TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1855

Nigela Clougha dziesięć lat w Burton

Artykuł z cyklu Artykuły


Nie mówmy tego głośno, ale pewnego dnia kolejny Clough może zapisać się w historii coraz bardziej niebezpiecznego świata menedżerów w Barclays Premier League.

Swego czasu to Brian irytował futbolową arystokrację, łącząc wielkie słowa z piękną grą. Teraz jego syn Nigel wdraża swoją, subtelniejszą szkołę.

Zaczynając od tego, jak poprowadził Burton do pierwszego w historii klubu finiszu na pierwszym miejscu w lidze, a kończąc na tym, jak zatrzymał Manchester United w FA Cup, Nigel napracował się o wiele bardziej, niż mógłby przypuszczać, po zakończeniu swojej kariery na Anfield w 1996 roku.

Były napastnik the Reds zaliczył jeszcze krótkie i frustrujące przygody z Manchesterem City i Nottingham Forest (na wypożyczeniu), po czym przyjął posadę menedżera w wówczas występującej w Dr Martin's Premier Division (siódma liga) drużynie Burton Albion w wieku zaledwie 32 lat.

Siadając za biurkiem menedżera, by porozmawiać z reporterem Liverpoolfc.tv, na kilka tygodni przed dziesiątą rocznicą swojego pojawienia się w klubie, uśmiecha się tak, jak uśmiechają się ludzie, którzy odnieśli życiowy sukces w niższych ligach.

W dzisiejszych czasach dekada pracy w jednym klubie jest niemal niespotykanym osiągnięciem – takim, którego doświadczyć mogą wyłącznie ludzie o geniuszu Arsene'a Wengera... albo, odważmy się to powiedzieć, ... Briana Clugha.

- To wspaniała myśl, ale uważam, że muszę jeszcze przejść pewną drogę, zanim postawię się obok nich - mówi chichocząc.

- Prawda jest taka, że najbliżej Arsene'a byłem, gdy zabrałem mojego syna na mecz Arsenalu z Chelsea na Emirates w zeszłym sezonie!

OK. Porównania z największymi legendami menedżerki mogą być przedwczesne, ale dziesięć lat sukcesów z jednym klubem to bez względu na poziom wciąż imponujące osiągnięcie.

- Tak, myślę, że tak. Trudno uwierzyć w to, że w tym miesiącu stuknie 10 lat - stwierdza nostalgicznie.

- To pochłonęło większość mojego czasu od chwili odejścia z Liverpoolu wyłączając dwa i pół roku w Manchesterze City.

- Nie zawsze jednak graliśmy tutaj. Przeprowadziliśmy się zza ulicy jakieś trzy czy cztery lata temu. Dodając do tego awans i mecz w FA Cup z United, stwierdzam, że można przyznać, że mieliśmy tu sporo emocji.

Właśnie tak to brzmi.

Prawda jest taka, że w jego menedżerskim CV naprawdę niewiele wpadek towarzyszy wielkim momentom.

Co jednak byłoby najważniejszym momentem tego wszystkiego i co według niego jest kluczem do takiej „długowieczności”?

- Starać się przejść przez następny tydzień - uznaje ze śmiechem. - Szczerze mówiąc, nie mogę wyglądać zbyt daleko w przyszłość.

- Patrząc jednak wstecz na to, co osiągnąłem, muszę przyznać, że wygranie ligi jest najważniejszym momentem. Klub istnieje od jakichś 55 lat i nigdy wcześniej czegoś takiego nie osiągnął.

- Gramy obecnie na najwyższym w historii klubu poziomie (Blue Square Premier – piąta liga), mamy również nowy stadion.

- Wzdłuż ulicy znajdują się nowe domy – tam znajdywał się nasz stary obiekt. Osiągnięcie tych przenosin w tak krótkim czasie jest fantastyczne.

- Wyjście z pomysłem budowy nowego stadionu i sfinalizowanie go może zająć nawet 10 lub więcej lat. Nam zajęło to jednak dwa czy trzy lata.

