WHU
West Ham United
Premier League
30.11.2025
15:05
LIV
Liverpool
 
Osób online 1590

Od dynamitu do kapiszona


Ostatnie miesiące przypominają powolne rozbieranie pomnika. Po każdym meczu odpada kolejny kawałek czerwonego marmuru. Statystyki można obracać na tysiąc sposobów, ale jeden fakt pozostaje niepodważalny: 9 porażek w 12 spotkaniach i 24 stracone gole to liczby, które nie pasują do drużyny aspirującej do czegokolwiek poza introspekcją. To nie przypomina Liverpoolu, który kiedyś rozpalał wyobraźnię.

Gasnąca nadzieja

Mitologia w czerwieni. Hałaśliwa maszyna napędzana wiarą, pressingiem i romantyzmem futbolu. Kolektyw potrafiący zawstydzać indywidualne gwiazdy. Tak było kiedyś. A dziś? Dziś Liverpool wygląda jak postać z własnego mitu, która straciła pamięć i błąka się, szukając okruchów dawnej magii. I może dałoby się to wszystko przełknąć, gdyby istniał choćby cień poczucia, że tu jest jakaś walka, jakiś sportowy gniew, jakiś świeży pomysł. Ale obecny Liverpool bardziej przypomina bohatera w depresji: niby żyje, niby działa, niby biega, niby walczy, ale w środku jakby pusto i bez iskry.

Dawniej, podczas meczów Ligi Mistrzów, Anfield było wulkanem. Kibice oglądali mecz i mocno dopingowali, nawet jeśli drużyna przegrywała. To było święto, rytuał. A teraz? W 85. minucie z trybun unosi się strumień ludzi, którzy wolą zdążyć na autobus niż zobaczyć, jak ich zespół próbuje ratować wynik. To symboliczny sygnał: „Nie wierzymy w was” – a nic nie boli bardziej niż utrata wiary. Klub zbudowany na haśle „You’ll never walk alone” obecnie coraz częściej ogląda plecy własnych kibiców. Relacja między zespołem a publicznością ochładza się.

Od dynamitu do kapiszona

Piłkarz Liverpoolu z lat świetności grał jakby miał w sobie żyletki i dynamit. Dzisiaj jego mowa ciała często przypomina poniedziałkowy poranek po zarwanej nocy.

Nawet pressing – kiedyś zabójczy instrument tej orkiestry – wygląda jak nieudana próba rekonstrukcji historycznej. Zawodnicy momentami wyglądają, jakby biegali tylko po to, by nie stać w miejscu. Kiedyś wszystko było spójne, teraz jest dużo ruchu bez sensu. W gestach zawodników widać coraz częściej brak wiary: od momentu, kiedy tracą piłkę, do chwili, gdy wracają w obronie z miną „może tym razem się uda”. Może…

Anfield, które kiedyś robiło z przeciwników dygoczące trzciny, dziś coraz częściej przypomina bibliotekę pod koniec semestru. Momenty ciszy w trakcie meczów są tak długie, że można się zastanawiać, czy ktoś nie wyciszył gardeł miejscowych kibiców. Z drugiej strony kibice tracą chęć do zdzierania gardeł, gdy widzą taki paździerz na boisku…

Piłkarze zerkają na tłum jak aktorzy na publiczność, która już przestała klaskać, bo spektakl dawno stracił narrację. Jedni powinni nakręcać drugich, ale drużyna nie daje wystarczających powodów, by krzyczeć… Dostajemy u siebie 3 gole od Nottingham, 3 gole od Crystal Palace, 4 gole od PSV… Wsparcie w sporcie to podstawa, jednak ostatnie miesiące to ciągłe robienie tego samego i oczekiwanie innych rezultatów. Ślepa wiara w zmianę wyniku mimo powtarzalnych błędów jest zbyt męcząca dla części kibiców.

Kukiełki na autopilocie

24 stracone gole w 12 meczach. Można szukać usprawiedliwień, tylko po co, skoro prawdy się nie oszuka: Liverpool broni dziś na poziomie drużyn, które walczą o utrzymanie.

To nie tyle awaria, co katastrofa strukturalna. Zespół, który kiedyś słynął z dobrej koordynacji, dziś przypomina prowizoryczną sklejkę, która jest zszywana na siłę dobrą wolą.

9 porażek w 12 meczach to statystyka, którą notują zespoły tracące grunt pod nogami. Każda kolejna porażka dokłada cegłę do muru, który oddziela drużynę od kibiców. Z każdym meczem widać coraz wyraźniej, że Liverpool ma problem nie tylko sportowy, ale również mentalny.

Zespół gra dziś bardzo przewidywalnie. Rozegranie przypomina pracę biurową: jest powtarzalnie, proceduralnie, bez ekscytacji. Piłka krąży tam, gdzie zawsze – boczne sektory, powtarzalne wrzutki, powtarzalne wejścia w te same przestrzenie. Jakby nikt nie miał odwagi wykonać ruchu, który nie został wcześniej omówiony na odprawie.

