WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 998

Perspektywa przedsezonowa

Artykuł z cyklu Artykuły


Nie myślałem, że będę jednym z tych staruszków mówiących „za moich czasów”, gdy będę mieć trzydzieści kilka lat, ale wygląda na to, że doszedłem do takiego stanu.

W moim przypadku jest to spowodowane tym, że pamiętam, kiedy przedsezonowe mecze towarzyskie były tylko częścią przygotowań do nowych rozgrywek, a wyniki ledwo były wspominane w gazetach.

Zainteresowanie angielska piłką wzrosło do tego stopnia, że każdy mecz przedsezonowy stał się Wydarzeniem: rywalizujące stacje telewizyjne walczące o szansę transmitowania meczu, a tylko czasem dodające, że „oczywiście, mecz tak naprawdę nie ma znaczenia” wśród rozmów o mało znaczących trofeach i próbach podniesienia rangi wydarzenia.

Nie zrozumcie mnie Ľle – rozumiem to zainteresowanie, bo to zawsze jest ekscytujący czas: nowi gracze, nowa nadzieja. Jak wszyscy, nie mogę się obejść bez tych meczów.

Ale o dniu, w którym mecze towarzyskie stały się meczami-które-trzeba-wygrać, wiemy, że jest to dzień, w którym futbol oszalał. I jako fanowi, ciężko mi samemu nie oszaleć.

Jako kibic, nie potrafię oglądać tych spotkań bez chęci zobaczenia zwycięstwa swojej drużyny, to naturalne pragnienie. Ale bardziej niż cokolwiek, staram się wyszukiwać pozytywy – oznak obiecującego ustawienia czy graczy wyglądających wyjątkowo dobrze – będąc świadomym, że oglądam graczy jeszcze nie do końca przygotowanych do nowego sezonu, w trakcie ciężkiego reżimu treningowego (który zawiera męczące ćwiczenia w dniu meczu), a manager eksperymentuje z nowymi rzeczami, i gdy zmęczenie daje o sobie znać wraz z postępem meczu, znacząco zmienia drużynę.

Niektóre z reakcji ze strony kibiców po meczu z Portsmouth poważnie mnie zaniepokoiły. Po wygraniu wszystkich poprzednich meczów tego lata i zdobywając gole stosunkowo łatwo, The Reds polegli w serii jedenastek z drużyną, z którą z łatwością radzili sobie wiele razy, a dodatkowo nie uznano im prawidłowo zdobytego gola z gry. Harry Redknapp i David James byli pod mocnym wrażeniem gry Liverpoolu – ale nie wszyscy fani byli.

Tak, pod jakimś względem była to reminiscencja z poprzedniego sezonu, ale to tylko jedna gra, a napastnicy, których grę szczególnie kwestionowano, prawie w ogóle nie grali tego lata. Było wyjątkowo gorąco i wilgotno, i mając to na uwadze, drużyna pokazała dość dużo, aby być zadowolonym. Ale oczywiście, każdej drużynie zdarzają się mecze, kiedy piłka po prostu nie chce wpaść do siatki, albo bramkarz przeciwników gra jak w transie. Nie znaczy to jednak, że jest to dowód beztroski.

Po meczu z Portsmouth w ubiegłym tygodniu, wręcz mruczałem z zadowolenia widząc więĽ, jaka tworzy się między Torresem a Kuytem, pomimo mocno ograniczonego czasu, jaki razem spędzili na boisku.

Było takie jedno dwójkowe zagranie przeciwko drużynie z południowego wybrzeża, kiedy to Torres cudownie zagrał do Kuyta, zaledwie minimalnie za blisko Davida Jamesa, aby Holender mógł go przelobować. Centymetry od zagrania-marzenia. A wcześniej, w meczu z Werderem, miało miejsce inne imponujące podanie, gdy Torres wystawił Kuytowi piłkę piętą. Tego typu rzeczy wypatruję.

Obawiam się, że oczekiwanie urosły do punktu, w którym małe radości mogą być czerpane praktycznie ze wszystkiego. Częścią tego jest psychologia Premier League-albo-koniec, która uniemożliwia bycie usatysfakcjonowanym.

