LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 875

Niewinny dopóki nie udowodni się winy

Artykuł z cyklu Artykuły


Jest jeden czynnik, który w znaczący sposób wpłynął na poczynania Liverpoolu w obecnym sezonie. Oczywiście już za chwilę wspomnę o tym przeklętym słowie rozpoczynającym się od litery ‘r’. Jednak to nie do niego odnoszę się w pierwszym zdaniu.

Kontuzje kluczowych piłkarzy ‘kręgosłupa’ drużyny – Gerrarda, Carraghera, Aggera, Alonso i Torresa – prześladowały nas od samego początku tego sezonu. Omijały ich nie tylko kolejne mecze, ale również po wyleczeniu urazów widoczny był spadek formy/ogrania.

Czy to wymówka? Nie. To są rzeczowe powody, powodujące załagodzenie okoliczności. Każdy zespół musi radzić sobie z kontuzjami, jednak bardzo rzadko zdarzają się sytuacje, w których drużynie brakuje kilku kluczowych piłkarzy jednocześnie przez kilka tygodni, czy nawet miesięcy. Są takie indywidualności, których trener nie może z łatwością zastąpić. Bardzo trudno jest znaleĽć kogoś pokroju Torresa, po prostu takich piłkarzy jest niewielu.

Jedną rzeczą jest pozwoleniu na odpoczynek takiemu zawodnikowi w jedno meczu, w którym drużyna powinna sobie bez niego poradzić, a zupełnie czymś innym jest brak kilku klasowych piłkarzy z powodu kontuzji. Większość kontuzjowanych zawodników to byli właśnie ci, którzy bardzo rzadko podlegali polityce rotacji i jednocześnie byli to jedni z najlepiej podających w całym zespole.

Prawdopodobnie z tego powodu, że w mediach Rafa jest przedstawiany jako ten, który nieustannie rotuje swój zespół, nikt mu nie współczuje, kiedy z powodu kontuzji traci kluczowych piłkarzy (w ubiegłym sezonie wszyscy rozumieli gorszą grę Chelsea z powodu utraty Cecha i Terry’ego). To jest kompletnie bez sensu.

W procesie, których chyba nigdy się nie skończy, Rafa ze swoją polityką rotacją staje w roli wiecznie oskarżonego.

Przez dwa ostatnie lata podawałem wiele powodów, które świadczyły o tym, że krytyka rotacji jest bezpodstawna. Teraz mi się wydaje, że znalazłem chyba ten jeden powód, który powoduje, że tak bardzo nienawidzę tej krytyki. I jest on bardzo ściśle związany z postępowaniem karnym.

W przypadku, gdy ktoś jest oskarżony o popełnienie poważnego przestępstwa, strona broniąca nie musi niczego udowadniać. To oskarżyciel musi udowodnić tę winę nie pozostawiając większych wątpliwości. Obrona po prostu musi pokazać, że te jednak istnieją.

Człowiek (i jego polityka rotacji) powinien być niewinny, dopóki mu się nie udowodni winy.

Taka sytuacja przynajmniej miałaby miejsce w sądzie przestrzegającym wszelkie prawne przepisy; jednak proces przeprowadzany przez media ma kompletnie inne zasady. Nie potrzebni są świadkowie i zbędną rolę pełnią również dowody – jedynie własne przeczucia, podejrzenia i domniemania odgrywają znaczenie. W mediach nie obowiązuje zasada niewinny, dopóki nie udowodni się winy.

Ja nie twierdzę w tym momencie, że rotacja to jedynie dobre rozwiązanie. Podczas gdy jestem zdania, że rozsądna rotacja odgrywa kluczową rolę we współczesnym futbolu, mam ambiwalentne odczucia do sytuacji, gdy rozmiary tej rotacji nabierają większych rozmiarów. To ma swoje wady i zalety (jak każda inna alternatywa), zatem w dużym stopniu nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, czy lepsze jest jedno, czy drugie.

Jednak biorąc pod uwagę fakt, że Rafa Benitez udowodnił, iż jest prawdziwym zwycięzcą od 2001 roku, chcę, żeby stosował takie metody, które jego zdaniem przyniosą najwięcej korzyści. Zatem wspieram go, nawet jeśli nie rozumiem wszystkich jego decyzji (żaden z nas nie jest w stanie pojąć wszystkich posunięć menadżera. Czasem ciężko jest zrozumieć kogoś, kto wie więcej od ciebie.)

