Nigela Clougha dziesięć lat w Burton
Artykuł z cyklu Artykuły
Nie mówmy tego głośno, ale pewnego dnia kolejny Clough może zapisać się w historii coraz bardziej niebezpiecznego świata menedżerów w Barclays Premier League.
Swego czasu to Brian irytował futbolową arystokrację, łącząc wielkie słowa z piękną grą. Teraz jego syn Nigel wdraża swoją, subtelniejszą szkołę.
Zaczynając od tego, jak poprowadził Burton do pierwszego w historii klubu finiszu na pierwszym miejscu w lidze, a kończąc na tym, jak zatrzymał Manchester United w FA Cup, Nigel napracował się o wiele bardziej, niż mógłby przypuszczać, po zakończeniu swojej kariery na Anfield w 1996 roku.
Były napastnik the Reds zaliczył jeszcze krótkie i frustrujące przygody z Manchesterem City i Nottingham Forest (na wypożyczeniu), po czym przyjął posadę menedżera w wówczas występującej w Dr Martin's Premier Division (siódma liga) drużynie Burton Albion w wieku zaledwie 32 lat.
Siadając za biurkiem menedżera, by porozmawiać z reporterem Liverpoolfc.tv, na kilka tygodni przed dziesiątą rocznicą swojego pojawienia się w klubie, uśmiecha się tak, jak uśmiechają się ludzie, którzy odnieśli życiowy sukces w niższych ligach.
W dzisiejszych czasach dekada pracy w jednym klubie jest niemal niespotykanym osiągnięciem – takim, którego doświadczyć mogą wyłącznie ludzie o geniuszu Arsene'a Wengera... albo, odważmy się to powiedzieć, ... Briana Clugha.
- To wspaniała myśl, ale uważam, że muszę jeszcze przejść pewną drogę, zanim postawię się obok nich - mówi chichocząc.
- Prawda jest taka, że najbliżej Arsene'a byłem, gdy zabrałem mojego syna na mecz Arsenalu z Chelsea na Emirates w zeszłym sezonie!
OK. Porównania z największymi legendami menedżerki mogą być przedwczesne, ale dziesięć lat sukcesów z jednym klubem to bez względu na poziom wciąż imponujące osiągnięcie.
- Tak, myślę, że tak. Trudno uwierzyć w to, że w tym miesiącu stuknie 10 lat - stwierdza nostalgicznie.
- To pochłonęło większość mojego czasu od chwili odejścia z Liverpoolu wyłączając dwa i pół roku w Manchesterze City.
- Nie zawsze jednak graliśmy tutaj. Przeprowadziliśmy się zza ulicy jakieś trzy czy cztery lata temu. Dodając do tego awans i mecz w FA Cup z United, stwierdzam, że można przyznać, że mieliśmy tu sporo emocji.
Właśnie tak to brzmi.
Prawda jest taka, że w jego menedżerskim CV naprawdę niewiele wpadek towarzyszy wielkim momentom.
Co jednak byłoby najważniejszym momentem tego wszystkiego i co według niego jest kluczem do takiej „długowieczności”?
- Starać się przejść przez następny tydzień - uznaje ze śmiechem. - Szczerze mówiąc, nie mogę wyglądać zbyt daleko w przyszłość.
- Patrząc jednak wstecz na to, co osiągnąłem, muszę przyznać, że wygranie ligi jest najważniejszym momentem. Klub istnieje od jakichś 55 lat i nigdy wcześniej czegoś takiego nie osiągnął.
- Gramy obecnie na najwyższym w historii klubu poziomie (Blue Square Premier – piąta liga), mamy również nowy stadion.
- Wzdłuż ulicy znajdują się nowe domy – tam znajdywał się nasz stary obiekt. Osiągnięcie tych przenosin w tak krótkim czasie jest fantastyczne.
- Wyjście z pomysłem budowy nowego stadionu i sfinalizowanie go może zająć nawet 10 lub więcej lat. Nam zajęło to jednak dwa czy trzy lata.