O ile faktycznie, The Reds pragną tego 19. tytułu, to ostatnie 3 sezony przyniosły sporo radości, ponieważ w okolicach maja wciąż można było się interesować grą Liverpoolu, a to wszystko, czego chcę po latach niegrania o nic już po lutym. Dwa finały Pucharu Europy, jeden finał Pucharu Anglii dały nam coś do oglądania, nawet jeśli ostatni finał przyniósł pechową porażkę. Czy jesteśmy tak zmanierowani po 2005 r., że zapominamy o tych wszystkich latach, w których dotarcie do finału Pucharu Europy było największym marzeniem?

Może nie są to największe czas, ale są to dobre czasy.

W swojej książce, „Affluenza”, znany brytyjski psycholog, Oliver James, mówi o tym, ile osób w zamożnych, zachodnich społeczeństwach cierpi na depresję i jest sfrustrowanych przez nadmiar możliwości im oferowanych. Im więcej mamy, tym stajemy się bardziej nieszczęśliwi.

Stajemy się coraz bardziej świadomi dzięki mediom i reklamie (szczególnie telewizji i filmom) tego, do czego powinniśmy aspirować, ale ostatecznie zwracają one uwagę na to, czym nie jesteśmy. Klasa średnia nabywa rzeczy w życiu, zbiera własności, ale zamiast być usatysfakcjonowanym, pragnie coraz więcej. Inni uciekają z niższych klasach dla takiego życia, ale nawet to nie jest dość dobre, gdyż zawsze jest coś lepszego.

Książka Alaina de Botton, „Niepokój Statusu”, opowiada historię podobną do tej Jamesa: jak zdolność do osiągania wyższego poziomu w życiu doprowadza do niezadowolenia ludzi. Porównuje, jak niższe klasy były szczęśliwsze w dawnych czasach dlatego, że po prostu „znali swoje miejsce”. Nie było możliwości awansu społecznego i akceptowali rzeczy, takie, jakimi były i starali się zrobić co się dało w takich warunkach. Ale tym samym ludziom mówi się teraz, że mogą być kim chcą i mogą mieć co chcą, jeśli tylko się nad tym trochę nagłowią (albo będą mieli sporo kart kredytowych). Jako społeczeństwo jesteśmy wychowywani, aby chcieć więcej, a w rezultacie coraz mniej doceniamy to, co mamy. Wszystko się dewaluuje.

Czy tak samo jest z fanami piłki nożnej?

Nadążanie za Jonesami jest sednem „Niepokoju Statusu”. A dla fanów Liverpoolu, nadążanie za Mourinho i, szczególnie, za Fergusonami. Tytuł United w ostatnim sezonie i ich wydatki tego lata, tylko podwyższyły potrzebę zwycięstwa nr 19, i to szybko. Ale czy koniecznie musi się to stać w nadchodzącym sezonie? Oczywiście, że nie.

Nie ma nic złego w życiowych ambicjach, zwłaszcza w sporcie (można bez nich być sportowcem?), ale jeśli nie potrafisz doceniać osiągnięć, bo już myślisz o kolejnych zadaniach, to po co ten trud?

To prowadzi mnie do sporej ilości futbolowych fanów. Jako ktoś, kto walczył w przeszłości z depresją, jestem doskonale świadomy tego, jak w irracjonalny sposób twoja drużyna staje się punktem skupienia wszelkich frustracji w twoim życiu.

Kiedy widzę fanów dywagujących o wynikach przedsezonowych meczów towarzyskich, albo skreślających nadchodzący sezon z powodu zbyt dużej ilości zmarnowanych sytuacji w jednym meczu, widzę ludzi, którzy tracą dystans i czuję sporą depresję. A jeśli trzeba „być jednym, aby znać innego”, to poznaję to: przez lata byłem wielce przywiązany i wielce nieracjonalny w swoim kibicowaniu. Jeśli jesteś nieszczęśliwy, to bycie kibicem może sprawić, że będzie jeszcze gorzej.

Ale tego lata, śledząc postępy poza boiskiem, utrzymanie dystansu może być trudniejsze niż kiedykolwiek. Przyjrzyjmy się.

