Czerwone ubolewanie
Artykuł z cyklu Artykuły
Po prawie dwudziestu latach czekania, dwóch dekadach oczekiwań kończących się przedwczesnym zawodem, mieliśmy być w końcu świadkami powrotu trofeum ligowego na Anfield. Nie zawsze jednak wszystko idzie zgodnie z planem.
Zanim wybuchnie histeria, muszę dodać, że wtorkowa masakra dokonana w Lidze Mistrzów na Realu Madryt była fenomenalnym osiągnięciem i daje znak, że wszystko jest w porządku, a równolegle ogromnie zwiększa oczekiwania i pewność siebie piłkarzy i kibiców. Uwaga skupia się jednak na formie ligowej. Mecze w europejskich pucharach sprawiają, że wysiłki w Premier League stają się coraz bardziej ogłupiające, podczas gdy Liverpool wciąż podąża śladami Manchesteru United, zarówno na boisku jak i poza nim.
Noel Gallagher z Oasis jest znanym kibicem Manchesteru City, z kolei Bono i The Edge z U2 zostali zauważeni obok Stamford Bridge po pierwszym meczu między Chelsea i Juventusem. Pokazuje to, że muzycy mają po godzinach czas na piłkę nożną.
Ten wzór bez wątpienia działa w drugą stronę, więc w maju – jeśli nie wcześniej – iPod Rafy Beniteza może zostać zapełniony dylematami Gallaghera, Paula Hewsona (Bono) i Davida Evansa (The Edge), którzy w swych utworach zadawali pytanie: „Where dit it all go wrong?” (czyli – co poszło nie tak? - przyp. tłum.)
28 grudnia Liverpool, w ogłaszaniu, kiedy nadchodzą święta przeważnie bardziej wiarygodny niż kalendarz adwentowy, ponieważ często mniej więcej wtedy żegna się z szansami na mistrzostwo, wyjechał do Newcastle, by na St James' Park rozgromić miejscowych 5-1, co dało mu 3 punkty przewagi nad drugim w tabeli zespołem, a 10 nad United, które miało 3 zaległe mecze. Był to sygnał, że trwająca od 1990 roku posucha ligowa może się zakończyć.
Sobotni wyjazd na stadion United, który miał być meczem decydującym w walce o mistrzostwo, zmienił się w kolejny średnio ważny pojedynek pomiędzy starymi rywalami z północnego zachodu, ponieważ obecny mistrz Anglii ma siedmiopunktową przewagę nad rywalami z Merseyside i zaległy mecz z Portsmouth (22 kwietnia) w zanadrzu.
Pojawiły się nawet szepty, że jeśli forma ligowa nadal będzie słabła, trzecia lokata i automatyczny awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów również mogą się oddalić. W sezonie 1996/97 Liverpool przebył całą drogę do „czasu obolałego dupska” - tak Sir Alex Ferguson określił sezon, który zakończył się utratą tempa i finiszem na czwartej lokacie, choć przywołane wyrażenie kojarzy się raczej z porankiem po randce z indyjską wołowiną. Jeśli Guus Hiddink będzie w stanie kontynuować odrodzenie Chelsea, a Aston Villa nie straci rezonu, możemy mieć do czynienia z powtórką przytoczonej sytuacji.
To miał być ten rok dla Liverpoolu, lecz bez względu na wygraną z Realem nie podlega dyskusji, że miała miejsce ogromna zapaść. Odpowiedzialność musi na kogoś spaść. Benitez nie jest bez winy, ponieważ głośny atak na trenera United, Fergusona, miał miejsce podczas przygotowań do meczu ze Stoke a po zwycięstwie w Tyneside (z Newcastle – przyp. tłum.) Był to moment zwrotny.
Nawet jeśli są inne czynniki odpowiedzialne za to, że tytuł bez niezwykle dramatycznej końcówki sezonu znów trafi na Old Trafford, to opracowany atak Beniteza na mistrza słownych porachunków i mentalnych pojedynków, który wcześniej zwycięsko wychodził ze starć z trenerami pokroju Arsene'a Wengera i Jose Mourinho. Ferguson w odpowiedzi nie musiał się specjalnie wysilać, powiedział tylko parę jadowitych słów o zdolności Liverpoolu do radzenia sobie z presją. Cała sprawa negatywnie odbiła się na wizerunku trenera Liverpoolu, a ponadto w jej następstwie Liverpool nie wygrał żadnego z trzech kolejnych meczów.
