Karny zapala Beniteza do wojny z Mourinho
Artykuł z cyklu Artykuły
Głos spikera na Anfield był niemalże zdławiony z radości. „Chciałbym jedynie zaznaczyć, że to jest najgorszy start Manchesteru United od 15 lat” krzyczał. Dużo było rozmów o historii Liverpoolu, ale także odkryto, że sezon 1992-93 zakończył się pierwszym zwycięstwem Sir Alexa Fergusona w lidze.
Można mówić trochę o początkach, ale to był mecz pokazujący, że balans sił w Premier League bardzo powoli przesuwa się pod buty wielkich klubów. Po dwóch ostatnich wizytach na Anfield Chelsea musiała odrzucić marzenia o trzecim zwycięstwie w lidze i pierwszym finale Pucharu Europy, a teraz wrócili do Londynu dziękując niebiosom za jeden punkt.
Pomimo odrzucenia silnego zaangażowania w jego przyjście na Anfield i cytując argumenty Ashley Cole’a, że kilka tysięcy więcej tygodniowo robi decydującą różnicę w milionerskim trybie życia, Rafael Benitez darzy małą miłością Florenta Maloude.
Manager Liverpoolu z pewnością mniej zagorzale chciałby powrócić do tych letnich rozmów z Francuzem po jego niedoszłym crossie do manekina Shaun Wrighta-Phillipsa, który wpadł na Finnana. Piłka potoczyła się do niekrytego Didiera Drogby, a kiedy żaden z zawodników Chelsea nie protestował, Rob Styles, stojąc kilka metrów od miejsca zdarzenia, podyktował rzut karny. To była straszliwa decyzja, jednak śmieszna w porównaniu z tym, co zrobił w dalszej części meczu, nie usuwając Michael Essiena z boiska, po pokazaniu mu drugiej żółtej kartki.
Mourinho nawet nie próbuje bronić decyzji o rzucie karnym, nie licząc argumentacji, że Chelsea już nie raz cierpiała na Anfield po błędnych decyzjach sędziów, wliczając w to „niewidzialną bramkę” Luisa Garcii podczas półfinałowego spotkania Ligi Mistrzów w 2005r.
Ten rzut karny był bliĽniaczo podobny do tego, jaki wywalczył Maluda podczas finału Mistrzostw ¦wiata, a Zidan zamienił go na bramkę strzelając od poprzeczki. Frank Lampard zamienił jedenastkę na jeden punkt, co było szczytem ambicji Chelsea na terenie, gdzie w paĽdzierniku 2005 wygrali 4-1.
Kiedy Benitez wprowadził do gry Croucha, Mourinho odpowiedział obrońcą Alexem.
„Kiedy zobaczyłem, jak ich wielkolud podnosi się z ławki to pomyślałem, że czas najwyższy wprowadzić mojego wielkoluda” powiedział. „Lecz staraliśmy się wygrać przez 85 minut. Nigdy nie gramy tu w naszym optymalnym składzie. W zeszłym roku musiałem postawić Essiena w środku”.
Wtedy Essien był wszędzie… ale poniżany. Tym razem stawiając go na prawej obronie Mourinho upośledził sam siebie, pozbawiając się najlepszego kandydata do wygrania walki w środku pola. Essien może być również niezwykle szczęśliwy z faktu, że w ogóle udało mu się doczekać ostatniego gwizdka. Zawodnik ten miał już żółtą kartkę kiedy, nie pierwszy raz, Tal Ben-Haim nie mógł inaczej jak faulem zatrzymać Fernando Torresa. John Terry został ukarany kartonikiem za protesty, a drugą żółtą dostał Essien.
Żeby było śmieszniej, Chelsea o mało co nie została pokonana przez dwóch ludzi, którzy odrzucili jej pieniądze - Torresa i Stevena Gerrarda. Decyzja Beniteza o podjęciu ryzyka, jakie wynikało ze złamanego palca kapitana podczas meczu z Toulouse i jednoczesne odsunięcie go od towarzyskiego meczu Anglii z Niemcami, została całkowicie uzasadniona podaniem do Torresa, który mógł wykazać się spokojem i umiejętnościami.
Może nadszedł czas na ucięcie spekulacji na temat tego, że Mourinho sprowadził Ben Haima z Boltonu w styczniu po to, by Chelsea mogła ocalić tytuł. Izraelczyk popełnił błąd i mógł tylko obserwować jak Torres pokonuje Petra Cecha.
Remis na pewno nie poprawił antypatii, jaką czuje Benitez do Mourinho. Kiedy manager Chelsea powiedział, że z jego obserwacji jasno wynika, iż Liverpool to „czysta, naiwna drużyna”, Benitez odciął się mówiąc, że jeżeli to prawda, to on jest Czerwonym Kapturkiem. Nie ma żadnych wątpliwości, który z nich wygląda na Wielkiego Złego Wilka.
Kiedy gratulujemy Chelsea pobicia rekordu Liverpoolu 63. nie przegranych spotkań na własnym stadionie ustanowionego za czasów Boba Paisley’a, to mówimy o Claudio Ranierim, za którego kadencji to się zaczęło i o Romanie Abramowiczu, który za to zapłacił. Mourinho, który nadzorował większość tryumfów na Stanford Bridge, nie wspomniał o nikim.
¬ródło: Daily Telegraph
Autor: Banan
Data publikacji: 20.08.2007 (zmod. 02.07.2020)