SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1636

Czas znaleĽć poczucie równowagi

Artykuł z cyklu Artykuły


W ciągu poprzednich dwóch sezonów, jesień zastawała mnie przy próbie znalezienia słów pocieszenia dla udręczonych dusz w obliczu tabeli ligowej, którym ciężko przychodziło jej czytanie.

Za każdym razem sugerowałem, że sprawy wkrótce się poprawią, co rzecz jasna się stało. Tak naprawdę, to nie było żadne wielkie przewidywanie. Wystarczyło tylko trochę sensownego podejścia

W tym tygodniu zauważyłem już podobne, histeryczne reakcje ze strony niektórych fanów Liverpoolu – ale tym razem nie z powodu przegrania kilku meczów czy okupowania miejsca w środku tabeli, a z powodu remisu na wyjeĽdzie, który zostawił zespół z drugim miejscem i meczem więcej niż najwięksi rywale plasujący się niżej.

De facto, nie mogę uwierzyć, że znów czuję się zobowiązany do apelów o spokój. Zaczynam myśleć: „po co się przejmować?”, jeśli każdy nieudany występ ma doprowadzać do desperacji i rezygnacji, nawet jeśli szerszy obraz, jest bardziej zachęcający niż był kiedykolwiek w ciągu ostatnich dwóch dekad. Nie sądzę, żeby był jakiś fan Liverpoolu, który by nie wziął obecnej pozycji w tabeli, gdyby została mu ona zaoferowana w połowie sierpnia.

Mówią, że jestem optymistą, jednak nie przypominam sobie mówienia przed meczem, że „pojedziemy ich 5-0”. Myślę, że jestem realistą, ale z drugiej strony każdy tak o sobie myśli, każdy wierzy tylko we własną rzeczywistość.

Bardziej niż optymizmu czy pesymizmu, próbuję raczej znaleĽć poczucie równości. Nie każdy zgodzi się z moimi opiniami, i nie znaczy to, że mam zawsze rację, ale to jest coś, do czego zmierzam.

Na przykład: myślałem, że drużyna jest w stanie wygrać ligę po tym, jak prezentowała się przed przerwą na mecze międzypaństwowe. Mówiłem to wtedy głośno, i dalej myślę tak samo, pomimo rozczarowującego występu przeciw Portsmouth. I też nie uważam, że tytuł dla The Reds może być stracony już po czterech meczach, albo że nie będzie niepowodzeń po drodze.

Przeskakiwanie z „liga jest nasza” do „zmarnowaliśmy nasze szanse” w tygodnia na tydzień we wrześniu jest, szczerze mówiąc, szalone. W kwietniu, gdy wszystko zbliża się do końca, takie odczucia są jak najbardziej naturalne, gdy wartość każdego punktu jest z łatwością dostrzegalna. Ale gdy do zdobycia wciąż jest 100 punktów, to tylko Ľródło niepotrzebnego niepokoju.

Tak, stracone punkty teraz, mogą okazać się kosztowne, gdy przyjdzie maj. Ale wariowanie na tym punkcie po pięciu tygodniach sezonu, jest, jak dla mnie, martwieniem się czymś, co może nigdy nie nastąpić. Wszystkie czołowe zespoły mają więcej niż jedno czy dwa takie zawody, i wciąż czekam na ostateczny układ tabeli, który by pokazał, że jest inaczej.

Zauważyłem również fanów mówiących, że powracają stare błędy, ale żadna drużyna nie jest doskonała, żadna nie przeprowadza bezbłędnej kampanii. To samo mówiono po bezbramkowym remisie z Pompey przed sezonem, ale to nie powstrzymało nas przed świetnym początkiem sezonu.

W pewien sposób, sobotni mecz był spotkaniem, który Liverpool mógł przegrać w ubiegłych latach. Portsmouth miało najlepsze szanse i nie wykorzystało karnego. Być może w maju okaże się, że jest to punkt, za który jesteśmy wdzięczni. Ale w tym momencie – kto wie?

