Nadzieja umiera ostatnia
Artykuł z cyklu Artykuły
Za nami półmetek rozgrywek grupowych Ligi Mistrzów i jest to z pewnością czas, o którym chciałby zapomnieć każdy kibic The Reds. Już dawno nie widzieliśmy tak słabego Liverpoolu w europejskich pucharach, jak obecnie. Drużyna, która tryumfowała w Champions League w 2005 roku, która doszła do finału tych rozgrywek w tamtym sezonie, która bije swoich obecnych rywali we wszystkich klubowych statystykach i rekordach, zajmuje ostatnie miejsce w grupie. Jeden z najbardziej utytułowanych zespołów świata może pożegnać się z piłkarskim rajem już po pierwszej fazie tego turnieju.
Powstaje pytanie, dlaczego? Co sprawiło, że taki mistrz taktyki, jak Rafa Benitez, zawodzi wraz ze swoim zespołem na całej linii w rozgrywkach, które były jego specjalnością? Przecież w lecie The Reds wydali na transfery blisko 45 mln funtów, kilka razy więcej niż jego grupowi rywale razem wzięci. Nawet bez tych wzmocnień Czerwoni powinni bez problemu poradzić sobie ze swoimi przeciwnikami, bo (przy całym szacunku dla Porto, Marsylii i Besiktasu) nie są to drużyny tej klasy, co Liverpool. Dzieje się inaczej, The Reds zajmują ostatnie miejsce w grupie z dorobkiem zaledwie jednego punktu.
Rezultaty osiągnięte przez Dumę Merseyside nie są jednak największym zmartwieniem, martwi przede wszystkim styl gry, a dokładnie jego brak. Liverpool nie stanowił w tych trzech spotkaniach Ligi Mistrzów drużyny, nie miał koncepcji na grę i sprawiał wrażenie zmęczonego. I to zmęczenie najbardziej zaskakuje.
Benitez wychodzi z założenia, że tylko spore roszady w składzie drużyny, pomiędzy kolejnymi spotkaniami, mogą zagwarantować dobra grę na wielu frontach. Chodzi tu oczywiście o sławny system rotacji. Uważa również, że krytykuje się ten system tylko, kiedy drużyna osiąga słabsze wyniki, kiedy zaś Liverpool odnosi sukces, wszyscy chwalą pomysły Rafy. Wskazuje tym samym na brak obiektywności ocen, z jakimi się spotyka. Warto by jednak w tym miejscu zastanowić się nad tym, kiedy Liverpool osiągał sukcesy.
Oczywiście wszyscy od razu myślimy o zwycięstwie w Stambule w 2005 r. i zdobyciu Pucharu Anglii w roku 2006. Nikt też nie śmie podważać wielkości tych tryumfów i zasług Rafy. Nasz trener zapomina jednak o jednym fakcie: w pierwszych dwóch latach swojej pracy na Anfield, albo w ogóle nie stosował rotacji, albo w mocno okrojonej (w porównaniu z teraĽniejszością) formie. Nie było do tego po prostu możliwości.
W sezonie 2004-2005 miał stosunkowo wąską kadrę zawodników, na dodatek drużynę prześladowała plaga kontuzji. Fizyczną niemożliwością było dokonywanie istotnych zmian pomiędzy kolejnymi meczami. Efekt? Finał Pucharu Ligi i Puchar Europy. Z kolei w sezonie 2005-2006 sytuacja bardziej sprzyjała planom Rafy. Nadal jednak nie miał na tyle dużo dobrych piłkarzy, aby stosować poważną rotację. Dlatego zmiany w składach były niewielkie. Efekt? Superpuchar Europy, najlepszy od lat występ w lidze i Puchar Anglii. Teraz dla porównania poprzedni i obecny sezon, czyli okres, w którym Benitez zaczął stosować rotację przez duże r. Czym może pochwalić się Liverpool? Praktycznie tylko poprzednią edycją Ligi Mistrzów, bo trudno chełpić się zdobyciem Tarczy Wspólnoty. Poza tym, jest to okres pełen rozczarowań.
Nie powinno więc już dziwić zmęczenie i brak zgrania The Reds. Przy takich roszadach w składzie trudno jest wymagać, aby zawodnicy świetnie się rozumieli. Drużyna traci charakter, traci styl. Smutno mi o tym pisać, ale rzeczywiście, Liverpool nie ma własnego stylu. On ostatnimi czasy po prostu gra w piłkę, a trzeba czegoś więcej, by móc być najlepszym. Potrzebny jest własny pomysł na grę, pomysł trenera i zawodników, a to wymaga stałej wyjściowej jedenastki. Ten pomysł był widoczny paradoksalnie w najtrudniejszym okresie rządów Beniteza na Anfield, czyli w pierwszym ich roku. Mimo trudności kadrowych, Liverpool potrafił dokonywać rzeczy wielkich, bo miał własny pomysł na grę, był drużyną, która przede wszystkim walczy. I tą walecznością i chartem ducha The Reds odnieśli sukces w Lidze Mistrzów, jak i póĽniej w Pucharze Anglii.
Ktoś powie, że Liverpool w sezonie 2004-2005 zajął dopiero piąte miejsce w lidze. To prawda, dlatego uważałem wtedy, że potrzebne są pewne zmiany. Rafa poszedł z nimi jednak trochę w złą stronę. On chce zrobić z Liverpool perfekcyjną maszynę, a ja mówię, zrób z niej perfekcyjny organizm. W maszynie można dowolnie zmieniać części, bez wpływu na jej działanie i tego pragnie Rafa. To jest jednak niemożliwe w piłce nożnej. Piłkarze, to nie części wymienne, to narządy, które muszą razem współpracować i nie można ich tak łatwo wymieniać. I Rafa musi to sobie uświadomić.
Czy jest jeszcze nadzieja w Lidze Mistrzów? Oczywiście, że tak, Liverpool wychodził z gorszych opresji. Martwi jednak to, że był to inny Liverpool. Mimo wszystko, nadal należy upatrywać The Reds jako faworytów do wyjścia z grupy. Mają przed sobą trzy mecze z niżej notowanymi rywalami, w tym dwa na Anfield i stać ich na zdobycie kompletu punktów, który da awans. Musimy w to wierzyć. A Rafa? Wielu wróży koniec jego kariery w mieście Beatlesów. Moim zdaniem jest na to jeszcze za wcześnie. Pamiętajmy, że mimo tych różnych zawirowań, Liverpool ma najlepszy start w lidze od wielu lat. Wstrzymajmy się więc z pochopnymi sądami i żywmy nadzieję, że koniec końców, to Beniteza będzie na wierzchu. Przecież on tak samo jak my, kibice, chce dobra Liverpoolu.
Autor: Miro
Data publikacji: 02.11.2007 (zmod. 02.07.2020)