To on jest światowej klasy menadżerem. Nie ja. Bez sensu byłoby posiadanie trenera o takich umiejętnościach, gdyby nie pozwalano mu działać według swoich metod.

Gdyby on i kolejnych pięciu, czy dziesięciu menadżerów (zakładając, że wszyscy byliby klasowymi trenerami) uznałoby, że polityka stałej jedenastki jest rozwiązaniem, to też bym taką ideę wspierał.

Nie dlatego, że jestem człowiekiem, który zgadza się na wszystko, ale dlatego, że bezsensu jest wymaganie od świetnego trenera, żeby stosował metod, których nie uważa za słuszne, albo zmuszanie go do działania będącego w antytezie do jego filozofii (która wcześniej rozwijała się na przestrzeni czasu, a nie powstała według jakiegoś szalonego pomysłu.)

To tak, jakby organizator koncertu zaprosił najsłynniejszych światowych wykonawców na wielkie wydarzenie, a następnie powiedziałby Frankowi Sinatrze, żeby śpiewał jak Kurt Cobain, albo odwrotnie. (Okej, może zestawienie tych dwóch artystów nie jest najlepsze, ale rozumiecie moją myśl.)

Obaj byli świetnymi wykonawcami na swój własny sposób, jednak gdybyście poprosili Sinatrę, żeby zaśpiewał „Smells Like Teen Spirit” przy akompaniamencie mocnych gitar, a Cobaina o wyśpiewanie „It Was A Very Good Year” to żaden z nich nie zaprezentowałby swoich największych możliwości. Takie rozwiązanie by nie zdało egzaminu.

Prasa i niektórzy kibice mają okropny zwyczaj mówienia świetnym menadżerom, co mają robić. Bardzo często – i to mnie najbardziej wkurza – nie czynią tego w ludzki sposób: „Uważam, że może lepiej by było...”, tylko podają w postaci faktu to dobre rozwiązanie.

Na przestrzeni ostatnich lat, gdy Arsenal nie grał tak, jak nas do tego przyzwyczaił w poprzednich sezonach, ludzie zaczęli mówić Wengerowi, że musi sprowadzić twardszych zawodników zamiast kolejnych techników, jeśli chce dalej odnosić sukcesy; żeby wprowadził większą liczbą Anglików, którzy rozumieją realia Premiership; żeby skończyć z tymi licznymi podaniami; i tak dalej. Alexowi Fergusonowi mówiono, żeby był mniej agresywny i uparty, żeby nie wystawiał dzieciaków do gry, a także pokazywano kogo ma kupić i kogo sprzedać, pomijając już wiele innych spraw.

Takie komentarze pojawiają się w czasie mniej urodzajnych lat i obaj menadżerowie takie okresy przeżywali. Krytycy twierdzili, że obaj osiągnęli już to, co mogli osiągnąć i nie poprowadzą dalej swoich zespołów.

Na przestrzeni czasu metody obu menadżerów odrobinę ewoluowały, ale żaden z nich nie zrezygnował z tych ‘negatywnych’ aspektów swojej pracy, czy też osobowości. Obecny możliwy sukces Arsenalu jest nawet budowany na mniejszej ilości Anglików niż kiedyś – Cole i Campbell opuścili klub, więc Wenger praktycznie co tydzień desygnuje do gry jedenastkę złożoną z samych obcokrajowców.

Ci trenerzy trzymają się tego, co przynosi im rezultaty – jednak oczywiście nie może być tak, że będzie idealnie funkcjonować co roku i często zdarza się, iż nie funkcjonuje przez kilka lat.

Ferguson nic nie wygrał podczas swoich pierwszych lat w Manchesterze, a w ciągu sześciu nie sięgnął po Mistrzostwo Anglii; następnie w mniej odległej przeszłości od roku 2003 do 2007 wygrał jedynie FA Cup i Puchar Ligi, w tym czasie mając zaledwie jeden udany sezon w Lidze Mistrzów. Teraz chyba znowu wszyscy widzą, że potrafi prowadzić zespół. Od roku 1998 do 2002 Wenger nic nie wygrał, a od roku 2004 do dnia dzisiejszego sięgał jedynie po krajowe puchary. (Nawet wielki Bill Shankly nie wygrał nic w okresie od 1966 do 1973 roku.)

