The Reds sygnalizują swoje intencje
Artykuł z cyklu Artykuły
W przypadku takich okoliczności pierwsze osiem dni nowego sezonu chyba nie mogło się ułożyć o wiele lepiej dla The Reds.
W pełni zasłużone inauguracyjne zwycięstwo z drużyną prowadzoną przez mistrza motywacji – Martina O’Neilla i następna wygrana we Francji w meczu z rozwijającym się zespołem z jednej z pięciu najlepszych lig świata, w warunkach, w których temperatura sięgała 40 stopni Celsjusza spowodowały, że Liverpool świetnie wszedł w ten sezon. Pierwszy mecz był pełen wspaniałych ofensywnych akcji, podczas gdy drugie starcie było już bardziej wyrównane i decydowały taktyczne niuanse.
Potem przyszedł czas na mecz z Chelsea, w którym Liverpool pokazał swoją klasę w starciu z jednym z dwóch faworytów do Mistrzostwa Anglii. Oczywiście, gdy Chelsea deklarowała przed sezonem, że będzie grała w lepszym stylu, musiałem się przesłyszeć: może mieli na myśli bardziej Stylesowo?
Tak, decyzja Roba Stylesa o podyktowaniu jedenastki dla Chelsea była jedną z najdziwniejszych, jakie widziałem – choć póĽniejsze kolejne kartki widmo też były niecodziennym widokiem. No i tak, ten rzut karny pozwolił gościom wrócić do gry; w całym meczu ich jedynym celnym strzałem na bramkę Reiny było właśnie uderzenia Lamparda z jedenastu metrów.
Pamiętajmy jednak, że tydzień wcześniej Liverpool miał trochę szczęścia na wyjeĽdzie z Aston Villą, gdy Stiliyan Petrov wybił piłkę spod nóg Stevena Gerrarda, zanim rzeczona dwójka się ze sobą zderzyła. Oczywiście to jedna sprawa dostać rzut wolny w odległości 25 metrów od bramki rywala, gdzie szansa na bramkę wynosi pewnie mniej niż 10% i wymaga idealnego wykonania, a zupełnie czymś jest rzut karny, który przeciętnie w ośmiu na dziesięć przypadków kończy się golem.
Jednak mimo wszystko tamta korzystna dla The Reds decyzja na Villa Park spowodowała, że Liverpool rozpoczął sezon od zwycięstwa, bez którego zespół Rafy Beniteza mierzyłby się z Chelsea będąc pod znacznie większą presją. Znacznie trudniej byłoby narzucić warunki gry drużynie Mourinho, która miałaby w takiej sytuacji pięciopunktową przewagę nad Liverpoolem, choć jeden mecz rozegrany więcej. Zatem inauguracyjne zwycięstwo znacznie zmniejszyło presję.
Muszę teraz przyznać, że nie jestem w stanie przypomnieć innego meczu inauguracyjnego, w którym zwycięstwo było sprawą tak kluczową, jak to miało miejsce w tym roku. Przewidywano, że Manchester United nie straci nawet jednego punktu w lidze w tym sezonie (tak, tak) i biorąc pod uwagę poprzednie słabe początki sezonu w wykonaniu Liverpoolu, cokolwiek innego niż zwycięstwo mogłoby oznaczać, że The Reds wypadli z wyścigu o Mistrzostwo Anglii o godzinie 20 pierwszego dnia nowego sezonu! (nieczęsto używam wykrzykników, ale tym razem był on niezbędny)
Remis na Villa Park rzadko uznawany jest za zły wynik. Jednak mając przewagę w całym meczu i stwarzając tyle okazji bramkowych – w międzyczasie w pełni zasłużenie obejmując prowadzenie – nie można zremisować meczu, tracąc gola po niepotrzebnym rzucie karnym – wtedy zaczęto by znowu mówić o ‘tym samym, starym Liverpoolu’. To był klasyczny moment utraty pewności siebie i właśnie tutaj ludzie zawsze dopatrywali się przyczyn niepowodzeń Liverpoolu.
Ujmując tę sprawę psychologiczne, efektowny gol Stevena Gerrarda z rzutu wolnego był niczym powtórka z meczu z Olimpiakosem: chwila, w której nie wierzysz, w to co widzisz (albo może raczej, która ‘dodaje wiary’), przecierasz oczy ze zdumienia, szczypiesz się i myślisz ‘chwila, może to będzie nasz rok?’ Wciąż przed nimi było jeszcze 37 spotkań, ale w takiej sytuacji miało to swoistą symbolikę.
