FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1000

Zjednoczmy się, aby położyć kres agresji

Artykuł z cyklu Artykuły


Wczorajszy mecz Liverpoolu z FC Toulouse był wyjątkowy. Nie ze względu na zwycięstwo The Reds i styl w jakim je osiągnęli. Nie ze względu na cokolwiek, co wydarzyło się w czasie spotkania.

Powodem jego wyjątkowości było to, co miało miejsce jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pana Wolfganga Starka. Wtedy całe Anfield oddało hołd zamordowanemu 11-letniemu Rhysowi Jonesowi. I choć był to zagorzały kibic Evertonu, kibice The Reds pokazali, że są sytuacje, kiedy rywalizacja sportowa przestaje się zupełnie liczyć.

Do wspomnianej tragedii doszło tydzień temu, w środę. Rhys wracał właśnie z treningu młodzieżowej sekcji Evertonu, kiedy pod pubem Fir Tree w Croxteth nieznani sprawcy oddali do niego strzały z pistoletu. Jak się miało okazać, zabójcze strzały. To wydarzenie wstrząsnęło całym Liverpoolem i całą Wielką Brytanią. Każde morderstwo to tragedia, ale morderstwo niewinnego dziecka boli jeszcze bardziej. Trudno znaleĽć słowa, które mogłyby określić tych, którzy z zimną krwią zabijają 11-letniego chłopaka. Chłopaka, którego całym życiem była piłka nożna. Jeśli w nią nie grał, to zawsze oglądał spotkania swojego ukochanego klubu- Evertonu. To było jego całym życiem.

Piłkarze, których tak uwielbiał, nie zapomnieli o nim. Uczcili jego pamięć minutą ciszy przed meczem z Blackburn i złożyli wieniec kwiatów w miejscu tragedii. - Jesteśmy tutaj, by pokazać nasz szacunek, i prosić, by każdy kto ma informacje na temat tego tragicznego zdarzenia przekazał je policji. Rhys był naszym wielkim fanem. Mamy nadzieję, że nic podobnego nie wydarzy się już w przyszłości - powiedział kapitan The Toffies, Phil Neville. Chyba wszyscy mamy taką nadzieję.

Jednak każde, nawet najstraszliwsze wydarzenie niesie ze sobą ziarno dobra. W tym przypadku był to wczorajszy wieczór na Anfield- stadionie największego rywala Evertonu. The Reds nie przeszli obojętnie obok tej tragedii. Wznieśli się ponad sportową niechęć, jaką darzą rywali. Niechęć, jaką czuł z pewnością względem Liverpoolu również Rhys. Był przecież prawdziwym fanem swojej drużyny. Jestem jednak pewny, że i on zachowałby się tak samo względem kibica The Reds. Bo jak ktoś kiedyś powiedział: „Piłka nożna jest najważniejszą rzeczą, tak, ale z najmniej ważnych rzeczy tego świata.”

To było widać na Anfield Road. Najpierw puszczono hymn Evertonu „Johnny Todd”, który Rhys śpiewał z szalikiem wzniesionym do góry przed każdym meczem The Toffies. PóĽniej zabrzmiało słynne „You’ll never walk alone”, które tego wieczoru nabrało dodatkowego znaczenia. I w końcu minuta owacji dla Rhysa i jego rodziny.

Piękny moment zjednoczenia wobec agresji. Piękny sprzeciw wobec okrucieństwa. I choć jestem przekonany, że podobnie postąpiliby w odwrotnej sytuacji kibice Evertonu, że w taki właśnie sposób zachowałby się każdy kibic, to należy podkreślać takie gesty. Musimy pokazywać, że stadionowi chuligani, dla których nie ma żadnej świętości, to zdecydowana mniejszość. Pokazywać, że więcej jest tych, którzy dobrze interpretują słowa legendarnego Billa Shankly’ego: "Niektórzy myślą ,że futbol to sprawa życia i śmierci . Niestety nie , to coś bardziej ważniejszego".

Jeśli Rhys widział to, co się wczoraj wydarzyło, z pewnością uśmiechnął się. Był to bowiem przykład pewnej prawdy, którą nie wszyscy jeszcze dostrzegają. Nie jest najważniejsze, że jesteś The Red, albo The Toffie, Bianco-Nero, albo Rosso-Nero. Przede wszystkim wszyscy jesteśmy ludĽmi.



Autor: Miro
Data publikacji: 29.08.2007 (zmod. 02.07.2020)