Operacja 'Dorwać małego'
Artykuł z cyklu Artykuły
W miesięczniku Futbol.pl pojawił się artykuł poświęcony osobie Rafy Beniteza. Autor tekstu, komentator Canal+ Rafał Nahorny, krytykuje w nim trenera Liverpoolu za to, że nie potrafił w czasie całego dotychczasowego pobytu na Anfield, dać The Reds upragnionego mistrzostwa. Wydawać by się mogło, że to nic nadzwyczajnego, ot kolejny głos nieprzyjazny naszemu bossowi. Problem jednak w tym, że pan Nahorny kieruje się wyraĽnie osobistą niechęcią do Rafy, przez co dopuszcza się do rażących błędów merytorycznych, których nie powinien popełniać ktoś, kto uchodzi za znawcę Premier League. Dlatego uznałem, że nie można obok jego artykułu przejść obojętnie.
Już sam tytuł tekstu, „Przegrać żeby schudnąć”, jest wyraĽną złośliwością skierowaną w stronę trenera Liverpoolu. Nie będę jednak rozwijał tej kwestii, w końcu język dziennikarski powinien mieć pewne przywileje. Skupię się za to na tym, czego zrozumieć nie sposób, czyli (nazwę tu rzeczy po imieniu) na bzdurach, jakie pan Nahorny wypisuje o Benitezie i Liverpoolu.
Więc, po przeczytaniu krótkiej biografii Hiszpana i opisu zwycięstwa The Reds w Stambule, natknąłem się na zdanie, które wprawiło mnie w zdumienie. Otóż autor tekstu stwierdza, że zaraz po wspomnianej victorii „Rafę ogarnął szał zakupów, bo mógł korzystać z amerykańskich pieniędzy nowych właścicieli klubu- George’a Gillete’a i Toma Hicksa. Przez trzy lata na 45 nowych piłkarzy wydał 126 milionów funtów”. Następnie dodaje jeszcze, że były to w dużej mierze pieniądze zmarnowane.
Może najpierw uściślijmy jedną rzecz. Amerykanie nie mogli spełniać zachcianek Rafy zaraz po Stambule 2005, bo są właścicielami klubu dopiero od lutego 2007 roku. Nie zdziwiłbym się gdyby o tym fakcie nie wiedziała pani ze sklepu, w którym rano kupuję bułki, ale taka niewiedza u komentatora ligi angielskiej jest już zastanawiająca. I na pewno nie było to tylko złe dobranie słów, bo póĽniej pan Nahorny wprost stwierdza, że Gillet i Hicks kierowali klubem podczas tryumfu w Pucharze Anglii w 2006 roku…
Teraz zajmijmy się rzeczonymi 126 milionami funtów, jakie miał w dużej mierze zmarnować Hiszpan. W artykule przykładami niewłaściwej polityki transferowej Beniteza są Fernando Morientes i Craig Bellamy. Co do pierwszego nikt nie ma wątpliwości, był to niewypał i Rafa popełnił błąd faworyzując przez długi czas zawodnika, który w Anglii kompletnie sobie nie radził. Jednak stwierdzenie, że Walijczyk był transferową pomyłką, jest przesadą. Owszem, nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei (dlatego po roku opuścił klub z Anfield Road), ale i tak pomógł Liverpoolowi zwyciężyć w wielu spotkaniach, chociażby przeciw Barcelonie na Camp Nou (gol i asysta).
Trudno jest zresztą znaleĽć inne, takie jak El Moro, przykłady nietrafionych zakupów Beniteza. Byli co prawda tacy zawodnicy, jak Josemi, Pellegrino, Gonzalez, czy Paletta, jednak szybko znikali z Merseyside i tak naprawdę nie kosztowali The Reds zbyt dużo ( nawet Morientes kosztował zaledwie 6 mln £). Należy też zauważyć, że Rafa, jak już pozbywa się piłkarzy, to stara się robić to tak, aby zwrócić jak najwięcej kosztów, jakie klub poniósł przy ich zakupie, a najlepiej jeszcze na tym zarobić. Przykładami mogą być tacy zawodnicy jak wspomniany Bellamy, Krompkamp, albo Sissoko, czyli piłkarze, których Liverpool sprzedał za pieniądze większe niż te, za które ich pozyskał (Holender był zresztą tylko częścią wymiany z Villarealem).