- Jest już opłacony i w stu procentach gotowy i jesteśmy bardzo dumni, że udało nam się to tak szybko. Pieniądze przyszły ze spotkania z Man United w FA Cup, a powtórka udowodniła, że jesteśmy z finansowego punktu widzenia mamy bardzo silną pozycję jak na klub na tym poziomie.
Mądre decyzje pozaboiskowe były więcej niż poparte dyspozycją na nim i wygląda na to, że tłuste lata nie skończą się zbyt szybko, ponieważ Burton jest jednym z czołowych klubów Blue Square Premier League.
Rzut okiem na na skład the Brewers pozwala zauważyć grupę doświadczonych piłkarzy takich jak były bramkarz Leicester City, Kevin Poole i były Czerwony napastnik, Jon Newby.
Jednak najbardziej zaskakujące nazwisko na liście to... Nigel Clough we własnej osobie.
- Taa, ciągle trochę grywam - rzecze czterdziestodwulatek.
- Mój piłkarski zegar wciąż tyka, choć coraz wolniej. Nie angażuję się zbytnio w mecze pierwszego zespołu, ale wciąż pokazuję się we wszystkich spotkaniach rezerw i uczestniczyłem w przygotowaniach przedsezonowych.
- Gramy w rozgrywkach Setana Shield, czyli czymś na kształt pucharu ligi dla niezrzeszonych ligowo zespołów, więc tutaj również w końcu występować przestanę.
- Nie ma lepszej rzeczy od gry. W tej chwili zagram gdziekolwiek. Jeśli będzie u nas krucho na jakiejś konkretnej pozycji, wypełnię lukę.
Jego pełne relaksu podejście do życia z całą pewnością nie jest ulotne. Z chęcią kontynuuje swoją opowieść o tym, czego wymaga życie w sercu Staffordshire.
- Mamy treningi dwa lub trzy razy w tygodniu - mówi uśmiechając się grzecznie i dziękując kolejnemu pozytywnie doń nastawionemu człowiekowi, który właśnie zapukał do jego gabinetu.
- Nie mamy do nich dostępu przez cały czas, ale stopniowo czynimy ten krok naprzód.
- Przeważnie zaczynamy tydzień od treningu w poniedziałkowy poranek. Chłopcy pojawiają się w ustalone dni, więc utrzymujemy ciągłość.
- Wieczorem prawdopodobnie obejrzę mecz rezerw albo naszych następnych rywali.
- We wtorkowy wieczór przeważnie gramy mecz. W środę piłkarze mają wolne, więc znów pewnie zobaczę jakiś mecz.
- W czwartek mamy trening, a piątek oznacza przerwę. Do w futbolu niezwykłe, ponieważ większość dokonuje wtedy ostatnich korekt w przygotowaniach, ale dla nas jest to to najcichszy dzień.
- Prawdopodobnie spędzę ten dzień z telefonem w ręku, rozmawiając o piłkarzach i uzgadniając możliwe wypożyczenia.
- Sobota to kolejny dzień meczowy, w niedzielę z kolei dzieją się wielkie rzeczy.
Clough chichocze w odpowiedzi na pytające spojrzenie, po czym wyjaśnia:
- Wtedy Will gra w barwach Duffield Dynamos - wskazuje na swojego syna, który siedzi cichutko w tylnej części biura z obowiązkową piłką w ręku.
- Właśnie wspiął się na poziom gry w jedenastoosobowych zespołach i ciekawie będzie zobaczyć, jak sobie poradzi.
Jest więc szansa, że rodzinna tradycja Cloughów będzie kultywowania w trzecim pokoleniu...
- Prawie - śmieje się. - Tak właściwie to trochę zerwał z tradycją. Jest stoperem.
Czy Clough junior pójdzie w ślady ojca i dziadka? Zobaczymy. Clough senior jest jednak zdeterminowany, by otrzymał on odpowiednią szkołę gry w piłkę.
W zeszłym sezonie rozkoszował się wspaniałą ucztą gry z pierwszej piłki, która tak często gości na Emirates. Jego ojciec ma zamiar kontynuować tego typu edukację i w tym sezonie zabierze go na Anfield.