Sytuacja, w której Rafa przejął zespół, siła rywali, z którymi przyszło mu się mierzyć (pod względem pieniędzy i czasu pracy na danym stanowisku), a także szalona presja na zdobycie Mistrzostwa Anglii – narastająca niecierpliwość i irracjonalna presja, z którą obecnie nie spotkamy się nigdzie indziej w Anglii – powodują, że moim zdaniem niemożliwością jest osiągnąć natychmiastowy sukces na stanowisku trenera Liverpoolu.

Praca menadżera The Reds jest obecnie najtrudniejszą w całej angielskiej piłce – głównie z powodu ostatniej półtora dekady niepowodzeń w lidze zanim przyszedł Beniteza. Rafa wydał sporo pieniędzy latem, ale obecnie przecież nawet jeszcze nie nadeszła zima.

Niezależnie kogo kupił, niezależnie jaką taktykę zastosował, oraz czy stosował rotację, czy też nie, Rafa zawsze miał kogoś przeciwko sobie. Według mnie jedyną podobną sytuacją do porównania jest Manchester United w 1989 roku. Ferguson wtedy również miał za sobą trzy lata pracy z zespołem i także klub czekał na Mistrzostwo Anglii od 20 lat. To nic dziwnego, że potrzebował wtedy sześciu lat na osiągnięcie tego sukcesu. Różnica polega jednak na tym, że Benitez odniósł znacznie więcej sukcesów w ciągu tych trzech pierwszych lat niż Ferguson.

Jednak swoboda Beniteza w prowadzeniu drużyny jest nieprzerwanie kwestionowana poprzez histeryczną reakcję niezależnie od tego, jaką drużynę desygnuje na dany mecz.

Z tego, co zdążyłem zauważyć nie ma żadnego lobby krwiożerczych zwolenników rotacji, tak jak ma to miejsce z przeciwnikami tego systemu; istnieją jedynie ci, którzy mają dość tej całej krytyki tej polityki prowadzenia zespołu, z której większość jest bezpodstawna i wyolbrzymiona.

To wszystko jednak nie zaczęło się od pochwał dla rotacji. Nikt nie wychodzi z meczu, albo nie wyłącza telewizora i z wyrazem podziwu mówi: „Cudowne, widziałeś tę dzisiejszą rotację? Wspaniała!” Jeśli wygrywasz mecz dzięki rotacji, albo kilka kolejnych spotkań, nikt się na niej nie skupia.

Cała ta dyskusja dotycząca rotacji zaczęła się od ludzi mówiących: „rotacji jest fatalna”, gdy Liverpool przegrywał mecze, nawet jeśli taki, a nie inny rezultat wynikał z błędnych decyzji sędziego, słabego wykańczania akcji, ludzkiego błędu, czy też pechowej bramki samobójczej.

Gdy Rafa został oskarżony, rada obrońców, w której jestem dobrowolnym wolontariuszem, podjęła wyzwanie i poprosiła oskarżenia o dowód na to, że rotacja naprawdę nie przynosi korzyści. Jednak, czy oni takowy podali? Nie.

Ja jednak widziałem wiele rzeczy, która pozwalają sądzić, że rotacja – oczywiście nie jest gwarantem sukcesem, ani jedyną drogą do niego prowadzącą – jest znacznie częściej stosowana w czołowych zespołach, niż to na pierwszy rzut oka widać, a także pozwala osiągać dobre wyniki minimalnie częściej, jeśli przeanalizuje się ten ogrom rezultatów, który znajduje się w mojej bazie danych.

Według Olivera Andersona z Football Review w ostatnim sezonie Premiership rozegrano 380 meczów, co oznacza 760 różnych jedenastek. Jedynie 83 z nich pozostały niezmienione w porównaniu z poprzednim meczem; w 677 przypadkach byliśmy świadkami zmian w składzie.

Gdy menadżerowie wystawiali niezmienioną jedenastkę przeciętnie wygrywali 37% spotkań. Trenerzy, którzy dokonali jednej, bądĽ dwóch zmian w składzie również odnieśli 37% zwycięstw.