Tak naprawdę Rafa miał zdecydowanie więcej udanych transferów, dość wymienić Fernando Torresa, Javiera Mascherano (jest co prawda wypożyczony, ale wszystko wskazuje na to, że zostanie w Liverpoolu na stałe), Xabiego Alonso, Petera Croucha, Pepe Reinę, czy Mohameda Sissoko, który co prawda opuścił ostatnio klub z powodu spadku formy, ale grał przecież wyśmienicie przez pierwsze półtora roku swojego pobytu na Anfield. Do tego należy dodać umiejętność ściągania przez Beniteza piłkarzy tanich, a wnoszących bardzo wiele pozytywów do gry Liverpoolu. Tutaj przykładem może być, grający obecnie w Atletico Madryt, niezapomniany Luis Garcia, lub Yossi Benayoun, który gra na wyższym poziomie niż można by oczekiwać po wydanych na niego 5 mln £.
Co do tych nielicznych transferowych wpadek, to należy zauważyć, że każdy trener popełnia w tej kwestii błędy. Nawet Arsen Wenger, który powszechnie jest uważany za wyśmienitego specjalistę od transferów, nie zawsze potrafił wyjść obronną ręką z niektórych sytuacji, czego przykładem może być Reyes, Wiltord, który przez cztery lata strzelił 49 goli, a odszedł za darmo, albo "lis pola karnego" Jeffers, który przyszedł do klubu za ponad 8 mln.
Kolejnym zarzutem pana Nahornego wobec Rafaela Beniteza jest domniemana skłonność Hiszpana do marudzenia. Dziennikarz wymienia tu przypadki, kiedy Rafa narzekał na zły terminarz rozgrywek reprezentacji, który koliduje z planami klubu i uniemożliwia mu często pracę z drużyną. I w tym miejscu nasz trener nie jest żadnym wyjątkiem. Menadżerowie praktycznie wszystkich najlepszych klubów zawsze wyrażali swoje niezadowolenie ze sposobu ustalania terminów meczów narodowych jedenastek. Należy również zauważyć, że mają do tego często powody. W 2007 roku był moment, kiedy Rafa dysponował, z tytułu zgrupowań reprezentacji, zaledwie pięcioma zawodnikami, z którymi mógł pracować.
Chyba wyraĽnie widać, że nazywanie Beniteza „marudą” jest zdecydowaną przesadą.
Bzdurą jest również stwierdzenie, że zakup Martina Skrtela w minionym okienku transferowym był efektem jego „widzi mi się”, które słusznie nie spodobało się Amerykanom. Nowy środkowy obrońca, wobec kontuzji Aggera, wieku Hyppii i niedoświadczenia Hobbsa, był Liverpoolowi jak najbardziej potrzebny. Dlatego nie można za winnego całego zaistniałego konfliktu na linii Benitez- Jankesi uznać trenera The Reds.
Najbardziej zaś dziwi mnie to, że autor artykułu tak mało uwagi poświęcił systemowi rotacji, który stosuje Rafa. Przecież jest to najlepszy punkt zaczepienia przy krytyce Rafy. Zresztą, ja też tego systemu nie pochwalam. Pan Nahorny z kolei krótko o tym wspomniał, stwierdzając, że rotacja odpowiada za to, co fani zaczęli nazywać „Rafalucją”. Prawda jest jednak taka, że jest to termin odnoszący się do okresu po Houllierze i jest związany ze zmianą trenera w ogóle, zmianą, która przyniosła The Reds tyle trofeów.
Kończąc mój wywód oddam Rafałowi Nahornemu, że podkreślił geniusz Rafy, który dał The Reds zwycięstwo w Pucharze Europy w 2005 roku (trudno zresztą twierdzić inaczej). Po za tym jego artykuł jest pełen błędów, które każą mi myśleć, że nie darzy on zbytnią sympatią Hiszpana i tym uczuciem kieruje się oceniając swojego słynnego imiennika. Robi to, o czym mówił sam Benitez, obwinia go o te całe 18 lat Liverpoolu bez mistrzostwa Anglii, podczas gdy Rafa jest w mieście Beatlesów dopiero czwarty rok. Nie mam zamiaru sprzeciwiać się krytykowaniu Rafy, przecież sam to często robię, apeluję jednak do wszystkich dziennikarzy, aby robili to rzetelnie, opierając się na konkretach.
Wszystkim zaś, którzy uważają, że to koniec Beniteza w Liverpoolu, polecam wsłuchanie się w śpiew trybun stadionu przy Anfield Road, na jakimkolwiek meczu The Reds. Usłyszycie wtedy na pewno powtarzane jak mantra: „Rafa, Rafael, Rafael Benitez”- jest to głos poparcia kibiców. A taki głos jest najważniejszy.
Autor: Miro
Data publikacji: 05.02.2008 (zmod. 02.07.2020)