Cztery ciosy, które pogrążyły Liverpool
Artykuł z cyklu Artykuły
20 lat temu kibicowanie na The Kop - "Żylecie" Liverpoolu - wymagało dużego poświęcenia. Oprócz zdartego gardła, widz wracał do domu poobijany, posiniaczony, czasem ranny... ale prawie zawsze zachwycony, bo w latach 70. i 80. The Reds byli bekonkurencyjni.
Dzisiaj, gdy Steven Gerrard strzela na bramkę Petra Cecha, kibic podnosi się z krzesełka i powoduje reakcję łańcuchową: osoba siedząca nad nim musi wstać, by widzieć, co się dzieje, tak jak fan siedzący jeszcze wyżej - i tak do samej góry, aż rozprostuje się cała trybuna. W 1989 roku Ian Rush uderzając w stronę Johna Lukicia sprawiał, że ludzie napierali do przodu, ponieważ nie było krzesełek. Ci stojący najbliżej boiska boleśnie zatrzymywali się dopiero na metalowych barierkach. Niektórzy mdleli, ale szybko zajmowały się nimi służby medyczne.
Nie inaczej miało być w Sheffield podczas półfinałowego meczu FA Cup. Puchar Anglii był w tamtym okresie najbardziej prestiżowym trofeum, jakie mogła zdobyć drużyna z Wysp. Brytyjczycy za nic mieli rozgrywki międzynarodowe, toteż potyczka Liverpoolu z Nottingham Forest zapowiadała się na wielkie święto. Fanom The Reds przydzielono mniejszy sektor, mieszczący ponad 14 tysięcy ludzi, choć Liverpool miał reputację klubu z największą bazą kibiców.
Ludzie tłoczyli się przed bramami stadionu Hillsborough. 15 kwietnia 1989 roku był słonecznym, wesołym dniem, który miał taki pozostać. Gorąca atmosfera, śpiewy i przygotowania do jednego z najważniejszych meczów w sezonie nie wskazywały na to, że samo spotkanie potrwa tylko parę minut.
Podczas przepływu fanów na obiekt jeden z policjantów sugeruje, że otwarte powinno zostać wejście C. Jego szef radzi się specjalisty od bezpieczeństwa, który uważa, że to dobry pomysł. Setki liverpoolczyków ruszają na sektor trzeci i czwarty, ponieważ tylko tam prowadzi nowo otwarte wejście. Ci, którzy pojawiają się jako pierwsi, przecierają oczy ze zdumienia - oba są wypełnione po brzegi. Nie wiedzą tego następni, którzy napierają coraz mocniej. Słychać, że trwa rozgrzewka, zaraz rozpocznie się mecz. Ludzie próbują schylać się, by przejść za barierki, ale ich ruchy są zbyt ograniczone. Niektórzy wchodzą przez wysoką siatkę na murawę, ale policja szybko spycha ich z powrotem.
W tragedii ginie 96 osób - poturbowanych, zgniecionych, uduszonych - a 766 zostaje rannych. To dopiero pierwsze uderzenie. Następnego dnia - cios numer dwa. "The Sun" zna ponoć prawdę - tak zresztą tytułuje swoją okładkę. Pijani kibice Liverpoolu okradali tych, którzy byli martwi lub nieprzytomni. Inni oddawali mocz na "bohaterskich stróżów prawa" i bili sanitariuszy.
Wszyscy mieszkańcy pogrążają się we wściekłej żałobie. Do dziś "The Sun" jest w mieście Beatlesów pismem z najgorszymi wynikami sprzedaży. Autora artykułu, Kelvina MacKenzie, określa się największym kłamcą w historii.
Kilka tygodni póĽniej Liverpool, ówczesny lider tabeli, rozgrywa ostatni mecz ligowy z wiceliderem, Arsenalem. Kanonierzy musieli wygrać 2:0, by odebrać rywalom mistrzostwo. Prowadzą tylko jednym golem, ale w ostatniej minucie wynik podwyższa Michael Thomas. Anfield jest w szoku. Cios numer trzy.
W 1991 roku z posady trenera rezygnuje Kenny Dalglish, który nie może otrząsnąć się po Hillsborough. Od tamtej pory klub ani razu nie zdobył tytułu najlepszej drużyny w Anglii. Cios numer cztery.
Hillsborough - nie tylko dramat ludzki. Również punkt zwrotny w sportowej historii Liverpoolu.
Autor: Sochal
Data publikacji: 30.08.2009 (zmod. 02.07.2020)