LIV
Liverpool
Premier League
01.01.2026
18:30
LEE
Leeds United
 
Osób online 1073

Kadrowa ruletka Liverpoolu


Koniec roku to moment, w którym naturalnie zatrzymujemy się na chwilę – porządkujemy emocje, wyciągamy wnioski i próbujemy nazwać to, co przez ostatnie miesiące tylko buzowało pod skórą. Sezon wciąż trwa, ale już teraz widać schematy, problemy i decyzje, które będą miały swoje konsekwencje aż do wiosny. Gdzie dziś jesteśmy i dlaczego ten sezon układa się bardziej pod znakiem przetrwania niż komfortu?

Rok radości, żałoby i futbolowej frustracji

Rok 2025 dla Liverpoolu był emocjonalnym rollercoasterem, jakiego kibice tego klubu nie doświadczyli od dawna. W kwietniu przyniósł moment niemal bajkowy – zdobycie mistrzostwa Anglii, triumf, który miał być potwierdzeniem, że Liverpool wciąż potrafi sięgać po najwyższe cele.

Euforia ustąpiła jednak miejsca ciszy i niedowierzaniu, gdy klub i całe piłkarskie środowisko dotknęła tragedia – śmierć Diogo Joty, wydarzenie, które odcisnęło piętno na drużynie i kibicach, przypominając, że są momenty, w których futbol musi zejść na dalszy plan.

Latem przyszła próba odpowiedzi sportowej: narracja o nowym otwarciu, ogromne wydatki transferowe i odważne decyzje, które miały zabezpieczyć przyszłość. Nadzieja znów rosła, ale jesienią i zimą przyszło brutalne zderzenie z rzeczywistością – kryzys formy, seria bolesnych porażek i poczucie, że fundamenty tej drużyny stały się kruche.

Dla kibiców był to rok skrajnych emocji: od dumy i euforii, przez żałobę i refleksję, aż po frustrację i zmęczenie. Rok 2025 pokazał, że bycie fanem Liverpoolu to nieustanna sinusoida uczuć – piękna, bolesna i absolutnie nieprzewidywalna.

Kadrowa ruletka Liverpoolu

Liverpool od kilku sezonów wchodzi w rozgrywki z kadrą, która już na starcie jest niekompletna – albo liczebnie, albo jakościowo, albo jedno i drugie naraz. Rotacja, zamiast być narzędziem zarządzania intensywnością, coraz częściej staje się łamigłówką bez wystarczająco dobrych rozwiązań.

Liverpool wydał ogromne pieniądze w okienku transferowym 2025 roku. Kwoty, które jeszcze kilka lat temu byłyby nie do pomyślenia na Anfield, dziś stały się faktem. A jednak – paradoksalnie – kadra nadal ma wyraźne dziury. I to nie takie, które widać dopiero przy kryzysie, lecz takie, które były widoczne już w sierpniu i wrześniu.

To największy zarzut wobec strategii klubu. Nie chodzi o to, że Liverpool nie kupuje utalentowanych graczy. Chodzi o to, że wciąż buduje kadrę „na styk”. Bez odpowiednich dublerów na kluczowych pozycjach. Bez solidnego zabezpieczenia na wypadek kontuzji, które w tak intensywnej lidze są praktycznie nieuniknione.

Każdy sezon zaczyna się od założenia, że „jeśli wszyscy będą zdrowi, to…”. Tyle że w nowoczesnym futbolu to założenie jest fikcją. Intensywność Premier League, europejskie puchary, przerwy reprezentacyjne – to wszystko gwarantuje jedno: urazy się pojawią. Pytanie nie brzmi „czy”, tylko „kiedy”. W obecnej sytuacji braki kadrowe są aż nadto widoczne (patrz: ostatni mecz z Wolverhampton).

Absencje Isaka i Giovaniego, wyjazd Salaha na Puchar Narodów Afryki, a także niedawno wyleczone urazy Gakpo, Frimponga czy Bradleya to duży problem personalny. To nie jest tylko kwestia „braku szczęścia” ani jednorazowego kryzysu. To zjawisko, które jeszcze bardziej uwypukla zaniedbania z początku sezonu. Kontuzje jeszcze bardziej dziurawią i osłabiają kadrę, która była dziurawa już na początku sezonu.

Nie pomaga również postać Arne Slota, który sam znalazł się w niezwykle trudnym położeniu. Holender mierzy się z ogromnymi oczekiwaniami i kadrą, w której coraz bardziej rzucają się w oczy strukturalne braki. Jednocześnie Holender próbuje narzucić własny pomysł na grę. W praktyce często wygląda to jak ciągłe szukanie kompromisów zamiast spójnego planu.

Liverpool sprawia wrażenie drużyny w stanie przejściowym, która wciąż nie wie, kim dokładnie chce być na boisku.

