gol Erlinga Haalanda był klasyczny – dośrodkowanie i strzał głową – ale poprzedziła go długa, płynna akcja podaniami, jakich w tym sezonie oglądamy niewiele. Wzięli w niej udział wszyscy zawodnicy z pola Manchesteru City. To była cierpliwość, precyzja i odrobina indywidualnego geniuszu. Nie ma tu na co narzekać.

Czy gol Van Dijka powinien zostać uznany?

Liverpool był przekonany, że wyrównał, gdy Virgil van Dijk precyzyjnym strzałem głową posłał piłkę w róg bramki po mocnym dośrodkowaniu Mohameda Salaha. Po tylu bramkach straconych ze stałych fragmentów w tym sezonie wyglądało na to, że role wreszcie się odwróciły — aż do momentu, gdy chorągiewka arbitra przerwała świętowanie mistrzów Anglii.

W chwili, gdy piłka wpadała do siatki, Andy Robertson znajdował się na spalonym. Choć nie zasłaniał pola widzenia bramkarzowi Gianluigiemu Donnarummie, sędzia uznał, że „ingerował w akcję”.

Na platformie X konto Premier League Match Centre wyjaśniło decyzję w następujący sposób:

„Decyzja sędziego o spalonym i braku gola dla Liverpoolu została sprawdzona i potwierdzona przez VAR – Robertson znajdował się na pozycji spalonej i wykonywał oczywisty ruch bezpośrednio przed bramkarzem.”

To właśnie sformułowanie „bezpośrednio przed bramkarzem” wzbudziło frustrację wśród kibiców Liverpoolu, ponieważ Robertson ewidentnie nie znajdował się bezpośrednio przed Donnarummą.

Zgodnie z przepisami Premier League, zawodnik zostanie ukarany za spalonego, jeśli:

  • uniemożliwia przeciwnikowi grę, zasłaniając mu pole widzenia,
  • atakuje przeciwnika w walce o piłkę,
  • wyraźnie próbuje zagrać piłkę znajdującą się blisko, co wpływa na przeciwnika,
  • wykonuje oczywisty ruch, który ma wpływ na możliwość gry przeciwnika.


Robertson nie próbował zagrać piłki – wręcz przeciwnie, uchylił się, by przepuścić ją do bramki. Nie zasłaniał też pola widzenia Donnarummie, ponieważ stał po drugiej stronie bramkarza względem kierunku strzału Van Dijka.

Kluczowy spór dotyczy więc ostatniego punktu – „oczywistego ruchu wpływającego na możliwość gry przeciwnika”. Donnarumma rzeczywiście rzucił się w stronę piłki, ale nie był w stanie jej sięgnąć z powodu doskonałego ustawienia i precyzji uderzenia.

Podobna sytuacja miała miejsce w zeszłym sezonie, w meczu Manchesteru City z Wolverhampton. Bernardo Silva znajdował się na spalonym, gdy John Stones zdobył bramkę głową. Początkowo gol nie został uznany, ale po analizie VAR – co ciekawe, również prowadzonej przez sędziego Chrisa Kavanagha – decyzję zmieniono, uznając, że Bernardo nie miał wpływu na bramkarza José Sá.

Trudno zrozumieć, czym różni się tamten przypadek od sytuacji z Robertsonem. A jednak w jednym przypadku gol uznano, a w drugim – nie.

Co sprawiło, że Doku był to tak groźny?

Kiedy zawodnik, o którym mówi się, że „nie ma wykończenia”, nagle prezentuje pełen wachlarz skutecznych zagrań, to znak, że to jego dzień.

Tak właśnie było w przypadku Manchesteru City, gdy Jeremy Doku – często nieprzewidywalny i frustrujący – zaprezentował się w tak elektryzującej formie, że momentami aż szkoda było patrzeć, jak znęca się nad Conorem Bradleym i Ibrahimą Konaté.


Belg, określany przez Pepa Guardiolę jako „najlepszy zawodnik na świecie na dystansie dziesięciu jardów”, potwierdził te słowa. W dwóch pierwszych sezonach w Anglii dawał przebłyski ogromnego talentu, ale dopiero teraz – w trzecim roku – musi przekuć efektowność w liczby, które oddadzą jego realny wpływ na grę.

Choć jego forma bywała w ostatnich miesiącach nierówna, to właśnie Doku wywalczył rzut karny (w sytuacji, gdy mógł też podać do lepiej ustawionego partnera), a jego precyzyjne uderzenie z dystansu, tuż po godzinie gry, ostatecznie rozstrzygnęło losy spotkania.

Na ten moment ma na koncie trzy bramki i cztery asysty we wszystkich rozgrywkach, ale jego występ przeciwko Liverpoolowi pokazał, że stać go na znacznie więcej.


Liverpool próbował go powstrzymać, często podwajając krycie, jednak 23-latek raz po raz rozmontowywał ich defensywę – tym razem z wyjątkową skutecznością w podejmowaniu decyzji.