Niekonstruktywnie pozaboiskowe nagłówki, takie jak „Rafa wygłasza tyrady”, stały się plagą i odwróciły uwagę ludzi od tego co najważniejsze – wydarzeń na placu gry. Przypuszczenie, że Benitez jest gotów zamienić Merseyside na Madryt nie zostało zdementowane, a tymczasem czterdziestoośmiolatek, któremu latem 2010 roku kończy się kontrakt, a który dał klubowi dwa tygodnie na dojście z nim do porozumienia, odrzucał ostatnio szkice czteroletniego przedłużenia umowy, ponieważ walczy o większą kontrolę nad polityką transferową i klubową akademią. Kontrola na poziomie Fergusona i Wengera miałaby pozytywne skutki, ale medialne potyczki z Georgem Gillettem i Tomem Hicksem, których wzajemne stosunki też nie są najlepsze, przy równoległych uwagach, że drużyna Liverpoolu potrzebuje stałej koncentracji na futbolu, miały negatywny skutek.
Dodajmy do tego, że dyrektor wykonawczy Rick Parry w maju zakończy swoją dwunastoletnią pracę w klubie, bo – jak sugerują plotki – praca z Benitezem i Hicksem stała się nie do zniesienia, kapitan Steven Gerrard został aresztowany po incydencie w Southport, gdzie celebrował zwycięstwo z Newcastle, a na dodatek ciągle prowadzone są rozmowy na temat ewentualnej zmiany właścicieli, ponieważ kuwejckie konsorcjum inwestycyjne z rodziną Al-Kharafi na czele od dłuższego czasu wykazuje zainteresowanie i może zgodzić się na mniejszościowy pakiet akcji... i uwaga po raz kolejny odwraca się od futbolu.
W zarządzie potrzebna jest nowa postać, która sprawiłaby, że klub byłby w stanie rywalizować finansowo z United, Chelsea, Arsenalem i od niedawna Manchesterem City. Budowa nowego, mieszczącego 73 tysiące ludzi stadionu w Parku Stanleya, Ľródła większych dochodów, dla którego uzgadniane są projekty i pozwolenia na planowanie zabudowy, została wstrzymana. Hicks chce zostać w klubie i poszukuje nowego partnera, podczas gdy Gillett szuka kupca przed lipcowym terminem spłaty kredytu. Pożyczki z RBS i amerykańskiego banku Wachovia, które zostały zaciągnięte celem kupienia Liverpoolu w lutym 2007 roku, po doliczeniu odsetek wynoszą teraz 350 milionów funtów i za cztery miesiące będą renegocjowane. Oferuje to potencjalnym zainteresowanym możliwość gry w cykora przed wyłożeniem na stół niższej oferty, niż spodziewają się Amerykanie (500 mln), raczej w rejonach 400 milionów funtów niż.
Dlatego też sprawy pozakulisowe odegrały swoją rolę w spadku ze szczytu, ale ligowych punktów nie zdobywa się ani nie traci jedynie z powodu negocjacji. Od początku roku Liverpool bardzo męczy się na boisku. Odpadnięcie z FA Cup miało miejsce mniej więcej w tym czasie, gdy pozycja lidera tabeli została oddana United. Ligowa forma Czerwonych w 2009 roku wygląda tak: trzy zwycięstwa, cztery remisy i jedna porażka.
Remisy były problemem, ponieważ Liverpool zanotował ich aż 10, między innymi u siebie ze Stoke, Fulham, West Ham i Hull City. Pokazuje to brak siły ognia, nieumiejętność przełamywania murów defensywnych i problemy z dobijaniem rywali. Zwycięstwo z Realem odbiło się echem na całym świecie i uwydatniło fakt, że w Europie niewielu jest lepszych od Beniteza i kolejny sukces na arenie europejskiej jest prawdopodobny. Czyni to jednak zmagania ligowe jeszcze bardziej frustrującymi. Niczym hazardzista, który w Monte Carlo wygrywa duże pieniądze w Black Jacka, by następnie doznać zawodu przy jednorękim bandycie w Scarborough, były trener Valencii zdaje się tracić pomysły, gdy krajowi rywale parkują autobus przed bramką.