Między ambicją a rzeczywistością

Ten felieton nie jest aktem oskarżenia wobec jednej osoby czy jednego okienka transferowego. To raczej próba pokazania, że Liverpool od lat funkcjonuje w pewnym paradoksie. Z jednej strony – aspiracje absolutnej czołówki. Z drugiej – kadra, która przy pierwszym poważniejszym kryzysie zdrowotnym odsłania swoją kruchość.

Liverpool może grać intensywnie i skutecznie, ale tylko wtedy, gdy zdrowie dopisuje. A to za mało, by na dłuższą metę rywalizować z zabezpieczonymi kadrowo gigantami. Jeśli klub naprawdę chce zerwać z tą powtarzalnością, musi przestać budować zespół idealny „na papierze” i zacząć budować drużynę odporną na rzeczywistość. Dziś każda kolejna kontuzja brutalnie ogranicza możliwości zespołu.

W przeszłości dochodziło do sytuacji, w której Klopp musiał opierać obronę o Nathaniela Phillipsa i Rhysa Williamsa. Jeśli teraz dojdzie do kontuzji któregoś z środkowych obrońców, Slot będzie miał do dyspozycji łamliwego Joe Gomeza i… no właśnie, kogo? Endo? Gravenbercha? Szobo? Czy klub nie nauczył się na błędach przeszłości, że takie siłowe przesuwanie graczy i łatanie dziur osłabia potencjał drużyny w innych sektorach boiska i nie rozwiązuje problemu obrony?

Miliony na atak, dziury w obronie

Brak klasycznego, naturalnego defensywnego pomocnika jest jednym z najbardziej kosztownych problemów Liverpoolu. Środek pola, który w teorii miał być nowoczesny, mobilny i kreatywny, w praktyce zbyt często przypomina pas startowy dla rywali, przez który przedostają się bez większego oporu.

Bez „szóstki” z prawdziwego zdarzenia – zawodnika czytającego grę, zamykającego linie podań i wykonującego brudną robotę bez piłki – cała struktura zespołu zaczyna się rozjeżdżać. Pressing pierwszej linii nie zawsze jest zsynchronizowany, a gdy zostaje złamany, w środku pola powstaje luka, której nikt nie potrafi natychmiast załatać. Efekt jest oczywisty: środkowi obrońcy są regularnie wystawiani na pojedynki w otwartej przestrzeni, zmuszani do wychodzenia z linii i bronienia sytuacji, które nie powinny do nich dotrzeć.

Klub zainwestował ogromne pieniądze w dwóch napastników, jednocześnie nie wzmacniając pozycji defensywnego pomocnika. Przy słabszej dyspozycji Mac Allistera i Gravenbercha oraz ciągłym „rzucaniu” Szoboszlaia po różnych pozycjach brak zabezpieczenia na pozycji numer 6 jest aż nadto widoczny. Dziura przed polem karnym Liverpoolu bywa momentami przerażająca.

Brak finalizacji transferu Marca Guehiego coraz wyraźniej jawi się jako błąd strategiczny, a nie jedynie „niewykorzystana okazja rynkowa”. Liverpool wszedł w sezon z ryzykownym założeniem, że obecna obsada środka obrony wystarczy, jeśli tylko zdrowie dopisze – co, jak pokazuje rzeczywistość, było założeniem naiwnym.

Guehi miał być nie tylko wzmocnieniem jakościowym, ale przede wszystkim ubezpieczeniem systemu. Jego brak oznacza, że Liverpool funkcjonuje dziś z minimalną liczbą środkowych obrońców zdolnych do gry na najwyższym poziomie. Kontuzja Leoniego tylko ten problem obnażyła i pogłębiła – nagle każdy kolejny uraz w defensywie grozi wystawianiem awaryjnych zestawień lub piłkarzy nie w pełni gotowych na takie wyzwanie jak Premier League. Zbyt częste łatanie dziur półśrodkami prędzej czy później odbije się stratą cennych punktów.

Nie pomaga też jednowymiarowość Cody’ego Gakpo na lewym skrzydle, która stała się dla Liverpoolu problemem znacznie większym, niż sugerowałyby pojedyncze udane występy i statystyki. Holender coraz częściej zamyka grę zamiast ją otwierać. Jego schematy są czytelne: zejście do środka na prawą nogę, strzał lub prostopadłe podanie. Brakuje zmiany tempa i nieprzewidywalności.

Sadio Mané wnosił do gry Liverpoolu permanentne zagrożenie i dynamikę, które męczyły obrońców rywali. Był koszmarem nawet wtedy, gdy nie dotykał piłki. Gakpo nigdy nie zbliżył się do tego poziomu. Odejście Luisa Díaza dodatkowo ograniczyło lewą stronę, a brak realnej konkurencji odbija się na jakości i różnorodności ofensywy.