Co ta porażka oznacza dla Liverpoolu?

Po dwóch zwycięstwach, które dodały drużynie pewności siebie, występ Liverpoolu na Etihad był całkowitym przeciwieństwem dominującego meczu z Realem Madryt w Lidze Mistrzów kilka dni wcześniej. Arne Slot postawił na ten sam skład co we wtorek, ale jego piłkarzom zabrakło intensywności i agresji, które napędzały ich triumfy nad Aston Villą i Realem.

Od początku spotkania City pozwalało Ibrahimie Konaté na rozgrywanie piłki, a jego niedokładne podania i brak wsparcia od partnerów sprawiały, że Liverpool nie potrafił wyjść z własnej połowy.

Mohamed Salah i Florian Wirtz byli niewidoczni, a Hugo Ekitike praktycznie odcięty od gry z powodu braku podań. Środkowi pomocnicy nie mieli też tej energii, która wyróżniała ich w poprzednich meczach – zarówno w fazie ataku, jak i w pressingu.

Etihad to jedno z najtrudniejszych miejsc do gry w całym sezonie, więc cierpienie w niektórych fragmentach meczu było do przewidzenia. Jednak ten występ był daleki od standardów, które Slot wyznaczył po objęciu drużyny latem 2024 roku.

Obrońcy tytułu nie wyglądają dziś na realnych kandydatów do mistrzostwa. Choć sezon jest jeszcze długi, trudno sobie wyobrazić, by Liverpool zakończył go przed Arsenalem lub Manchesterem City.

Jak dobry był gol otwierający wynik dla City?

Jeśli Andy Robertson ani Florian Wirtz nie zdążyli zablokować dośrodkowania przy bramce otwierającej wynik, to zapewne dlatego, że wcześniej zostali po prostu „wypasowani na śmierć”.

Kiedy Erling Haaland głową skierował piłkę do siatki po wrzutce Matheusa Nunesa, okazało się, że każdy z dziesięciu zawodników z pola Manchesteru City dotknął futbolówki w trakcie akcji, która przeszła przez całe boisko. Dwadzieścia podań doprowadziło do dośrodkowania z prawego skrzydła, a cała sekwencja idealnie oddawała sposób, w jaki gospodarze zdominowali pierwszą połowę – nawet pod presją Liverpoolu zawsze potrafili znaleźć wolnego zawodnika.


Ostatecznie droga do gola była prostsza, niż mogło się wydawać: po wymianie kilku podań z Bernardo Silvą i Rayanem Cherkim, Nunes miał mnóstwo czasu, by dokładnie dograć piłkę na dalszy słupek.

Ibrahima Konaté wydawał się faworytem do przejęcia dośrodkowania, lecz źle obliczył tor lotu piłki. Co prawda zdołał ją musnąć czubkiem głowy, ale nie zdołał zapobiec bramce – Haaland wzbił się ponad niego i pewnie skierował piłkę w dalszy róg bramki. Subtelne odbicie od Konaté tylko dodało trafieniu klasy.


W przypadku większości zawodników można by mówić o odrobinie szczęścia, ale nie przy Norwegu. To była już jego 14. bramka w 11 meczach Premier League w tym sezonie – wyrównał tym samym rekord wszech czasów ligi w tej fazie rozgrywek, należący… również do niego samego z sezonu 2022/23.

Można odnieść wrażenie, że mózg Haalanda jest po prostu zaprogramowany na bramkę – nawet z uwzględnieniem przypadkowych odbić.

Odkupienie Mamardaszwilego?

Z bohatera w antybohatera i z powrotem – tak wyglądał dzień Giorgiego Mamardaszwilego, dla którego mecz na Etihad okazał się jak dotąd najważniejszym momentem w krótkiej karierze w Liverpoolu.

Już w 10. minucie fatalne wybicie Konaté trafiło w Doku, który stanął oko w oko z bramkarzem gości. Gruzin wyszedł z bramki błyskawicznie, by skrócić kąt. Doku próbował go ominąć, by poprawić sobie pozycję do strzału, a choć wydawało się, że noga bramkarza nie trafiła w zawodnika City, jego kolano zahaczyło o Belgijczyka. Po analizie VAR sędzia podyktował rzut karny.


Przeciwko sobie Mamardaszwili miał najlepszego strzelca ligi, Erlinga Haalanda, ale zachował zimną krew – wyczuł jego intencje i rzucił się w lewo, skutecznie broniąc jedenastkę.


Wątpliwości dotyczące ewentualnego przekroczenia linii przez któregokolwiek z zawodników szybko rozwiano – stopa Mamardaszwilego pozostawała na linii, a żaden z piłkarzy Liverpoolu nie wbiegł w pole karne przedwcześnie.


To właśnie specjalność Gruzina – od początku sezonu 2023/24 żaden bramkarz w pięciu czołowych ligach Europy nie obronił więcej rzutów karnych niż on (sześć).