- Jest już opłacony i w stu procentach gotowy i jesteśmy bardzo dumni, że udało nam się to tak szybko. Pieniądze przyszły ze spotkania z Man United w FA Cup, a powtórka udowodniła, że jesteśmy z finansowego punktu widzenia mamy bardzo silną pozycję jak na klub na tym poziomie.

Mądre decyzje pozaboiskowe były więcej niż poparte dyspozycją na nim i wygląda na to, że tłuste lata nie skończą się zbyt szybko, ponieważ Burton jest jednym z czołowych klubów Blue Square Premier League.

Rzut okiem na na skład the Brewers pozwala zauważyć grupę doświadczonych piłkarzy takich jak były bramkarz Leicester City, Kevin Poole i były Czerwony napastnik, Jon Newby.

Jednak najbardziej zaskakujące nazwisko na liście to... Nigel Clough we własnej osobie.

- Taa, ciągle trochę grywam - rzecze czterdziestodwulatek.

- Mój piłkarski zegar wciąż tyka, choć coraz wolniej. Nie angażuję się zbytnio w mecze pierwszego zespołu, ale wciąż pokazuję się we wszystkich spotkaniach rezerw i uczestniczyłem w przygotowaniach przedsezonowych.

- Gramy w rozgrywkach Setana Shield, czyli czymś na kształt pucharu ligi dla niezrzeszonych ligowo zespołów, więc tutaj również w końcu występować przestanę.

- Nie ma lepszej rzeczy od gry. W tej chwili zagram gdziekolwiek. Jeśli będzie u nas krucho na jakiejś konkretnej pozycji, wypełnię lukę.

Jego pełne relaksu podejście do życia z całą pewnością nie jest ulotne. Z chęcią kontynuuje swoją opowieść o tym, czego wymaga życie w sercu Staffordshire.

- Mamy treningi dwa lub trzy razy w tygodniu - mówi uśmiechając się grzecznie i dziękując kolejnemu pozytywnie doń nastawionemu człowiekowi, który właśnie zapukał do jego gabinetu.

- Nie mamy do nich dostępu przez cały czas, ale stopniowo czynimy ten krok naprzód.

- Przeważnie zaczynamy tydzień od treningu w poniedziałkowy poranek. Chłopcy pojawiają się w ustalone dni, więc utrzymujemy ciągłość.

- Wieczorem prawdopodobnie obejrzę mecz rezerw albo naszych następnych rywali.

- We wtorkowy wieczór przeważnie gramy mecz. W środę piłkarze mają wolne, więc znów pewnie zobaczę jakiś mecz.

- W czwartek mamy trening, a piątek oznacza przerwę. Do w futbolu niezwykłe, ponieważ większość dokonuje wtedy ostatnich korekt w przygotowaniach, ale dla nas jest to to najcichszy dzień.

- Prawdopodobnie spędzę ten dzień z telefonem w ręku, rozmawiając o piłkarzach i uzgadniając możliwe wypożyczenia.

- Sobota to kolejny dzień meczowy, w niedzielę z kolei dzieją się wielkie rzeczy.

Clough chichocze w odpowiedzi na pytające spojrzenie, po czym wyjaśnia:

- Wtedy Will gra w barwach Duffield Dynamos - wskazuje na swojego syna, który siedzi cichutko w tylnej części biura z obowiązkową piłką w ręku.

- Właśnie wspiął się na poziom gry w jedenastoosobowych zespołach i ciekawie będzie zobaczyć, jak sobie poradzi.

Jest więc szansa, że rodzinna tradycja Cloughów będzie kultywowania w trzecim pokoleniu...

- Prawie - śmieje się. - Tak właściwie to trochę zerwał z tradycją. Jest stoperem.

Czy Clough junior pójdzie w ślady ojca i dziadka? Zobaczymy. Clough senior jest jednak zdeterminowany, by otrzymał on odpowiednią szkołę gry w piłkę.

W zeszłym sezonie rozkoszował się wspaniałą ucztą gry z pierwszej piłki, która tak często gości na Emirates. Jego ojciec ma zamiar kontynuować tego typu edukację i w tym sezonie zabierze go na Anfield.