Brak skuteczności w ataku jest w dużej mierze winą ciągłych kontuzji Fernando Torresa. Każdy klub miałby problemy, gdyby stracił najgroĽniejszego gracza, co czyni decyzję o sprzedaniu Robbiego Keane'a z powrotem do Tottenham Hotspur sześć miesięcy po wyłożeniu za niego około 20 milionów funtów jeszcze bardziej dyskusyjną.
Keane zaliczył na Anfield zawodową porażkę, nie poradził sobie z oczekiwaniami, większość frustrującego czasu spędził biegając jak bezgłowy kurczak albo siedząc na ławce, jego występy wyglądały jak dywersja. Benitez zasługuje na uznanie za przyznanie tego i bycie samokrytycznym, sprzedając piłkarza, co osłabiło jego menedżerskie notowania. Liverpool cierpiał jednak na ustabilizowaną nieumiejętność strzelania bramek po wypracowaniu sobie przewagi, a od zimowego okienka zostało to podkreślone opcjami w ataku, które stanowił miks Dirka Kuyta, niedoświadczonych Davida Ngoga i Nabila El Zhara oraz będącego w słabej dyspozycji psychicznej Ryana Babela. Przed pozwoleniem Keane'owi na odejście należało znaleĽć jego naturalnego zastępcę. Benitez często był karany za swój upór w tasowaniu składem, pokazując przy tym zaciętość charakteryzującą wszystkich wielkich menedżerów. Stara się skopiować model z Valencii, który dał drużynie z Mestalla dwa tytuły mistrzowskie. przy mocnych finiszach po słabych startach korzyści płynące z tego systemu są oczywiste. W tym sezonie miał do dyspozycji o wiele stabilniejszy skład, w którym regularnie korzystał z indywidualności stanowiących rdzeń, choć czasem wystawiał ich na niestandardowych dla nich pozycjach. Po dobrym początku przyszło zmęczenie. Zwycięstwa po powrotach z United, Manchesterem City i Wigan były znakiem firmowym póĽnym latem i jesienią, ale porażka z Middlesbrough pod koniec lutego była stanowiącą kontrast różnicą.
Ligowe problemu Liverpoolu nie są jednak całkowicie ich winą. Ich historia jest nie do zanegowania, jednak – co może być bardzo bolesne dla bywalców Anfield – w dzisiejszych czasach są gorsi od United jeśli chodzi o globalny rozgłos, doświadczenie i finanse. Powyższe przyciąga lepszych piłkarzy – gdy United w 2007 roku zapłacili 18 milionów funtów za Andersona, Liverpool wysupłał niecałą trzecią część tej kwoty na Lucasa Leivę.
Liverpool jako klub gigantycznych rozmiarów nie może czuć się dobrze z plakietką „słabszego przeciwnika”, ale wygląda na to, że jego piłkarze dobrze się bawią, nie będąc faworytami – spójrzcie na wyniki w europejskich pucharach w ostatnich latach, a szczególnie na finał Ligi Mistrzów w 2005 roku – podczas gdy oczekiwania i presja zdają się utrudniać im sprawę – spójrzcie na finał Pucharu UEFA w roku 2001 i FA Cup w 2006, a także na liczne sezonu w Premier League.
Nie mam na celu kompletnego negowania szans Liverpoolu w wyścigu po mistrzostwo zanim nie zadecyduje o tym matematyka. Pogrom Realu obudzi poczucie optymizmu i zwycięstwo na Old Trafford może uczynić ligę bardziej interesującą. The Reds są już uznawani za tych słabszych, więc może wydarzyć się coś, co jest ich znakiem firmowym. Wygląda jednak na to, że przeszkodzenie United w zdobyciu 18 mistrzostwa wymagałoby zbyt wiele. Nawet jeśli drużyna z Manchesteru przegra, wciąż będzie miała siedmiopunktową przewagę (zakładając że wygra zaległy mecz). Mistrzowie Anglii musieliby w pozostałych spotkaniach zgubić rytm przy równoległej drastycznej poprawie zespołu Beniteza w niemalże każdym elemencie.
Peter Fraser
Autor: Witz
Data publikacji: 13.03.2009 (zmod. 02.07.2020)