SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1470

Znajomość historii uwalnia

Artykuł z cyklu Artykuły


Jednym z problemów dotyczących wspaniałej przeszłości Liverpoolu jest fakt, że młodsi kibice (i słabsi z krótką pamięcią) zdają się myśleć, że zostało to wszystko osiągnięte bez potknięcia, z oznakami geniuszu na każdym kroku. Czas zmienia fakty w mity.

Owe czasy niezaprzeczanie były piękne, jednak ówcześni piłkarze i menedżerowie również popełniali błędy. Nie każdy mecz kończył się wynikiem 5-0 po imponującej grze.

Czytałem narzekania pewnego kibica po remisie 0-0 na Villa Park. Twierdził on, że wielkie zespoły Liverpoolu nigdy nie pozwoliłyby sobie na takie wyniki. Czyżby?

Faktem jest, że Rafa Benitez wygrał większą część ligowych meczów za swojej kadencji niż Bill Shankly i Joe Fagan, dwie legendarne postaci na stanowisku menedżera. Tylko Kenny Dalglish i Bob Paisley są procentowo lepsi w statystyce ligowych zwycięstw w ostatnich 50 latach.

Krytycy powiedzą: „W dzisiejszych czasach wygrywanie meczów jest łatwiejsze”. Jest taka opcja, ale to niemożliwe do udowodnienia. Nie można, opierając się na sprzeczności, wybierać faktów z przeszłości i teraĽniejszości, by dowieść swojej racji. Jeśli uważasz, że w tamtych czasach osiąganie zwycięstw było trudniejsze, nie odwracaj kota ogonem i nie mów, że Liverpool nie pozwolił sobie w nich na wyjazdowy remis. Zdarzało się.

W 1984 roku Liverpool wygrał ligę mając na koncie 14 remisów i 6 porażek. To był fenomenalny zespół, który osiągnął historyczną potrójną koronę, ale nie przemilczajmy jego wad. Nie udało mu się wygrać w niemal tylu meczach, w ilu schodził z boiska z tarczą. Jego kapitan, Graeme Souness, idealnie podsumował, dlaczego i tak zasłużenie zdobyli tytuł: „Według naszych standardów nie zasłużyliśmy w tym roku na mistrzostwo. Według standardów całej reszty – owszem.”

Biorąc pod uwagę fakt, że pieniądze w pełni zdominowały współczesny futbol, jednym z celów, dla których napisałem moją nową książkę, było znalezienie sposobu na porównanie transferów dokonywanych przez Liverpool i jego głównych rywali na przestrzeni ostatnich 50 lat, by mieć poczucie wydawanych pieniędzy.

Używanie funtów szterlingów jako wyznacznika po prostu nie ma sensu. Dokonany w 1960 przez Billa Shankly'ego transfer Kevina Lewisa opiewający na rekordową wówczas dla klubu kwotę 13.000 funtów wygląda dziś całkowicie nic nie znaczący z finansowego punktu widzenia. Dla porównania, obecny rekord transferowy w angielskiej piłce jest 2.461 razy większy. Jeśli inflacja działałaby w ten sposób, kromka chleba kosztowałaby dziś około 100 funtów.

Po uznaniu, że korzystanie z rekordów transferowych nie jest w stu procentach idealnym sposobem na ocenę poczynań finansowych (szczególnie, że wiele kwot odstępnego przeczy zasadom logiki), stwierdziłem, że jest ono najbliższy dokładnemu. Lewis był więc nowym rekordowym transferem Liverpoolu, a jego cena wyniosła 20% ówczesnego rekordu transferowego w Anglii. To ma sens. W dzisiejszych realiach to 20% oznaczałoby 6 milionów funtów.

Po ustaleniu za pomocą tej metody średnich kosztów poniesionych przez wszystkie czołowe drużyny w przeciągu ostatnich 50 lat, spotkałem się z interesującym zjawiskiem. Przed utworzeniem Premiership mistrzami zostawały zarówno zespoły rozrzutne, jak i te, które swoje zespoły budowały z pomocą psiego budżetu.

Na ten przykład Bill Shankly wygrał ligę w 1964 i 1966 z zespołem, który kosztował średnio 10% brytyjskiego rekordu transferowego. Drużyna Evertonu w latach osiemdziesiątych była równie niedroga.

Co ciekawe od czasu Leeds w 1992, czyli na dokładnie rok przed utworzeniem Premiership, każdy „nowy” zespół, który wygrywał ligę (pisząc „nowy” mam na myśli przynajmniej pięć lat od ostatniego tytułu, co oznaczało zupełnie innych piłkarzy i/lub menedżera), kosztował średnio więcej niż 40% brytyjskiego rekordu transferowego.