- Parę lat temu pojechałem na Anfield na mecz Anglia – Urugwaj - wspomina. - Chcę tam jednak powrócić w tym sezonie, by mój syn po raz pierwszy zakosztował widoku Liverpoolu grającego na własnym terenie.

- Problem polega na tym, że człowiek jest tak zaaferowanym tym wszystkim, co dzieje się tutaj, że nigdy nie ma czasu.

- Mogę powiedzieć ci wszystko na temat Ebsfleet i kto gra dla Working, ale mam ogromne problemy z oglądaniem meczów Premier League!

Rozmowa o wyjeĽdzie na Anfield nieuchronnie prowadzi nas do wspomnień jego kariery w Liverpoolu.

- Myślę, że głównym problemem był fakt, że nie ustabilizowałem swojej pozycji jako gracza Liverpoolu w przeciągu pierwszych sześciu miesięcy - wzdycha. - Miałem przyzwoity start, ale póĽniej było coraz gorzej i to chyba tego żałuję najbardziej.

- Wciąż chciałbym, żeby mój pobyt w klubie był dłuższy, bym mógł powalczyć i zobaczyć, co z tego wyniknie. W tym czasie chciałem jednak regularnej gry w piłkę.

- Z perspektywy czasu przyznaję, że opuściłem Liverpool trochę zbyt pochopnie.

Clough był oceniany jako piłkarz pasujący do Liverpoolu na długo przed jego transferem z Forest w lipcu 1993 roku.

Obserwatorzy okrzyknęli go mianem „nowego Kenny'ego Dalglisha” i mimo że nieprawdopodobnym było, by sprostał tak wysokim oczekiwaniom, był zachwycony tym transferem. Do dziś szczyci się tym, że był graczem Liverpoolu, a jego nazwisko było na ustach znanej na całym świecie the Kop.

- Wybiegnięcie z tunelu i usłyszenie the Kop ustawionej na pełny regulator było bardzo specjalne - mówi.

- To znaczy... W Forest była dobra atmosfera, ale Anfield jest inne od wszystkiego, czego kiedykolwiek doświadczyłem. Gdy jest się zawodnikiem rywali, zdaje się sobie z tego sprawę, ale to inne uczucie.

- Gdy jednak wybiega się, a oni są po twojej stronie, doznaje się zupełnie nowego uczucia. Ujmując to ładniejszymi słowami – doświadczenie tego jest swego rodzaju zaszczytem.

- Zapomina się o wielu futbolowych wspomnieniach, ale o tym – nigdy.

Kariera Clougha w Liverpoolu nie mogła zacząć się lepiej. Zagrał świetnie i strzelił obydwa gole w wygranym 2-0 spotkaniu na Anfield z Sheffield Wednesday w ramach pierwszej kolejki sezonu 1993/94.

Nieuchronnym wydawało się, że zapisze swój własny rozdział w historii the Reds, a jego nazwisko trafi na długą listę wspaniałych napastników tego zespołu.

Tymczasem euforia związana z jego transferem szybko zanikła, a to z powodu słabej formy zarówno Clougha, jak i całego zespołu Liverpoolu.

Pojawienie się Robbiego Fowlera zepchnęło go w cień i po zaledwie 44 meczach w Czerwonej koszulce, w których strzelił dziewięć goli, postanowił szukać nowych wyzwań w Manchesterze City.

Dla wielu było to dwa i pół roku frustracji dla byłego reprezentanta Anglii, ale nie dla niego samego. Clough widzi wiele pozytywów związanych ze swoim pobytem w najbardziej utytułowanym angielskim klubie.

- Już sama możliwość powiedzenia, że podpisałem kontrakt z Liverpoolem, była niesamowita - mówi. - Gra z takimi zawodnikami jak (John) Barnes i (Jan) Molby każdego dnia była fantastyczna.

- Oczywiście są też te dwie bramki, które strzeliłem w debiucie na Anfield przeciwko Sheffield Wednesday. Mam jednak wiele wspaniałych wspomnień.