- Parę lat temu pojechałem na Anfield na mecz Anglia – Urugwaj - wspomina. - Chcę tam jednak powrócić w tym sezonie, by mój syn po raz pierwszy zakosztował widoku Liverpoolu grającego na własnym terenie.
- Problem polega na tym, że człowiek jest tak zaaferowanym tym wszystkim, co dzieje się tutaj, że nigdy nie ma czasu.
- Mogę powiedzieć ci wszystko na temat Ebsfleet i kto gra dla Working, ale mam ogromne problemy z oglądaniem meczów Premier League!
Rozmowa o wyjeĽdzie na Anfield nieuchronnie prowadzi nas do wspomnień jego kariery w Liverpoolu.
- Myślę, że głównym problemem był fakt, że nie ustabilizowałem swojej pozycji jako gracza Liverpoolu w przeciągu pierwszych sześciu miesięcy - wzdycha. - Miałem przyzwoity start, ale póĽniej było coraz gorzej i to chyba tego żałuję najbardziej.
- Wciąż chciałbym, żeby mój pobyt w klubie był dłuższy, bym mógł powalczyć i zobaczyć, co z tego wyniknie. W tym czasie chciałem jednak regularnej gry w piłkę.
- Z perspektywy czasu przyznaję, że opuściłem Liverpool trochę zbyt pochopnie.
Clough był oceniany jako piłkarz pasujący do Liverpoolu na długo przed jego transferem z Forest w lipcu 1993 roku.
Obserwatorzy okrzyknęli go mianem „nowego Kenny'ego Dalglisha” i mimo że nieprawdopodobnym było, by sprostał tak wysokim oczekiwaniom, był zachwycony tym transferem. Do dziś szczyci się tym, że był graczem Liverpoolu, a jego nazwisko było na ustach znanej na całym świecie the Kop.
- Wybiegnięcie z tunelu i usłyszenie the Kop ustawionej na pełny regulator było bardzo specjalne - mówi.
- To znaczy... W Forest była dobra atmosfera, ale Anfield jest inne od wszystkiego, czego kiedykolwiek doświadczyłem. Gdy jest się zawodnikiem rywali, zdaje się sobie z tego sprawę, ale to inne uczucie.
- Gdy jednak wybiega się, a oni są po twojej stronie, doznaje się zupełnie nowego uczucia. Ujmując to ładniejszymi słowami – doświadczenie tego jest swego rodzaju zaszczytem.
- Zapomina się o wielu futbolowych wspomnieniach, ale o tym – nigdy.
Kariera Clougha w Liverpoolu nie mogła zacząć się lepiej. Zagrał świetnie i strzelił obydwa gole w wygranym 2-0 spotkaniu na Anfield z Sheffield Wednesday w ramach pierwszej kolejki sezonu 1993/94.
Nieuchronnym wydawało się, że zapisze swój własny rozdział w historii the Reds, a jego nazwisko trafi na długą listę wspaniałych napastników tego zespołu.
Tymczasem euforia związana z jego transferem szybko zanikła, a to z powodu słabej formy zarówno Clougha, jak i całego zespołu Liverpoolu.
Pojawienie się Robbiego Fowlera zepchnęło go w cień i po zaledwie 44 meczach w Czerwonej koszulce, w których strzelił dziewięć goli, postanowił szukać nowych wyzwań w Manchesterze City.
Dla wielu było to dwa i pół roku frustracji dla byłego reprezentanta Anglii, ale nie dla niego samego. Clough widzi wiele pozytywów związanych ze swoim pobytem w najbardziej utytułowanym angielskim klubie.
- Już sama możliwość powiedzenia, że podpisałem kontrakt z Liverpoolem, była niesamowita - mówi. - Gra z takimi zawodnikami jak (John) Barnes i (Jan) Molby każdego dnia była fantastyczna.
- Oczywiście są też te dwie bramki, które strzeliłem w debiucie na Anfield przeciwko Sheffield Wednesday. Mam jednak wiele wspaniałych wspomnień.