Odnosi się to do Manchesteru United w 1993, Blackburn w 1995 i Chelsea w 2005, ale – co jest największą niespodzianką – również do Arsenalu w 1998, który na ów tytuł czekał 7 lat.

Byłem zszokowany tym ostatnim odkryciem. Zawsze myślałem, że Wenger ugrał dublet z pomocą dość skąpego budżetu. W pewnym stopniu właśnie tak było, choć piłkarze tacy jak Vieira czy Overmars za czapkę gruszek nie przyszli. Ten tytuł Arsenalu został jednak zbudowany na drogich transferach poprzedników Francuza, Bruce'a Riocha i George'a Grahama. ¦ciągnęli oni kilku bardzo dobrych i bardzo drogich graczy.

Faktem jest, że w 1990 roku David Seaman był bardzo drogim bramkarzem. Kwota 1,3 miliona funtów wygląda mizernie jak na standardy roku 1998, ale cena, jaką zapłacono za Seamana osiem lat wcześniej wynosiła 48% ówczesnego rekordu transferowego, co daje nam bardziej wiarygodny obraz sytuacji.

Procentowa wartość piłkarza utrzymuje się przez cały jego pobyt w klubie. Inny przykład – gdy United kupili Roy'a Keane'a za rekordowe w brytyjskim futbolu w 1993 roku 3,75 miliona funtów, skorzystali z wolnego rynku. Zapłacili jak na ówczesne realia fortunę, by dla nich grał, więc nawet gdy rekord transferowy szedł w górę przez całą kolejną dekadę, on przywdziewał koszulkę z ich logiem. Wszystko zależało od większych starań i wyłożenia rekordowej kwoty, by mieć ten komfort.

Gdy Graham zapłacił ogromne pieniądze za Seamana, żaden inny klub nie mógł sobie na to pozwolić. David Platt, Ian Wright i Martin Keown to kolejni piłkarze, którzy regularnie występowali w zespole 1998 i kosztowali więcej niż 50% brytyjskiego rekordu transferowego.

Taka sama sytuacja miała miejsce w przypadku Dennisa Bergkampa, którego transfer na Highbury ustanowił nowy brytyjski rekord w 1995 (7,5 miliona funtów) – „100%-owy” transfer. Rok póĽniej, gdy Alan Shearer kosztował Newcastle 15 milionów funtów, czy Bergkamp stał się nagle „50%-owym” transferem? Czy nagle stał się tani? Oczywiście że nie. Nadal kosztował 100%, ponieważ był najdroższy w chwili swojego transferu.

Innymi słowy, cena piłkarza może być oceniana tylko przez pryzmat chwili transferu. Jego cena może w kolejnych latach rosnąć lub spadać, a inne transfery mogą usunąć go w cień, ale zapłata odnosi się do sytuacji na rynku w jednym konkretnym roku.

Summa summarum kluczem do sukcesu Arsenalu byli tacy piłkarze jak Seaman, Keown i Bergkamp. Drużyna Kanonierów kosztowała średnio 43% rekordu transferowego. Gdy Nicolas Anelka zastąpił w połowie sezonu Iana Wrighta, średnia spadła, ale sukces tego zespołu i tak był bardzo mocno oparty na pieniądzach, jeśli nie wydanych przez Wengera to przez Arsenal ogólnie.

Oczywiście skompletowanie składu, który kosztuje średnio powyżej 40% rekordu transferowego, nie gwarantuje sukcesu. Na zespół Newcastle w sezonie 1996/97 kosztował średnio 49,7% rekordu transferowego, a przecież Sroki nie wygrały zupełnie nic.

Najbardziej przygnębiający jest fakt, że zespoły zarówno Graeme'a Sounessa, jak i Roy'a Evansa kosztowały średnio 40-50% rekordu transferowego, a do tego klub wyprodukował wspaniałą młodzież, a i tak lata dziewięćdziesiąte należy uznać za stracone. W tym czasie inne kluby się rozwijały.

Przenieśmy się trochę w przyszłość. W półfinale Ligi Mistrzów w 2007 roku można było zobaczyć pełnię siły nabywczej Chelsea w ostatnich latach. Pierwsza jedenastka Liverpoolu: Reina, Riise, Agger, Carragher, Arbeloa, Zenden, Alonso, Mascherano, Gerrard, Bellamy i Kuyt kosztowała średnio jedynie 14,5% angielskiego rekordy transferowego. Dla kontrastu zespół Chelsea od pierwszej minuty: Cech, Cole, Carvalho, Terry, Ferreira, Cole, Lampard, Makelele, Mikel, Drogba i Szewczenko to średnio aż 51%. W „realnych” warunkach zespół Chelsea był więc ponad trzy razy droższy od teamu Liverpoolu.