Gdyby nie ten wspaniały gol w meczu z Chelsea skumulowałaby się cała ta ogromna presja po przeprowadzonych transferach i prawdopodobnie by się jeszcze mogła podwoić. Gdybyśmy przegrali w takiej sytuacji u siebie z Chelsea i ludzie uznaliby, że to koniec Liverpoolu w walce o Mistrzostwo Anglii. Oczywiście śmieszne stwierdzenie, jednak dla piłkarzy mógłby to być pewien rodzaj mentalnej blokady. Na pewno by to nie pomogło.
Zatem pomimo naszego niedzielnego zawodu, dwa zwycięstwa i remis w trzech meczach to jest forma, z której byłbym zadowolony, gdybyśmy we wszystkich 3 kolejnych starciach osiągali takie rezultaty – zwłaszcza, że żaden z minionych meczów na papierze nie był łatwy.
Prawdopodobnie ważniejsze jednak jest to, że wszyscy nowi piłkarze dobrze się zaprezentowali, zarówno pod względem indywidualnym, jak i też jako część zespołu. A dwaj nowi napastnicy w dobrym stylu otworzyli swoje konta bramkowe.
Andrij Woronin, który już przekonał do swojej osoby tych, którzy w niego wątpili kilkoma swoimi dobrymi występami, zdobył spektakularnego, zwycięskiego gola w meczu z Toulouse. Jednak na nim nie spoczywała żadna presja: przyszedł za darmo i nikt nie oczekiwał od niego wielkich rzeczy.
Kilka tygodni temu porównywałem Fernando Torresa do Thierry’ego Henry’ego. Prawdopodobnie w ten sposób jedynie spowodowałem, że na barkach Hiszpana spoczywała jeszcze większa presja. Jednak ten mecz z Chelsea właśnie pokazał, dlaczego widziałem podobieństwa tych dwóch piłkarzy. Oczywiście potrzeba jeszcze ponad 200 goli w lidze i kilku tytułów Mistrza Anglii, żeby to porównanie było w pełni zasadne.
Jeden gol nie stawia Torresa na równi z Henrym, jednak to była bramka, którą potrafiłoby zdobyć niewielu piłkarzy innych niż Henry i właśnie na tym polegało jej piękno. I do tego przyszła znacznie wcześniej niż pierwsze trafienie Francuza w Anglii, który potrzebował kilku miesięcy na przystosowanie się do tego stylu gry. Torres nie poznał angielskiej piłki w ciągu ośmiu dni, jednak w swoich dwóch występach pokazał wiele umiejętności i obrońcy panikowali na jego widok.
Ja osobiście bardzo nie lubię piłkarzy, którzy zawsze używają jedynie swojej lepszej nogi i przez to stają się zbyt przewidywalni. Ja nie mówię tutaj tylko o używanie danej nogi, ale również o tym, że zawsze w tę stronę prowadzi się piłkę. Tal Ben-Haim wiedział, że Torres ma lepszą prawą nogę, zatem zostawił Hiszpanowi więcej miejsca z lewej strony. Napastnika The Reds to jedna nie wzruszyło, przyjął zaproszenie i w mgnieniu oka ograł obrońcę Chelsea – w całej tej akcji Torres korzystał jedynie z prawej nogi, jednak zaatakował lewą stroną.
Gdyby piłka znajdowała się bliżej lewej nogi Hiszpana to wybór były prosty: strzał słabszą nogą, albo nic. W obu ligowych spotkaniach Torres próbował uderzać lewą nogą i to dobrze rokuje na przyszłość, ponieważ już wiemy, że nie będzie na siłę szukał lepszej nogi, gdy piłka będzie się znajdowała bliżej jego lewej strony.
Pokazał na tyle ogromne umiejętności ogrywając Ben-Haima, że mógł sobie pozwolić na to, żeby używać jedynie prawej nogi i ja nigdy w takich przypadkach narzekać nie będę. Wyjątkowi piłkarze posiadają umiejętność ogrania obrońcy w ten sposób, żeby mieć okazję strzelecką, gdy piłka jest przy ich lepszej nodze.
Teraz Torres zasadził ziarno zwątpienia w umyśle każdego obrońcy Premiership, tak jakby mówił: Mogę woleć swoją prawą stronę, ale mogę was ograć z każdej strony. Nawet gdyby katastrofalnie zmarnował tę okazję, to przesłanie byłoby identyczne. Jednak oczywiście wykończenie było iście w stylu Henry’ego.
Gdy pozyskaliśmy Torresa wspomniałem, że aż 30 z 32 zdobytych przez Kuyta, Croucha goli zostało strzelonych z obrębu pola karnego, jednak oni potrzebowali dokładnych podań: oni nigdy sami nie przedarli się z piłką w pole 16 metrów. Hiszpan właśnie może sam przejąć piłkę poza polem karnym, przedrzeć się przez szyki obronne i pokonać bramkarza. Tak też właśnie uczynił w niedzielę i to nie w byle jakim stylu.