25-latek trafił do Liverpoolu latem z Valencii, rok po tym, jak klub uzgodnił jego transfer za 25 milionów funtów, jako długofalowego następcę Alissona.

Kontuzja mięśnia dwugłowego, jakiej Brazylijczyk doznał w meczu z Galatasaray pod koniec września, sprawiła, że Mamardaszwili z miejsca wskoczył do pierwszego składu. W siedmiu wcześniejszych występach notował zarówno dobre interwencje, jak i błędy, które wzbudzały pytania.

Po dwóch czystych kontach przeciwko Aston Villi i Realowi Madryt, ta obroniona jedenastka mogła być dla niego momentem przełomowym – nawet jeśli później nie wszystko poszło po jego myśli.

Co powiedział Guardiola?

Menedżer Manchesteru City, Pep Guardiola, powiedział po meczu w rozmowie z BBC Radio 5 Live:

– Oni są mistrzami Anglii. Zagraliśmy naprawdę dobrze. W drugiej połowie byliśmy trochę niedokładni, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Drużyna spisała się świetnie – czasami grasz słabo, a i tak znajdujesz drogę do bramki, ale dziś graliśmy naprawdę dobrze. Jestem szczęśliwy, że mogłem świętować to zwycięstwo z rodziną, jak za dawnych czasów. Kiedy przychodzą na mecz, to zawsze coś wyjątkowego.

– Z mojego doświadczenia wynika, że sezon jest bardzo długi. Zespoły, które się nie poddają, są na końcu w grze o tytuł. Może to my znów będziemy mistrzami, ale musimy dalej iść do przodu.

Co powiedział Slot?

Trener Liverpoolu, Arne Slot, w rozmowie ze Sky Sports – oficjalnym nadawcą Premier League w Wielkiej Brytanii – przyznał:

– To był bardzo dobry początek tygodnia i bardzo słaby jego koniec. Gra na wyjeździe z City to trudne zadanie dla każdego. W zeszłym roku wygraliśmy tutaj, bo zdobyliśmy bramkę po stałym fragmencie i musieliśmy bronić się naprawdę twardo. Dziś to nigdy nie miało być „nasze” spotkanie. Musimy się poprawić. Nie potrzebowałem tego meczu, żeby się o tym przekonać.

– W poprzednim sezonie, gdy mieliśmy osiem punktów przewagi, nigdy nie czuliśmy, że tytuł jest już nasz. Musimy grać lepiej, ale ten tydzień dał mi wiele pozytywów, które możemy wykorzystać po przerwie reprezentacyjnej. W takich momentach łatwo skupić się wyłącznie na negatywach, ale jest też sporo dobrych rzeczy, które warto dostrzec.

Odnosząc się do nieuznanej bramki Virgila van Dijka Slot dodał:

– Trudno mi to ocenić z mojej perspektywy, ale oczywiste jest, że podjęto złą decyzję. Andy Robertson w żaden sposób nie przeszkadzał bramkarzowi. Ten sam sędzia pozwolił na identyczny gol City przeciwko Wolverhampton w zeszłym sezonie.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (2)

Redzik90 10.11.2025 17:14 #
Wniosek jest taki, że nasz trener nie wyciąga żadnych wniosków i nie jest w stanie tego pociągu nakierować na właściwe tory. Wygrana ze słabą Villą i jeden dobry mecz z realem tej sytuacji nie upudrują. Ta drużyna nie ma wyrazu, nie ma charakteru, ani żadnych schematów. Jak do cholery mając mniej czasu piłkę, można mieć mniej przebiegniętych kilometrów niż przeciwnik? Klopp jaki był taki był. Też potrafił przegrać, ale jego ekipa walczyła do upadłego nawet grając takimi plackami w obronie jak Kabak, Phillips i Williams. Tego nie da się oglądać. Jest bardzo źle i naprawdę chyba nie ma dłużej sensu tkwić w tym maraźmie i nijakości.
turysta 10.11.2025 18:16 #
Najgorsze jest to, że nie widać żadnych perspektyw na lepszą grę. Złe transfery, wystarczył Ekitike, jakiś skrzydłowy za salaha i guehi. Gakpo dostał 250k tygodniówki 😢 i pozbyli się Diaza, który jest 100x lepszy. Wirtz za słaby fizycznie na PL, isak często kontuzjowany 😏

Pozostałe aktualności

Wnioski po bolesnej porażce z City (1)
10.11.2025 16:04, Bartolino, The Athletic
Gwałtowny spadek standardów The Reds (1)
10.11.2025 15:58, Sz_czechowski, The Athletic
Neville: Oni nie potrafią biegać (5)
10.11.2025 14:20, Klika1892, Liverpool Echo
Reakcje prasy po meczu z City (0)
10.11.2025 14:00, Redbeatle, Liverpool Echo
Van Dijk po meczu z City (2)
09.11.2025 22:04, Armani87, liverpoolfc.com