Mówię do Ciebie
Artykuł z cyklu Artykuły
Miliony ludzi odwiedza tę stronę internetową i wiem, że wielu z nich czasem z czystego przypadku odwiedza moją kolumnę.
Tydzień po tygodniu piszę do tłumów ludzi, których kompletnie nie znam. Prosto z mojej klawiatury do waszej. Zastanawia mnie, czy czytacie to co chcę wam przekazać regularnie, czy robicie to po raz pierwszy?
Od osób, które w miarę regularnie się ze mną kontaktują wiem, że piszę do mężczyzn, kobiet, dziewcząt, chłopców, biednych, bogatych do miejscowych i do tych z najodleglejszych zakątków świata. Nie piszę do zwierząt, choć raz dostałem zdjęcie psa ubranego w trykot Liverpoolu gdzieś na górze w Indonezji, ale podejrzewam, że zrobił to właściciel tego psiaka, więc to do niego pisze moje artykuły w tej kolumnie.
Piszę do tych, którzy zastanawiają się głębiej nad tym co tu wyczytują, ale również i do tych, którzy uważają moje słowa za kompletny nonsens.
Piszę zarówno do optymistów ale i do pesymistów. Wiem, że większość z was uważa swoje zdanie w pewnych kwestiach za jedyne słuszne i większość nie potrafi się przyznać do tego, że nie są realistami. Po ostatnim ligowym meczy z Tottenhamem ciężko jest wybrać, czy jest się pesymistą czy realistą. Po 70 minutach dominacji przychodzi rozgoryczenie i niestety trzeba przełknąć na samym końcu gorzką pigułkę. Pesymista powiedziałby "wiedziałem, że tak to się skończy", ale optymista stwierdziłby, że ciągle liczymy się w walce i jesteśmy ciągle na szczycie tabeli i to w momencie, kiedy nie możemy korzystać z usług Torresa.
Wiem, że piszę do dużej rzeszy marzycieli, ale bycie marzycielem, nie jest w cale łatwe, bo gdy przychodzi rozczarowanie, to marzyciele odczuwają to najbardziej. Marzyć trzeba, bo to tak jak w miłości, kiedy się nie zaryzykuje poznania kogoś wyjątkowego, to nie ma się w ogóle pewności czy związek będzie udany, czy też okaże się klęską.
Wydawało się, że gładko wygramy z ekipa The Spurs, a tym czasem rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Wierzyć jednak trzeba i z tej lekcji musimy się wiele nauczyć. Miło jest wierzyć, że Liverpool ciągle liczy się w walce o mistrzostwo, choć na końcu to nie my musimy się cieszyć z pucharu, ale warto mieć taką wiarę.
Mówię również do rodowitych Liverpoolczyków z różnych sfer, którzy częściej lub rzadziej przychodzą na Anfield Road i do tych, którzy dosłownie walczą za ten klub. Mówię również do tych młodych fanów The Reds, którzy niedawno zaczęli kibicować, ale którzy już poczuli co to miłość do LFC.
Piszę do fanów rozsianych po całym świecie. Wiem, że kibicuje nam cały świat poprzez wszystkie kontynenty aż po Wyspy Owcze, Islandię i Grenlandię. Wielu z tych fanów ma tylko jedno marzenie: zobaczyć Anfield Road na żywo. Wielu z nich już odbyło taką pielgrzymkę, ale wiem, że są pewni Norwegowie, którzy regularnie przylatują na mecze na Anfield Road.
Nie słyszałem jeszcze, aby byli kibice na wyspach Galapagos i Wielkanocnych, ale myślę, że to tylko kwestia czasu jak dotrze tam jakiś żółw z herbem Liverpoolu na skorupie, a na wielkim pomniku zobaczymy szalik owinięty dookoła szyi.
Wiem, że piszę do ludzi z państw o których kompletnie nic nie wiem. Wiem, że jest wspaniały Estończyk imieniem Tarmo Truu, który zarzeka się, że jest moim pierwszym i najwierniejszym fanem w Estonii.
Piszę do tych wszystkich, którzy przez te wszystkie lata zapraszali mnie na piwo wszędzie na świecie. Do tej pory przyjąłem kilka takich propozycji między innymi od grupy fanów w Westport w Irlandii, z którymi celebrowałem wydanie mojej pierwszej książki. Jest pewien pół Anglik pół Turek imieniem Taskim, który zaprosił mnie w Barcelonie w 2005 roku na mecz Liverpool-Chelsea do jednej z tamtejszych knajpek. Liverpool przegrał wtedy 4:1, a ja przynajmniej miałem z kim opłakiwać wynik.