- Pamiętam, że podczas pierwszej podróży do Melwood byłem odrobinę nerwowy. Miała ona miejsce o tydzień za póĽno, ponieważ uczestniczyłem w zgrupowaniu reprezentacji Anglii, ale, mówiąc szczerze, nerwy naprawdę nie były potrzebne, ponieważ szybko się zadomowiłem.

- Wszyscy koledzy i cały sztab dobrze mnie przyjęli. Treningi nie różniły się wiele od tych z Forest, ale towarzystwo takich graczy jak John Barnes, Jan Molby i Ian Rush niewątpliwie oznaczało krok naprzód.

- Ciągle pamiętam Wielkiego Jana jako osobę, której nikt nie potrafił odebrać piłki. Nie można było wygrać z nim pojedynku, po prostu podawał jakkolwiek można by sobie tego zażyczyć. Pamiętam, że oddawałem mu swego rodzaju cześć.

- Jeśli chodzi o Barnsey'a – nietrudno było zauważyć, że był dobrym piłkarzem, a ludzie mówili, że kilka lat wcześniej był jeszcze lepszy!

- Myślę, że jest wielu ludzi, którzy uważają, że niemal w pojedynkę wygrał on mistrzostwo w 1990 roku. To obrazuje, jaki był dobry.

Od czasu ostatniego występu Clougha na Anfield wiele się zmieniło. Zdążył już stracić kontakt z ogromną większością byłych kolegów z zespołu, ale jest pewien Norweg, którego Nigel wciąż ma nadzieję przekonać do miłości do innego ukochanego przezeń sportu – krykieta.

- Wciąż mam kontakt ze Stigiem Inge Bjornebye, wierzcie lub nie! Obecnie mieszka z powrotem w Norwegii - stwierdza.

- Podjął pracę menedżera w jednym z tamtejszych klubów.

- Na niektórych wyjazdach mieszkałem ze Stigiem i desperacko starałem się mu wpoić mnogie zalety krykieta. Ale on po prostu tego nie łapał!

- Raz obudziłem go o pierwszej w nocy, gdy byliśmy w hotelu gdzieś tam. Właśnie nadchodziła transmisja krykieta i chciałem, by obejrzał sprawozdanie Geoffa Boycotta!

- Nie trzeba mówić, że nic z tego nie złapał. Wymamrotał coś o bzdurach i wrócił do łóżka.

- Jest to jednak fantastyczny koleś. Wysyłamy sobie kartki świąteczne, te rzeczy.

Tego typu humorystyczne anegdoty zdają się być na porządku dziennym, szczególnie gdy Clogh jest pytany o swoje najbardziej zapadające w pamięć wspomnienia z codziennego życia w Merseyside.

- Pamiętam jedno o Davidzie Jamesie - rzecze. - Sądzono, że miewa bardzo realistyczne koszmary senne, co potwierdziło się, gdy mieszkał z Torbenem Piechnikiem.

- Jamo najwyraĽniej wstał w środku nocy i zaczął go dusić!

- Myślę, że biedny Torben był tak zszokowany, że spędził resztę nocy na korytarzu, ponieważ nie chciał wrócić do tego pokoju!

- Co ja tam jeszcze pamiętam...

- Było kilka wydarzeń związanych ze Stanem Collymorem, które mnie rozśmieszyły. On zwykł jeĽdzić na treningi z Cannock, a ja o tej samej porze zwykłem jeĽdzić na nie z Derby. W Stoke wjeżdżaliśmy na autostradę M6 i tam często się zdzwanialiśmy.

- Pewnego razu przyjechałem na trening i usłyszałem od Roy'a Evansa: „Mgła w Stoke musi być naprawdę gęsta.” Odpowiedziałem: „Nie, dzisiejszego poranka na M6 jest absolutnie widno.” Wtedy on rzekł: „Cóż, Stan dzwonił i powiedział, że zatrzymała go mgła nad M6.” Odparłem: „A to idiota, nie pomyślał, żeby zadzwonić do mnie i załatwić, żebym go krył!”

Nie ma wątpliwości, że siedzący w fotelu i rzucający anegdotami Clough ma sentyment do the Reds.