Przed meczem czułem, że remis może być całkiem przyzwoitym wynikiem, zwłaszcza tuż po meczach reprezentacji, dlatego nie zamieniłem się w trzęsący się wrak po ostatnim gwizdku. Byłem, rzecz jasna, zawiedziony, ale też przygotowany na taką możliwość.

Pomimo tego, gdyby Woronin założył buty Petera Croucha zamiast swoich, gdy przystawiał stopę do crossowego podania Torresa pod koniec, The Reds mogli wrócić z kompletem punktów, i jawiłoby się to jako ciężko wywalczony sukces świetnego zespołu.

Problem z postrzeganiem ostatnich wydarzeń jest taki, że o ile każdy mecz wymaga podejścia „musimy wygrać” kiedy się do niego podchodzi, to tak naprawdę remisy na wyjeĽdzie z drużynami środka tabeli niekoniecznie są złymi wynikami.

Aston Villa, Sunderland i Portsmouth nie są najtrudniejszymi miejscami do odwiedzenia, ale i też

są gospodarzami, gdzie nie za dużo goszczących drużyn będzie wygrywać. Chelsea przegrała z Villą, Sunderlandowi idzie w domu nieĽle, nie licząc wizyty Liverpoolu, a Man United zremisował na Pompey, gdzie także przegrali w poprzednim sezonie (i nie kosztowało to ich tytułu, prawda?).

Mamy teraz 7 punktów na 9 możliwych na wyjazdach, i to wciąż jest o wiele lepiej niż potrzeba do zdobycia tytułu. (Nie pomijam faktu, że najtrudniejsze mecze The Reds poza domem wciąż są przed nimi, ale tak samo jest z niektórymi z tych najłatwiejszych.) W poprzednim sezonie United zebrało 42 z 57 punktów poza Old Trafford, a jeszcze rok wcześniej, Chelsea zdobyła 'zaledwie' 36 punktów na wyjeĽdzie, ale i tak osiągnęła w sumie imponujące 91 punktów. Oba te zespoły mogły jeszcze stracić więcej punktów poza domem, a i tak byłyby wciąż ponad kolejnymi drużynami w tabeli.

A żeby nabrać nieco perspektywy, w poprzednim sezonie dopiero 9 dni przed Bożym Narodzeniem Liverpool uzbierał tyle wyjazdowych punktów. Wyjątkowo trudny terminarz był częściowo tego powodem, jednak w tym roku pewność siebie jest na miejscu.

Pozytywy z dotychczasowego przebiegu sezonu są następujące: wciąż niepokonani, kolejny raz bez straconej bramki i wciąż żadnej drużynie nie udało się pokonać Reiny w inny sposób niż po rzucie karnym. I jeśli Liverpool będzie kontynuować Benitezowy trend do poprawiania się w każdym kolejnym sezonie, to może to wróżyć tylko dobrze.

Jednak jedna potencjalna pułapka pozostaje niebezpieczna pod postacią przyszłych przerw na mecze międzynarodowe. To coś, co bez przerwy krzyżuje plany Beniteza, choć nie widzę żadnego prostego rozwiązania, tak jak niektórzy mówią: „po prostu wybierz naszych najlepszych graczy”. Niecały rok temu po przerwie na potyczki reprezentacji, Benitez tak właśnie zrobił, wystawiając wszystkie swoje największe działa, wliczając w to Gerrarda na środku pomocy. Skończyło się na rozczarowującym remisie 1-1. Na papierze – gorszy rezultat niż ten w ostatni weekend.

Co wydaje się oczywiste, ostatnia, dwutygodniowa przerwa przyszła w złym momencie, w momencie, w którym Liverpool dosłownie frunął, miał świetny rytm, pewność i rozpęd. Jednak zbyt dużo zawodników z kręgosłupa drużyny reprezentuje swoje kraje i to stanowi problem.