Piszę do tych wszystkich fanów z Ameryki Kanady i Australii, gdzie ku mojemu zdziwieniu piłka nożna staje się coraz bardziej popularnym sportem.
Moja siostra wraz z rodziną pięć lat temu wyprowadziła się do Australii i słyszała, że ludzie w Perth czytają moją kolumnę, choć często nie mają o niej zbyt dobrego zdania.
Ku mojemu zdziwieniu piszę również do wielu starszych ludzi, którzy mają już grubo ponad 60,70 i 80 lat, a zawsze wydawało mi się, że internet to potężna broń młodzieży, ale jak się okazuje nic bardziej mylnego.
John Crosley, który niedawno skończył 82 lata opowiadał mi o swoim pierwszym meczu na Anfield z roku 1936 i ten człowiek jest niesamowity, bo jest niesamowitą kopalnią wiedzy o piłkarzach, którzy przewijali się przez Anfield przez pół wieku.
Z przykrością stwierdzam, że piszę również do młodych ludzi, którzy zdążyli urodzić się i dorosnąć i będą w stanie zagłosować w przyszłorocznych wyborach w Anglii, ale przez całe swoje życie nie zaznali szczęścia w postaci zdobycia przez Liverpool mistrzowskiego tytułu. Podobna sytuacja miała miejsce, kiedy to Liverpool nie mógł zdobyć przez 20 lat Puchar Europy, ale zdobył go w 2005 roku, 20 dni po wyborach w Anglii, więc może będzie powtórka z historii?
Piszę również w przyszłość, bo wiem, że część z was dopiero to przeczyta w przyszłości i wiem, jakie będą głosy, jeśli to co napiszę okaże się totalną nieprawdą, ale taka jest praca reportera sportowego, który często spekuluje i często wymyśla niestworzone scenariusze, które po latach okazują się totalną bzdurą.
Bez wątpienia piszę również do tych, którzy wśród swoich przyjaciół mają kibiców innych drużyn, nawet tych których najbardziej nie lubimy. Ci czerwoni kibice potrzebują często amunicji w postaci czystych faktów, podczas bitw na słowa w pubach knajpach czy podczas zwykłych spotkań, gdzie głównym tematem jest piłka nożna i odpowiedzi na medialne mistyfikacje. Teraz troszkę zajmuję się właśnie wynajdowaniem takich bzdurnych informacji pojawiających się w mediach i szybko staram się takie informacje "prostować". Czasem to wychodzi, a czasem nie, ale przynajmniej się
staram.
Wiem również, że piszę do ludzi, którzy cierpią na straszliwe choroby, tak jak Ann-Marie Barton, z Old Swan w Liverpoolu, która pomimo porażenia mózgowego przychodzi na mecze na Anfield, a nawet wybrała się na finał do Stambułu.
Boli mnie serce kiedy wiem, że piszę do dzieci i ich rodzin, które dowiedziały się, że są śmiertelnie chore, lecz które mimo tego potrafią się uśmiechnąć jeśli ich ukochany klub radzi sobie dobrze i dzięki któremu jest im lżej. Ja czekam do przyszłego maja, a dla nich czas jest największym wrogiem.
Jest dziewczynka imieniem Chelsea North (nazwana tak przez przypadek, kiedy ten klub nie był tak postrzegany niestosownie jak jest teraz) i która latem tego roku była normalną dziewczynką do momentu, w którym wykryto u niej raka szpiku kostnego.
Jeśli spadek z pierwszego miejsca w ligowej tabeli wydaje wam się upadkiem nie do zniesienia, to pomyślcie co muszą przeżywać ludzie, boleśnie traktowani przez życie. (tak przy okazji możecie zajrzeć na www.justgiving.com/chelseanorth)
I na tym wypadałoby zakończyć. Piszę do was wszystkich, choć wiem, że każdy z was bardzo się różni pod względem myślenia i rekacji na zaistniałe wszelkie sytuacje. Jest tyle różnic między nami, ale słowo "Czerwony" czyni z nas jedną dużą rodzinę.
Paul Tomkins
Ľródło:liverpoolfc
Autor: Majamajewski
Data publikacji: 05.11.2008 (zmod. 02.07.2020)