Ja byłem bardzo zadowolony z występu Torresa na Villa Park, mimo że Hiszpan potrzebował jeszcze jednego tygodnia, żeby zdobyć swoją pierwszą bramkę. On będzie marnował okazje strzeleckie, jak to miało miejsce w tamtym meczu, jednak on sam stwarza ich tak wiele przejmując piłkę na neutralnych pozycjach.
Sytuacja, w której założył siatkę Olofowi Mellbergowi przypomniała mi bardzo podobną, gdy ograł Franka de Boera, gdy ten jeszcze grał w Barcelonie i posłał piłkę przy bliższym słupku. Można też dostrzec podobieństwo do tej sytuacji w jego bramce z Chelsea.
We wszystkich trzech przypadkach Torres mierzył się z obrońcą w obrębie pola karnego, lub w jego okolicach, a droga do bramki była zablokowana. Gdy Hiszpan stoi nieruchomo, znajduje się właśnie w wymarzonej pozycji dla obrońcy – to inna sprawa ograć obrońcę, gdy jest się na pełnej szybkości, ale gdy już się zatrzymasz (albo zwolnisz swój bieg, jak w meczu z Chelsea) to zadanie staje się dziesięć razy trudniejsze, zwłaszcza w niedużym obszarze pola karnego, gdzie nie możesz sobie pozwolić na zbyt dalekie wypuszczenie sobie piłki. Jednak za każdym razem Torres świetnie zagrał piłkę, a następnie ograł zdezorientowanego obrońcę i na koniec oddał strzał.
Torres bez cienia wątpliwości świetnie sobie radzi w 50-metrowych sprintach, jednak dysponuje on również kapitalnym przyspieszeniem. To jest zabójcze, jeśli znajdujesz się w dogodnej odległości do oddania strzału, ponieważ wtedy trzeba wywalczyć sobie jedynie pół metra przewagi.
W grze innych piłkarzy też widać wiele pozytywów. Jermaine Pennant rozpoczął ten sezon w takiej formie, jak zakończył ubiegły, a Ryan Babel dwukrotnie wchodząc z ławki rezerwowych pokazał, że drzemie w nim ogromny potencjał. Ten chłopak potrafi uderzyć piłkę! (Ooops, kolejny wykrzyknik)
W środku pola Steven Gerrard sprawia wrażenie, jakby osiągał najwyższą formę w swojej karierze. Widać, że wkracza w najlepszy wiek dla piłkarza.
W poprzednim sezonie grywał na kilku pozycjach – ale w przeciwieństwie do jeszcze poprzednich rozgrywek (w których grał dobrze, niezależnie od pozycji, na jakiej występował) – na żadnej z nich nie prezentował się najlepiej. Obecny sezon rozpoczął jak szalony. ¦rodek pola to bez wątpienia jego najlepsza pozycja i tam też czerpie największą przyjemność z gry. Nowa siła na flankach oznacza, że nie musi już grać na bokach pomocy, co czynił z powodu ważniejszej kwestii – a mianowicie zachowania równowagi w zespole.
Chciałbym też poświęcić kilka słów Dirkowi Kuytowi, który coraz bardziej staje się niedocenianym bohaterem. Praca jaką wykonuje na boisku powoduje, że moje oczy zaczynają krwawić; żeby go oglądać potrzebuje maski tlenowej. Jednak jego współpraca też jest świetna i w swoim drugim sezonie w Anglii wygląda na lepszego i bardziej pewnego siebie piłkarza.
On nigdy nie będzie drugim Kennym Dalglishem, ale bardzo mądrze i sprytnie używa piłki grając jako cofnięty napastnik, a jego współpraca z Torresem sugeruje, że obaj piłkarze nadają na tych samych falach i dzięki temu mogą jeszcze powiększyć sumę swoich talentów (które same w sobie nie są małe). Nie mówię tutaj tylko o tym, jak się odnajdują podaniami, ale również o ich mądrym poruszaniu się po boisku. Ich współpraca przy pierwszym golu na Villa Park była doprawdy świetna, a Kuyt następnie pokazał spryt i przewidział, że bramkarz może odbić piłkę – dzięki temu znalazł się w dogodnej pozycji do odegrania piłki wzdłuż bramki.
Zatem podsumowując z pierwszego tygodnia sezonu można wyciągnąć znacznie więcej pozytywów, aniżeli negatywów. Miejmy nadzieję, że The Reds utrzymają taką formę, jaką zaprezentowali na początku.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 21.08.2007 (zmod. 02.07.2020)