Brak kreatywności. Brak odwagi. Brak luzu. Brak fantazji. Liverpool gra dziś tak, jakby bał się konsekwencji błędu. A ironia? Błędów i tak robi więcej niż w ostatnich latach…

Stara taktyka, nowe kompromitacje

Mamy w zespole gościa z numerem 7, który miał odpowiadać za piłkarską magię i nieszablonowe rozegrania, ale trener nie stwarza mu odpowiednich warunków w drużynie, by mógł czarować, tak jak to robił w Bundeslidze. Wokół zawodników pokroju Wirtza buduje się drużynę. Zamiast tego jest żmudne budowanie ataku, które nie prowadzi do niczego odkrywczego. Skoro stare schematy zawodzą, to może wreszcie pora na nowe? Skoro przegrywamy po staremu, to możemy równie dobrze spróbować przegrać z nową taktyką – przynajmniej jest szansa na jakąś poprawę i zaskoczenie rywali innym ustawieniem.

Drużyny, które kiedyś przyjeżdżały na Anfield po jak najmniejszy wymiar kary, obecnie ogrywają nas, wbijając po 3-4 gole. To już nie jest Liverpool, który straszył, wymuszał błędy, wyciskał pot i strach z rywali.

Latem klub postawił na gorące nazwiska, które miały umocnić pozycję klubu w europejskim futbolu i wynieść drużynę na jeszcze wyższy poziom. Zapowiadano eksplozję jakości, świeżą energię i nowe możliwości w ataku oraz środku pola. Tymczasem nowi zawodnicy wyglądają na boisku jak aktorzy wrzuceni do teatru tuż przed premierą, bez przygotowania, bez rozeznania w scenariuszu, bez poczucia, kim naprawdę są w tym spektaklu.

Wyjątkiem jest Hugo Ekitike – ze wszystkich letnich transferów to on jak dotąd rokuje najlepiej. Ma w sobie pewną odwagę i instynkt. Reszta przypomina aktorów próbujących odgrywać role, których nikt im jeszcze nie wytłumaczył. Albo dobrze nie rozpisał…

Dawniej w Liverpoolu było jeszcze coś takiego jak pressing – tsunami, które niszczyło akcje rywali. Dziś to raczej lekka, poranna mgła, przez którą można przejść bez większych problemów. Druga piłka? Kiedyś była traktowana jak cenny skarb. A dziś przeciwnik nierzadko przejmuje ją bez większego wysiłku.

Bez walki nie ma tożsamości. Bez piłkarskiej agresji nie ma nadziei. Bez pressingu nie ma fundamentu do walki o korzystny rezultat. Bez tych rzeczy nie ma Liverpoolu.

Dokąd zmierzamy?

Liverpool jest dziś drużyną, która traci wszystko: piłki, momenty, przewagi, nadzieję. Najbardziej niepokojąco wygląda jednak utrata kontroli nad meczem. Liverpool kiedyś mógł prowadzić 1:0, a wyglądało to jak 3:0 w mentalności. Dzisiaj? Drużyna gra tak, jakby nie wiedziała, czy ma dość siły, by utrzymać prowadzenie.

Męczenie tych samych zużytych schematów zamiast budowania nowych struktur. Brak umiejętnego korzystania z nowych zasobów, które przecież powinny być fundamentem ewolucji, a drużyna, która nie ewoluuje, umiera.

Ten sezon – niezależnie od tego, jak się zakończy – będzie zapamiętany jako moment, w którym Liverpool spojrzał w lustro i zobaczył kogoś obcego – zmęczonego, przewidywalnego, pozbawionego pazura. To jest moment, w którym trzeba wprowadzić znaczące zmiany. Jedną z nich może być – albo nawet powinno być – zatrudnienie nowego trenera.

Obecnie drużyna nie ma w sobie pozytywnych emocji, charakteru, agresji i wiary, które były fundamentem ery świetności. Drużyna, która miała obronić tytuł mistrzowski i zawojować Europę, musi wrócić do podstaw.

Na koniec najgorsze: coraz bardziej zamieniamy się z „believers” w „doubters”.
Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności

Arne Slot i Liverpool. Co dalej? (0)
27.11.2025 10:54, Klika1892, The Athletic
Od dynamitu do kapiszona (0)
27.11.2025 10:47, Gini, własne
Curtis Jones krytycznie o formie Liverpoolu (1)
27.11.2025 10:19, RosolakLFC, thisisanfield.com
Murphy: Slot jest w coraz gorszej sytuacji (0)
27.11.2025 10:01, Gall1892, Liverpool Echo
Skrót meczu (0)
27.11.2025 09:02, AirCanada, własne
Slot po blamażu z PSV (37)
27.11.2025 01:21, Kubahos, liverpoolfc.com
Statystyki (0)
27.11.2025 00:19, Zalewsky, SofaScore