- Pamiętam, że podczas pierwszej podróży do Melwood byłem odrobinę nerwowy. Miała ona miejsce o tydzień za póĽno, ponieważ uczestniczyłem w zgrupowaniu reprezentacji Anglii, ale, mówiąc szczerze, nerwy naprawdę nie były potrzebne, ponieważ szybko się zadomowiłem.
- Wszyscy koledzy i cały sztab dobrze mnie przyjęli. Treningi nie różniły się wiele od tych z Forest, ale towarzystwo takich graczy jak John Barnes, Jan Molby i Ian Rush niewątpliwie oznaczało krok naprzód.
- Ciągle pamiętam Wielkiego Jana jako osobę, której nikt nie potrafił odebrać piłki. Nie można było wygrać z nim pojedynku, po prostu podawał jakkolwiek można by sobie tego zażyczyć. Pamiętam, że oddawałem mu swego rodzaju cześć.
- Jeśli chodzi o Barnsey'a – nietrudno było zauważyć, że był dobrym piłkarzem, a ludzie mówili, że kilka lat wcześniej był jeszcze lepszy!
- Myślę, że jest wielu ludzi, którzy uważają, że niemal w pojedynkę wygrał on mistrzostwo w 1990 roku. To obrazuje, jaki był dobry.
Od czasu ostatniego występu Clougha na Anfield wiele się zmieniło. Zdążył już stracić kontakt z ogromną większością byłych kolegów z zespołu, ale jest pewien Norweg, którego Nigel wciąż ma nadzieję przekonać do miłości do innego ukochanego przezeń sportu – krykieta.
- Wciąż mam kontakt ze Stigiem Inge Bjornebye, wierzcie lub nie! Obecnie mieszka z powrotem w Norwegii - stwierdza.
- Podjął pracę menedżera w jednym z tamtejszych klubów.
- Na niektórych wyjazdach mieszkałem ze Stigiem i desperacko starałem się mu wpoić mnogie zalety krykieta. Ale on po prostu tego nie łapał!
- Raz obudziłem go o pierwszej w nocy, gdy byliśmy w hotelu gdzieś tam. Właśnie nadchodziła transmisja krykieta i chciałem, by obejrzał sprawozdanie Geoffa Boycotta!
- Nie trzeba mówić, że nic z tego nie złapał. Wymamrotał coś o bzdurach i wrócił do łóżka.
- Jest to jednak fantastyczny koleś. Wysyłamy sobie kartki świąteczne, te rzeczy.
Tego typu humorystyczne anegdoty zdają się być na porządku dziennym, szczególnie gdy Clogh jest pytany o swoje najbardziej zapadające w pamięć wspomnienia z codziennego życia w Merseyside.
- Pamiętam jedno o Davidzie Jamesie - rzecze. - Sądzono, że miewa bardzo realistyczne koszmary senne, co potwierdziło się, gdy mieszkał z Torbenem Piechnikiem.
- Jamo najwyraĽniej wstał w środku nocy i zaczął go dusić!
- Myślę, że biedny Torben był tak zszokowany, że spędził resztę nocy na korytarzu, ponieważ nie chciał wrócić do tego pokoju!
- Co ja tam jeszcze pamiętam...
- Było kilka wydarzeń związanych ze Stanem Collymorem, które mnie rozśmieszyły. On zwykł jeĽdzić na treningi z Cannock, a ja o tej samej porze zwykłem jeĽdzić na nie z Derby. W Stoke wjeżdżaliśmy na autostradę M6 i tam często się zdzwanialiśmy.
- Pewnego razu przyjechałem na trening i usłyszałem od Roy'a Evansa: „Mgła w Stoke musi być naprawdę gęsta.” Odpowiedziałem: „Nie, dzisiejszego poranka na M6 jest absolutnie widno.” Wtedy on rzekł: „Cóż, Stan dzwonił i powiedział, że zatrzymała go mgła nad M6.” Odparłem: „A to idiota, nie pomyślał, żeby zadzwonić do mnie i załatwić, żebym go krył!”
Nie ma wątpliwości, że siedzący w fotelu i rzucający anegdotami Clough ma sentyment do the Reds.