Jednak szkoleniowcy, którzy zmienili od trzech do siedmiu zawodników w drużynie już wygrali 41% meczów – już odrobinę znacząca różnica. Czterech zmian w składzie dokonano 83 razy – tyle samo, ile nie było żadnych roszad, jednak procent zwycięstw wyniósł ponad 42%. Porównajcie to z liczbą wygranych z niezmienionymi jedenastkami i powiedzcie mi, że ta zmiana nie ma znaczenia? (Benitez również wygrał znacznie więcej spotkań dokonując czterech zmian, aniżeli, jednej, dwóch, bądĽ trzech.)

Jeśli rotacja, albo przynajmniej ‘brak regularności w wyjściowej jedenastce z meczu na mecz’ (niezależnie od powodu: czy to jest kontuzja, zawieszenie za kartki, czy też zmiana taktyczna) ma być tą okropną rzeczą, jak ją ludzie przedstawiają, to spodziewałbym się raczej bardzo dużej różnicy w procencie zwycięstw. Oczekiwałbym, że liczny udowodnią, iż menadżer powinien trzymać się jednej, niezmienionej jedenastki.

Liverpool zdobył największą ilość punktów od 18 lat, gdy drużyna często podlegała rotacji i ciągle w niej brakowało takiego snajpera z prawdziwego zdarzenia, jakim jest Torres.

No i Rafa, bardzo mocno krytykowany w hiszpańskiej prasie za rotację podczas swojej pracy w Valencii, zdobył z tą drużyną Mistrzostwo Hiszpanii dwukrotnie w ciągu trzech lat. Dla mnie to jest dowód, że rotacja może dobrze funkcjonować – albo przynajmniej, zakładając, że rotacja jest taka okropna, nie przeszkadza ona Rafie w osiąganiu sukcesów dzięki swojemu ogólnemu sposobowi prowadzenia zespołu. No i gdzie jest ten dowód, że ona na pewno nie przynosi oczekiwanych rezultatów?

Mogły być takie sytuacje, gdy rotacja kosztowała nas utratę punktów. Ludzie mogą sobie spekulować do woli. Ale jak można to udowodnić? Jak możesz powiedzieć, że niekorzystny wynik danego dnia był w 100% spowodowany rotacją, albo jaką masz pewność, że inny zawodnik zagrałby lepiej?

Jedynym słusznym przykładem, który ludzie podają na niekorzyść rotacji, jest nieobecność Torresa w meczu z Birmingham. Znając przebieg wydarzeń, Benitez może i zdecydowałby się wystawić Hiszpana od początku, jednak oczywiście trener desygnując jedenastkę na boisko nie jest w stanie przewidzieć, co się wydarzy. Cały ten płacz i krytyka rotacji z powodu braku jednego piłkarza w przez 2/3 jednego meczu? No i nawet nie nikt nie jest w stanie zagwarantować, że mecz potoczyłby się inaczej z Torresem w składzie.

Każdy z nas może się zgadzać, bądĽ i nie z daną jedenastką wystawioną przez Beniteza, niezależnie czy stosuje rotację, czy też nic nie zmienił w porównaniu z poprzednim meczem, jednak nasze poglądy będą w ogromnej mierze się różniły, ponieważ inaczej oceniamy poszczególnych piłkarzy.

Jednak podstawy jego zespołu: Reina, Carragher i Gerrard: piłkarzy, którzy bez wątpienia powinni grać tak często, jak to tylko możliwe, bardzo rzadko są pomijani przy ustalaniu składu. Z biegiem czasu, gdy Torres w pełni się zaaklimatyzuje, a Agger wróci do zdrowia to ci dwaj piłkarze również będą mieścić się w tej kategorii. Alonso, Mascherano i Finnan także nie są bardzo od niej oddaleni. Lucas i Babel to dwaj niewiarygodni piłkarze, którzy w przyszłości mogą sobie taką pozycję wywalczyć, jednak obecnie mają zaledwie 20 lat, przystosowują się do angielskiej piłki, więc są też powoli wprowadzani do składu. Oni potrzebują czasu.

Zatem teraz kończę moją mowę obronną. Nadszedł czas, by pozwolić Rafie Benitezowi na większą swobodę: swobodę dokonywania wyborów, które jego zdaniem są koniecznie, żeby Liverpool powrócił na szczyt, niezależnie, czy to stanie się już w tym roku, czy jednak trochę póĽniej.

Paul Tomkins



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 01.11.2007 (zmod. 02.07.2020)