(51% to najwyższa liczba jaka znalazła się we wszystkich moich kalkulacjach, chociaż i tak jest niższa niż oczekiwałem. Wydatki Chelsea nie szły jednak jedynie na pierwszą jedenastkę, ich rezerwowi też kosztowali niemało).

Od tego meczu na Anfield pojawiło się kilku drogich piłkarzy. Javier Mascherano (w sezonie 2006/07 jedynie na wypożyczeniu), Ryan Babel, Fernando Torres i Robbie Keane kosztowali naprawdę niemało. Różnica się zaciera, ale wciąż istnieje.

Umowna najsilniejsza jedenastka Liverpoolu na tę chwilę (z Dosseną, Rierą i Keanem) kosztowała średnio 30%. Po zastąpieniu Riery Kuytem, Arbeloi Degenem i Skrtela Aggerem liczba ta niemalże się nie zmienia. Tymczasem najsilniejsza jedenastka Manchesteru United jeszcze przed ściągnięciem Berbatowa i licząc jedynie nieoficjalną cenę wypożyczenia Teveza (10 milionów funtów zamiast ponad trzydziestu, które United przelali na kontu MSI) kosztowała średnio niemal 40%.

Zauważyłem, że gdy wielki klub wygrywał swój pierwszy od dłuższego czasu tytuł, średnia jego cena często spadała w przeciągu kolejnych sezonów. Zespół osiągnął ten magiczny cel, to wspaniałe (swoją drogą bezcenne) doświadczenie już miał za sobą. Następnie menedżer stopniowo mógł wprowadzać kilku młodzików jak United z Beckhamem, Nevillem i Scholesem w połowie lat dziewięćdziesiątych. Ferguson wiedział, że zarobił dla siebie trochę czasu i swobody. Wenger póĽniej zrobił to samo, lecz efekt w postaci mistrzostwa przyniosło to dopiero po trzech chudych sezonach.

Jeszcze przed utworzeniem Premier League miało miejsce inne ciekawe zjawisko. Zespoły takie jak Everton w latach siedemdziesiątych i Manchester United w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wydawały bardzo dużo – o wiele więcej, niż the Reds w ostatnich latach – i nie przyniosło im to sukcesu.

Jeśli chodzi o United, wygrali oni ligę, gdy ich zespół kosztował średnio niemalże 50%, choć, jak już mówiłem, wskaĽnik wciąż wynosił ponad 40% w 1993, gdy po 26 latach posuchy wywalczyli mistrzostwo. W przypadku Evertonu wydatki okazały się katastrofą, ale utrzymały klub na powierzchni do chwili, gdy światło dzienne ujrzały talenty takich młodzików jak Neville Southall i Kevin Ratcliffe.

Tego typu sukces nie miał jednak miejsca w ostatnich 16 latach, czyli w tym, co nazywamy „współczesną” piłką. Niezwykłe zmiany w Manchesterze City pokazują gorączkowy klimat finansowy angielskiej piłki.

Jeśli Benitez wygra „pierwsze” mistrzostwo z drużyną, której średnia wartość wynosi 30% rekordu transferowego, będzie to z całą pewnością spore osiągnięcie, szczególnie przy wyposażonych w tak głębokie kieszenie rywalach. Tutaj widać, jak trudne jest to zadanie.

W ostateczności nie ma jednak nienaruszalnych zasad pokazujących, jak zbudować sukces czy co prowadzi co porażki. Są jedynie przykłady, rozważania nad różnymi sprawami, ostrzegawcze opowieści. Mimo wszystko można unikać trendów. A może są jedynie wyjątkami potwierdzającymi regułę? Szczerze mówiąc, nie wiem.

Wszystko to po części stanowi cel, dla którego pisałem moją nową książkę pt. „Dynastia”. Obok anegdot o Liverpool FC z ostatnich pięćdziesięciu lat, historii triumfów, spojrzenia na piłkarzy i menedżerów (dobrych i słabych), postanowiłem podkreślić w tej książce nie same osiągnięcia czy porażki, ale również kontekst, w jakim miały one miejsce, by lepiej je zrozumieć. Dla mnie to było kluczem.

Jak to powiedział profesor Lynn White Jr.: „Znajomość historii uwalnia nas i wszyscy stajemy się sobie współcześni”.



Autor: Witz
Data publikacji: 22.09.2008 (zmod. 02.07.2020)