TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1859

Czerwoni w RPA

Artykuł z cyklu Artykuły


Kontynuujemy naszą opowieść o kibicach Liverpoolu rozsianych po całym świecie tym razem zatrzymujemy się w Republice Południowej Afryki gdzie o swoim przywiązaniu do The Reds opowie nam Kelvin Pillay. Zapraszamy do lektury!

Bycie fanem Liverpoolu w Johannesburgu nie jest w cale łatwe. Tysiące mil od Anfield nie ułatwiają tego zadania. Zostałem fanem Liverpoolu, odkąd w klubie grał Craig Johnston, który strzelił gola Evertonowi w finale FA cup w 1986 roku. Miałem wtedy ledwie 7 lat.

Gdy byłem młody piłka była wszędzie tam gdzie ja byłem i ja. Mój tata od zawsze kibicował Liverpoolowi i zawsze namawiał mnie abym też poszedł w jego ślady. Był najstarszym spośród trojga braci, którzy grali w piłkę a do tego prowadził swój klub Royals FC.

Drużyna ta była zmuszana doc gry we własnej lidze w czasach Apartheidu, ale mimo tego drużyna zdobyła kilka znaczących trofeów w czasach kiedy kierował nią mój tata.

Jeśli chodzi o Liverpool starałem się oglądać większość spotkań w telewizji, ale gdy nie mogłem, zadowalałem się wynikami i statystykami wyczytanymi w ulubionych magazynach piłkarskich.

Gdy przychodziła godzina meczu w telewizji byłem niezwykle podekscytowany i nie mogłem usiedzieć na miejscu, a każdy obejrzany mecz w tv traktowałem jak spełnienie marzeń.

Zawsze wiedziałem, że spełnieniem najskrytszych marzeń będzie zobaczenie moich bohaterów na żywo na Anfield.

Po skończeniu studiów dostałem wizę i wyjechałem za pracą do Anglii, gdzie planowałem swoją pielgrzymkę na Anfield.

To był styczeń 2003 roku i kompletnie nie miałem pomysłu na życie, ale czułem, że jestem coraz bliżej Anfield i tylko to się liczyło. Nie wiedziałem jak, ale widziałem, że w końcu tam się dostanę.

Wyjechałem do Londynu, gdzie ciężko było mi się zaadaptować do nowych warunków, ale na szczęście dołączyła do mnie moja dziewczyna i razem było już lepiej.

Dostałem stałą pracę jako inżynier dĽwięku i wszystko zaczęło się powoli układać. Pewnego dnia odwiedzili nas rodzice i wtedy ojciec wyznał mi w sekrecie, że kiedyś był testowany jako piłkarz w Leyton Orient.

Mój tata był dobrym piłkarzem, ale z testów nic nie wyszło, bo to był czas, w którym miał się żenić, a to pociągało za sobą obowiązek pracy.

Po 27 latach okazało się, że mój tata mógł grać dla drużyny, która swoją siedzibę miała niedaleko miejsca w którym zamieszkałem w Anglii.

Czasem zastanawiam się, jakby moje życie potoczyłoby się, gdyby tata dołączył do Orientu.

Nic jednak nie może się porównać z wizytą na Anfield w 2004 roku, bo to zakończyło moje wieloletnie oczekiwanie.

Moja dziewczyna nie interesowała się zbytnio piłką aż do momentu kiedy przyjechaliśmy na Anfield.

Gdy czekaliśmy na autobus na przystanku stała starsza pani, która wraz ze swoją córką rozmawiała o poprzednim meczu.

Moja dziewczyna spytała się mnie wtedy czy to jest prawdziwe, że dwa pokolenia mogą rozmawiać na jeden temat.

Gdy dotarliśmy na Anfield okazało się, że to był dopiero początek niespodzianek.

Gdy stałem przed pomnikiem Shankly'ego emocje we mnie bulgotały. W pewnym momencie poczułem, że zakręciła mi się łza w oku. Wtedy wydało mi się, że czas zatrzymał swój bieg.

Byłem tam, gdzie marzyłem być od dawna. Byłem w domu.

Zremisowaliśmy wtedy z Fulham, a Stevie G nie trafił z karnego, ale w tym dniu nie liczył się wynik. Byłem szczęśliwy, że mogłem zobaczyć moich bohaterów.

Widziałem jeszcze mecz z Crystal Palace na wyjeĽdzie w League Cup, który The Reds przegrali 2:1. Siedzieliśmy w sektorze gości i nawet za bardzo nie mogliśmy cieszyć się z honorowej bramki Morientesa.

Sporo widziałem meczy z udziałem Leyton Orient, bo grali z takimi drużynami jak West Ham, czy Chelsea.

Zanim wróciłem do RPA zdążyłem zobaczyć jeszcze jeden mecz z udziałem Liverpoolu i był to mecz przeciwko Arsenalowi w lutym 2006 roku.

Zostawiając ją w walentynki nie zrobiłem jej zbyt miłego prezentu, ale miałem trzy specjalne bilety. Bilety na The Kop.

Pojechałem ze swoimi dwoma kumplami również wiernymi fanami Liverpoolu. W tym czasie Rafa podpisał kolejny raz kontrakt z Fowlerem więc wszystko było jeszcze bardziej magiczne.

Stałem na The Kop śpiewając nasz hymn ściskając dłonią herb i miałem w oczach tamten mecz który widziałem w telewizji, jak Rush, Barnes, Beardsley i Craig Johnston pokonują Everton w telewizji.

Znów spełnił się mój sen, który wcześniej był tylko w telewizji.

To była moja pierwsza wizyta na The Kop i nigdy nie zapomnę momentu, w którym Luis Garcia zdobył bramkę w 87 minucie spotkania. Tego szaleństwa nie da się opisać.

Dwa miesiące póĽniej skończyła się moja wiza, a to oznaczało powrót do domu. Smutno było mi wyjeżdżać, ale w głębi duszy cieszyłem się, że spełniło się moje marzenie z dzieciństwa.

Chciałbym jeszcze raz wyruszyć na Anfield. Kto wie, może kiedyś jeszcze raz mi się to uda?

Wiem teraz, że Rafa zbudował drużynę, która jest w stanie wygrać z każdym. Cokolwiek się stanie ja wiem, że kiedyś powrócę do mojego drugiego domu.



Autor: Majamajewski
Data publikacji: 19.11.2008 (zmod. 02.07.2020)