W rzeczy samej gra dla klubu o renomie Liverpoolu jest zaszczytem, którego niewielu dostępuje, a i nie każdy z nich może pochwalić się, że nosił koszulkę ze słynnym numerem siedem.
Gdy odchodził, zarówno kibice, jak i media sugerowały, że oczekiwania, jakie niesie za sobą przywdzianie trykotu z tym numerem, okazały się za wysokie.
Clough bez zastanowienia odrzuca to stwierdzenie.
- To nie jest brzemię - uznaje. - Ludzie uważają, że to dlatego, iż idziesz w ślady takich graczy jak Kenny i Kevin. Prawda wygląda jednak inaczej. Noszenie tego numeru to po prostu duma.
Rozmowa o ikonicznej koszulce prowadzi nas płynnie do teraĽniejszości i jego opinii na temat najnowszego posiadacza siódemki na plecach.
- Mam wielką nadzieję, że Robbie Keane zaprezentuje szczyt formy ze Spurs i pomoże Fernando Torresowi w spełnianiu oczekiwań - mówi.
- Strzelił już swojego pierwszego gola dla klubu, więc miejmy nadzieję, że kolejne nadejdą licznie.
- Dobrze wiadomo, że siedem to specjalny numer w Liverpoolu i teraz on jest osobą, na którą spadła ta odpowiedzialność.
- Nie mam wątpliwości, że będzie tym zachwycony. Jest bardzo dobrym piłkarzem, a otoczony takimi graczami jak Torres i Alonso rozkwitnie.
Clough, podobnie jak wielu innych, uważa, że Liverpoolu przeżył wiele fałszywych świtów od swego ostatniego sukcesu ligowego w 1990 roku.
Menedżer Burton uważa jednak, że ten sezon może być inny i jest pewien, że zespół jest wystarczająco mocny, by poważnie myśleć o detronizacji Chelsea i Manchesteru United.
- Na papierze są wystarczająco dobrzy - stwierdza. - Torres grał wybitnie. Jest podobny do Rushiego jeśli chodzi o umiejętności strzelenia ponad trzydziestu bramek w sezonie.
- Myślę, że Xabi również jest wspaniałym piłkarzem. Dla mnie jego podania są najlepsze w Premier League. Potrafi zagrać oboma nogami i robi to dość podobnie do Jana Molby'ego.
- Myślę, że Rafa zrobił dobrze, sprowadzając czterech czy pięciu bardzo dobrych hiszpańskich piłkarzy na przestrzeni kilku ostatnich lat. Letnie mistrzostwa Europy pokazały, że są oni najlepsi.
- Wszystko zapowiada się dobrze dla Liverpoolu i myślę, że w tym roku wygląda on na poważnego pretendenta do tytułu.
Pukanie do drzwi kończy naszą rozmowę o taktyce i tytułach i nadchodzący pierwszy gwizdek spotkania ligowego Burton Albion z powrotem przyciąga skupienie Clogha.
Życzymy sobie wszystkiego najlepszego na resztę sezonu, kiedy zmierza on do szatni. The Brewers znajdują się w czubie tabeli Conference, więc ich pozycja wyjściowa w walce o następny awans jest dobra.
Nie byłby to zły sposób uczczenia dziesiątej rocznicy przejęcia sterów w klubie, czyż nie?
- Miejmy nadzieję, że będzie to dobry sezon zarówno dla Burton, jak i dla Liverpoolu - mówi, rzucając okiem na tunel prowadzący na soczyście zieloną murawę Pirelli Stadium.
- Wygrana w ostatnim meczu sezonu zapewniająca awans do League Two byłaby bajką. Być może wtedy mógłbym zabrać syna na Anfield, by zobaczyć, jak piłkarze Liverpoolu wznoszą trofeum Premier League.
- To byłby naprawdę idealny sposób uczczenia mojego dziesiątego sezonu w Burton.
Jedenastka wszech czasów wg Clougha: Clemence, Neal, Kennedy. A, Hansen, Hughes. E, Molby, Souness, Barnes, Beardsley, Dalglish, Rush
Paul Hassall
Autor: Witz
Data publikacji: 19.10.2008 (zmod. 02.07.2020)