SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1651

... i po świętach

Artykuł z cyklu Artykuły


Te dwie godziny pomiędzy 14:30, a 16:30 czasu polskiego były solidnie reklamowane przez wszystkich. Ogromne Ľródło dochodu zbliżało się wielkimi krokami. Piłkarze mówili, jak bardzo im zależy, byli świetni zawodnicy cichaczem nakłaniały tłumy do zostawienia swoich oszczędności u bukmacherów, a kibice, jak zwykle święcie przekonani, że to właśnie ten dzień, rozsiewali optymizm na lewo i prawo. Już jest po wszystkim. Zagrali jak zwykle, przegrali jak zwykle.

Przed meczem była iskierka nadziei, że tym razem będzie inaczej. Pojawiła się ona dzięki Rafaelowi Benitezowi, który już ładnych kilka dni przed meczem stwierdził:

- Może... może znajdziemy się bliżej czołówki, jeśli nie będziemy o tym [o meczu z United] tyle gadali.

¦więte słowa. Minęły dwa dni i poza heretycką ewangelią według Dirka Kuyta, w której można przeczytać, że ostatnie mecze w jego wykonaniu były dobre, nikt nic nie mówił. Niestety potem się zaczęło. Prowodyrem był Tommy Smith. Pokręcił się wokół sprawy, nie mówiąc nic konkretnego, ale w ostatecznym rozrachunku doprowadził do lawiny, a ta bardzo szybko wchłonęła piłkarzy Liverpoolu.

A gadka była bardzo typowa.

Małomówny z zasady (a przynajmniej w mediach) Alvaro Arbeloa ostrzegł rywali przed duetem Gerrard – Torres, mruknął coś tam o piłkarzach United, stwierdził, że trudno będzie strzelić bramkę i na tym skończyły się jego wywody. Niby nic, ale kto umie czytać między wierszami, spostrzegł, jak bardzo Hiszpan chciał przekazać światu, że w Melwood panuje bojowa atmosfera. Jak zwykle.

Następny do mikrofonu dorwał się Xabi Alonso. Stwierdził, że mistrzostwo jest jeszcze możliwe, zadeklarował, że the Reds jadą na Old Trafford po zwycięstwo. Krótkimi zdaniami przemycił wielkie treści, które bardzo szybko trafiły do wyobraĽni naiwnych fanów. W tym momencie można było spokojnie pójść za radą Marka Lawrensona i przejść się do najbliższego zakładu bukmacherskiego. Nie wiem, jak przykazywał stawiać Lawro, jednak po wypowiedzi Alonso zawartość rubryki „Wynik” mogła być tylko jedna: „1”.

PóĽniej było już tylko gorzej. Piłkarze na siłę starali się pokazać lepszy profil w telewizji. Javier Mascherano uznał, że to będzie „ekscytujące przeżycie”, za co Benitez pochwalił go porównaniem do Roy'a Keane'a. Trafił w dziesiątkę, to dopiero chichot losu.

Następnie nastąpił cud. Alan Hansen w swojej przedmeczowej wypowiedzi nie skoncentrował się na narzekaniu, więcej – nie powiedział ani jednej negatywnej rzeczy na żaden temat. Skupił się na ocenie sił defensywnych obu zespołów. Wniosek z jego rozważań był jeden, z perspektywy czasu trafny, choć trafny dość zezowato:

- Torres i Gerrard są wspaniali, ale nie zapomnijmy o wpływie na grę Mascherano.

Podobnego zdania był John Aldridge.

Sam zainteresowany poczuł, że światło fleszy jest coraz mocniejsze, więc po raz kolejny zadeklarował, że jego przyjaĽń z Carlosem Tevezem na dwie godziny przestanie istnieć. Javier pokazał również, że wie co to poprawność polityczna i ogłosił, że przybył do Liverpoolu by zdobywać trofea.

Nabuzował się chłopak.

Atmosferę oprócz wyżej wymienionych podgrzewali także... Fabio Aurelio i John Arne Riise. Ten pierwszy jest co prawda pewnym punktem pierwszego składu, jednak jest również niewyobrażalnie niemedialny. Najwidoczniej postanowił to zmienić. W swojej wypowiedzi odwołał się do ostatnich niezłych wyników LFC, ocenił także zawodnika, z którym przyszło mu się póĽniej mierzyć (z wcale niezłym skutkiem) na boisku, Cristiano Ronaldo. Z kolei że Riise jest cichym facetem, wiadomo od dawna, a zeszłoroczny incydent z Craigiem Bellamym w roli głównej tylko to potwierdził. Norweg nie bał się jednak wypowiedzieć w prasie przed tak ważnym spotkaniem. Co szło przewidzieć (doświadczenia minionych sezonów), nie powiedział niczego odkrywczego. Takie tam, że silny rywal, musimy się postarać, bla, bla, bla.

Jakby tego było mało w utarczki słowne wdał się sam Benitez. Na stwierdzenie Fergusona, że tacy piłkarze jak Ronaldo powinni być chronieni przez sędziego (to swoją drogą jest zupełnie inna bajka, również warta szerszego przeglądu), Rafa odpowiedział, iż w takim razie gracze pokroju Gerrarda i Torresa również powinni być chronieni i że Fergie swoją wypowiedzią chciał jedynie wywrzeć presję na arbitrze. Szkot zripostował błyskotliwym:

- Benitez chyba myśli, że jesteśmy idiotami.

I na tym cała sprawa się zakończyła. Tylko po co w ogóle kiedykolwiek się zaczynała?

Ogromną presję na kipiące emocjami głowy piłkarzy wylewały również media. To całe hasło „Wielki Szlem”, miliony mądrali wyciągniętych nie wiadomo skąd, którzy lansowali swoje nazwiska oraz spiskowe teorie na temat upadku wszechświata... Andy Gray z przyjaciółmi już zacierali ręce na specjalne wielkanocne profity, bo Sky Sports z całą pewnością porządnie obłowiła się przez te parę godzin, a przecież przed nami jeszcze wywiady w studiu z „ekspertami”... Szkoda tylko, że nie zaprosili Jurka Engela, który rozrysowałby wszystkie sporne sytuacje meczowe, jak na przykład „profesjonalne przesuwanie się formacji w tył ćwiczone z pewnością na treningach”. I jeszcze Jacek Gmoch do towarzystwa, żeby miał się kto z Jurka śmiać i vice versa.

Tymczasem...

14:30 (czasu polskiego) - pierwszy gwizdek

{marazm}

15:04 - Brown sięga do kieszeni po igłę

{marazm}

15:14 - Mascherano wyrywa mu ją i przekłuwa balon

Balon pękł. Balon tak nadmuchiwany przez wszystkich, ale najbardziej przez samych graczy Liverpoolu. Balon, który towarzyszy nam przy okazji spotkań z United od początku kadencji Beniteza. Balon ten pęka i pęka... Nieroztropni, którzy nadmuchują go na nowo.

A nie łatwiej byłoby pójść za słowami naszego coacha?

- Może... może będziemy bliżej, jeśli nie będziemy o tym tyle gadali.

I jeszcze tych czterech Chińczyków w sopcastowym studiu...



Autor: Witz
Data publikacji: 23.03.2008 (zmod. 02.07.2020)