To nie tylko podróże i wysiłek w trakcie meczów, w których grają nasi internacjonałowie, ale fakt, że Benitez nie może odpowiednio przygotować zespołu do spotkania, jeśli nie ma zawodników.

Czasem lepiej jest mieć świeżych zawodników, którzy byli na treningowych murawach w Melwood przez cały tydzień, którzy chcą coś udowodnić managerowi, a czasem drużyna nie daje rady bez swoich kluczowych zawodników. Jednak nie ma takiego sposobu, żeby wiedzieć, która z tych możliwości okaże się właściwa w danym dniu. Czasem wygrywasz, a czasem przegrywasz (albo remisujesz).

Gdy tak wielu zawodników Liverpoolu wędrowało po całym kontynencie i grało dwa mecze, Portsmouth wystawiło całkowicie świeży skład. W tym sensie, Pompey było nietypową propozycją na ten weekend, z wieloma afrykańskimi graczami, którzy akurat nie grali w reprezentacjach, a do tego gracze, którzy już nie reprezentują swoich krajów. O ile drużyny z czołowymi zawodnikami z Afryki miały przewagę w ten weekend, to Puchar Narodów w okolicach nowego roku przysporzy mnóstwa problemów.

Słyszałem też, że Benitez mówił o priorytetowym potraktowaniu mecz z Porto, ale nie widzę tego. Jeśli terminy zostałyby odwrócone i starcie w Lidze Mistrzów miało miejsce w sobotę a w lidze we wtorek, wybrałby taki sam skład. To nie było oszczędzanie graczy na Porto, a raczej pozwolenie im odetchnąć po spotkaniach reprezentacji i wykorzystanie zawodników obecnych w Melwood.

Nie zapominajmy, że Chelsea zaliczyła gorszy rezultat, tracąc punkty w domu, a Manchester United, tak jak Liverpool, nie grał dobrze, ale wyrwał wygraną po stałym fragmencie gry póĽno w meczu i golu środkowego obrońcy. Czasem się tak udaje. United spotyka się z Chelsea w tym tygodniu, a to oznacza stratę punktów dla jednej ze stron, jak nie obydwu.

Oczywiście, Arsenal jest teraz na gorąco typowany do wygrania tytułu, prowadząc w tabeli. W tym tygodniu przypadła ich kolej. Arsenal, tak jak Liverpool, zagrał tylko pięć meczów, ale trzy z nich w domu, i wciąż nie grali z nikim z wielkiej czwórki. (Nawet ich trudne derby zostało ułatwione przez wielce destabilizującą niepewność u Kogutów.) Po meczu z Derby w domu, pewnie będzie to dla Kanonierów wyglądać jeszcze lepiej, ale będzie to również oznaczać, że zagrali dwa razy więcej meczów u siebie niż na wyjeĽdzie. Ale i tak prezentują się bardzo dobrze, i tak jak United w poprzednim sezonie, dobrze korzystają z kilku zmian i dodatków.

Wszystko to ma na celu pokazać, ze wyścig po tytuł będzie długą przeprawą (dłuższą nawet niż jeden z moich artykułów), i dowody póki co wskazują, że czołowa czwórka będzie tracić więcej punktów niż zazwyczaj.

Jednakowoż, przy wysokich oczekiwaniach obawiam się, że histeria będzie się rodzić przy każdym niepowodzeniu w tym sezonie. Pamiętam Liverpool dostający lanie 4-1 jesienią w Southampton, kiedy ostatni raz wygrywali tytuł (zaraz potem doznali w domu porażki z Coventry City i na wyjeĽdzie z QPR). Aż boję się myśleć, jaką reakcję wywołałoby to w erze internetu i telefonów.

Ale nie zrobiło to nam wielkiej krzywdy, gdy przyszedł maj.

Paul Tomkins

Ľródło: liverpoolfc.tv



Autor: Alex
Data publikacji: 19.09.2007 (zmod. 02.07.2020)