Styczniowe okienko transferowe 2026 może okazać się dla Liverpoolu koniecznością. Oczywiście trudno oczekiwać wielkich zakupów w środku sezonu, ale klub ma realną szansę, by przynajmniej częściowo załatać najbardziej palące dziury w kadrze. Sprowadzenie skrzydłowego lub – co ważniejsze – gotowego do gry w Premier League środkowego obrońcy nie musi oznaczać transferu „galaktycznego” – wystarczy zawodnik, który podniesie poziom zabezpieczenia zespołu i nieco odsunie od Slota funkcjonowanie w trybie gaszenia pożarów. Zimą potrzebujemy odzyskania kontroli nad sezonem.

Jeśli klub chce realnie walczyć o top 4 i zachować konkurencyjność w Europie, styczeń nie może być kolejnym miesiącem przeczekania i tłumaczeń. To moment, w którym zaniedbania z lata można jeszcze częściowo naprawić – albo ostatecznie za nie zapłacić.

Między wiarą a frustracją kibica

Jest w tym coś ironicznego, wręcz fatalistycznego. Liverpool wchodzi w kolejny sezon z hasłami o „głębi składu” i „wyciągniętych wnioskach”. Dzieje się to po rekordowym finansowo okienku transferowym – takim, które miało zamknąć dyskusję o brakach kadrowych, a zamiast tego mamy powtórkę z rozrywki. Wydano ogromne pieniądze, ale struktura zespołu nadal ma dziury. Kluczowe pozycje jak środek obrony i środek pola pozostają kruche, przez co każda kontuzja natychmiast wywołuje efekt domina. Duże inwestycje w atak, zaniedbane tyły.

Przy kruchym zdrowiu Joe Gomeza, podatności na kontuzje Bradleya i konieczności grania Ryanem Gravenberchem na pozycji numer 6 bez realnej konkurencji (Wataru Endo to nie poziom drużyny mistrzowskiej) życie LFC stało się znacznie trudniejsze.

Czy Liverpool może jeszcze o coś powalczyć w sezonie 2025/26? To pytanie zasadne. W lidze realnym celem wydaje się walka o top 4. W Lidze Mistrzów i Pucharze Anglii – przy zwyżce formy – klub może jeszcze pozytywnie zaskoczyć. Pozostaje nam wierzyć, że tak się stanie.

Znacznie ważniejsze jest jednak inne pytanie: czy Liverpool wreszcie zdecyduje się zbudować drużynę, która jest kompletna od początku sezonu? Tegoroczne zakupowe zaniedbania będą się za nami ciągnąć aż do maja. Oby kolejny sezon nie zaczynał się znów od braków kadrowych. Ile można…

Na koniec pozostaje życzyć nam wszystkim, by 2026 rok okazał się zaskakujący i przyniósł więcej powodów do radości. Możemy się spierać, rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, punktować błędy i narzekać, bo powodów nigdy nie brakuje. Ale gdy Anfield śpiewa „You’ll Never Walk Alone”, cała frustracja na moment znika.

Oby nadchodzące miesiące przyniosły nam więcej powodów do dumy niż frustracji, więcej radości niż nerwów i więcej momentów, które znów przypomną, dlaczego zakochaliśmy się w tym klubie – bo niezależnie od wszystkiego Liverpool to nie sezon, tabela czy forma, lecz wspólnota emocji, wiary i nadziei, którą dzielimy wszyscy, panie i panowie, ramię w ramię.

Liverpool nigdy nie był klubem dla tych, którzy szukają spokoju. Kibicowanie mu nigdy nie było drogą na skróty – to droga pełna emocji, nerwów i wiary. To droga uzależniająca i właśnie dlatego nie da się z niej zejść. ;)

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (3)

Jarekrk 30.12.2025 12:15 #
Zastanawia mnie jaki jest pomysł Slota jak jeden z naszych obrońców dostanie kontuzji dłuższej? Gravenberch, Endo, Robo czy Szoboszlai na SO? Troche igramy z ogniem obecnie.
Gini 30.12.2025 12:58 #
Zgadza się. Kolejna kontuzja któregoś środkowego obrońcy i nie będzie wesoło...
John 30.12.2025 13:12 #
Arne Slot ma zdecydowanie najmniejsze pole do popisu jeśli o rotację chodzi spośród naszych bezpośrednich rywali. Już na starcie sezonu tak było.
Pojawiły się kontuzje, więc teraz jest jeszcze śmieszniej.

Pozostałe aktualności

Kadrowa ruletka Liverpoolu (3)
30.12.2025 12:02, Gini, własne
Obsada sędziowska na mecz Liverpool – Leeds (0)
30.12.2025 11:39, FroncQ, premierleague.com
Smith o progresie Liverpoolu (0)
30.12.2025 00:57, Maja, liverpool.com
John Aldridge po meczu z Wolves (0)
30.12.2025 00:48, Vladyslav_1906, Liverpool Echo
Shearer studzi entuzjazm po bramce Wirtza (0)
29.12.2025 22:11, A_Sieruga, Liverpool Echo
Kulisy meczu z Wolves – video (0)
29.12.2025 21:56, Gall1892, liverpoolfc.com