W rzeczy samej gra dla klubu o renomie Liverpoolu jest zaszczytem, którego niewielu dostępuje, a i nie każdy z nich może pochwalić się, że nosił koszulkę ze słynnym numerem siedem.

Gdy odchodził, zarówno kibice, jak i media sugerowały, że oczekiwania, jakie niesie za sobą przywdzianie trykotu z tym numerem, okazały się za wysokie.

Clough bez zastanowienia odrzuca to stwierdzenie.

- To nie jest brzemię - uznaje. - Ludzie uważają, że to dlatego, iż idziesz w ślady takich graczy jak Kenny i Kevin. Prawda wygląda jednak inaczej. Noszenie tego numeru to po prostu duma.

Rozmowa o ikonicznej koszulce prowadzi nas płynnie do teraĽniejszości i jego opinii na temat najnowszego posiadacza siódemki na plecach.

- Mam wielką nadzieję, że Robbie Keane zaprezentuje szczyt formy ze Spurs i pomoże Fernando Torresowi w spełnianiu oczekiwań - mówi.

- Strzelił już swojego pierwszego gola dla klubu, więc miejmy nadzieję, że kolejne nadejdą licznie.

- Dobrze wiadomo, że siedem to specjalny numer w Liverpoolu i teraz on jest osobą, na którą spadła ta odpowiedzialność.

- Nie mam wątpliwości, że będzie tym zachwycony. Jest bardzo dobrym piłkarzem, a otoczony takimi graczami jak Torres i Alonso rozkwitnie.

Clough, podobnie jak wielu innych, uważa, że Liverpoolu przeżył wiele fałszywych świtów od swego ostatniego sukcesu ligowego w 1990 roku.

Menedżer Burton uważa jednak, że ten sezon może być inny i jest pewien, że zespół jest wystarczająco mocny, by poważnie myśleć o detronizacji Chelsea i Manchesteru United.

- Na papierze są wystarczająco dobrzy - stwierdza. - Torres grał wybitnie. Jest podobny do Rushiego jeśli chodzi o umiejętności strzelenia ponad trzydziestu bramek w sezonie.

- Myślę, że Xabi również jest wspaniałym piłkarzem. Dla mnie jego podania są najlepsze w Premier League. Potrafi zagrać oboma nogami i robi to dość podobnie do Jana Molby'ego.

- Myślę, że Rafa zrobił dobrze, sprowadzając czterech czy pięciu bardzo dobrych hiszpańskich piłkarzy na przestrzeni kilku ostatnich lat. Letnie mistrzostwa Europy pokazały, że są oni najlepsi.

- Wszystko zapowiada się dobrze dla Liverpoolu i myślę, że w tym roku wygląda on na poważnego pretendenta do tytułu.

Pukanie do drzwi kończy naszą rozmowę o taktyce i tytułach i nadchodzący pierwszy gwizdek spotkania ligowego Burton Albion z powrotem przyciąga skupienie Clogha.

Życzymy sobie wszystkiego najlepszego na resztę sezonu, kiedy zmierza on do szatni. The Brewers znajdują się w czubie tabeli Conference, więc ich pozycja wyjściowa w walce o następny awans jest dobra.

Nie byłby to zły sposób uczczenia dziesiątej rocznicy przejęcia sterów w klubie, czyż nie?

- Miejmy nadzieję, że będzie to dobry sezon zarówno dla Burton, jak i dla Liverpoolu - mówi, rzucając okiem na tunel prowadzący na soczyście zieloną murawę Pirelli Stadium.

- Wygrana w ostatnim meczu sezonu zapewniająca awans do League Two byłaby bajką. Być może wtedy mógłbym zabrać syna na Anfield, by zobaczyć, jak piłkarze Liverpoolu wznoszą trofeum Premier League.

- To byłby naprawdę idealny sposób uczczenia mojego dziesiątego sezonu w Burton.

Jedenastka wszech czasów wg Clougha: Clemence, Neal, Kennedy. A, Hansen, Hughes. E, Molby, Souness, Barnes, Beardsley, Dalglish, Rush

Paul Hassall



Autor: Witz
Data publikacji: 19.10.2008 (zmod. 02.07.2020)