Liverpool wydał ponad 40 milionów funtów, ale odzyskał ponad 20. Niezłe wydatki netto, ale nie takie ekstrawaganckie. Ważniejsze były plany nowego stadionu ze zwiększoną pojemnością, który pozwoli klubowi na długodystansową rywalizację z rywalami, którzy w innym przypadku zostawiliby The Reds daleko w tyle. Klub posuwa się do przodu stabilnie i z wyczuciem, i nie wydaje bezmyślnie pieniędzy (albo jak, cytując George'a Gilletta, 'pijany żeglarz').

Tego lata, Liverpool jest 'bogatszym' klubem. Jako fani, widzimy, że zostali sprowadzeni lepsi gracze, i choć nigdy nie będzie pełnego porozumienia co do umiejętności każdego gracza, to trzeba przyznać, że z pewnością Benitez ma teraz do dyspozycji całkiem imponujący skład. Każdy w klubie musi przyznać, że oczekiwania będą większe jako rezultat nowych inwestycji, to naturalne. Nie zostały one podjęte z nadzieją na 5. miejsce.

Ale jeśli oczekiwania ludzi odejdą wraz z nimi, to tylko nastawiają się na porażkę. Niektórzy już teraz dyskutują ile punktów The Reds muszą zdobyć na początku, albo na ile porażka z Chelsea w drugim meczu oznacza stratę tytułu. Oto, do jakich nonsensów doszło. Zbyt duże oczekiwania doprowadzają do defetyzmu przy pierwszych oznakach kłopotów.

O ile gracze słusznie mówią, że drużyna potrzebuje lepszego startu w tym sezonie, to tytułów nie wygrywa się w pierwszych częściach rozgrywek choć można je wtedy przegrać. Ale jest różnica między wczesnym straceniem tytułu a zanotowaniem startu, który, nawet bez 100% wygranych, utrzymuje cię w rywalizacji. Liverpoolu potrzebuje dobrego startu, a nie rekordowego.

Sezon jest bardzo długi i sporo może się zmienić po otwierających tygodniach. Jeśli Liverpool przegra 2 pierwsze spotkania, ale wygra następnych 12, ligowa tabela będzie wyglądać całkiem nieĽle. Wszystkie kluby będą borykały się z kontuzjami, niektóre będą bardziej podatne niż inne. Puchar Narodów Afryki może sprawić, że Chelsea straci swoich czołowych zawodników na miesiąc. I choć Liverpool skupia się na numerze 19, stawiałbym raczej, że zarówno Chelsea, jak i United będą się starać o finał Ligi Mistrzów. Być może będzie to ich rozpraszać wraz z postępem sezonu, gdyż trudno jest utrzymać formę w lidze, gdy dąży się do europejskiej korony, jak doświadczył tego Liverpool.

Póki co, Liverpool nie jest najwięcej wydającym. Zarówno Koguty jak i United mają znacznie większe nakłady netto, i to przed możliwym przejściem Teveza, szacowanym na ok. 30 milionów. Ale jakoś nie widzę, aby Tottenham określano mianem 'sporo wydających', w sposób, jaki czyni się to wobec Liverpoolu. Nieco mnie to dezorientuje.

Skład Chelsea wciąż kosztuje dwa razy więcej niż Liverpoolu, więc komentarze Jose Mourinho na temat presji, jaka ciąży na „dużo wydających, jak Liverpool” są śmieszne. Stara się niejako ulżyć swojej drużynie, która wydała relatywnie mało tego lata. Wolne transfery to jedno, reszta drużyny wciąż jest warta 250 milionów. Chelsea to wciąż sporo wydająca drużyna, a Manchester stara się zmniejszyć dystans.

Zatem, z jednej strony mamy imponujące nabytki Liverpoolu tego lata. A z drugiej, jeszcze bardziej imponujące nabytki przeciwników. To trochę miesza. Gdzie nas to umiejscawia? Jest kwestia dostosowania się nowych graczy i czasu, jaki będzie ku temu potrzebny, oraz dawno należnego odpoczynku dla dotychczasowych kluczowych graczy The Reds.

Myślę, że wszyscy wiemy, że Liverpool był lepszą drużyną w lidze niżby sugerowały to wyniki. Kombinacja kiepskiego startu, szczególnie na wyjazdach przy wyjątkowo niekorzystnym terminarzu, do tego problemy ze skutecznością, za dużo do zrobienia do zimy. Byłbym autentycznie zszokowany, gdyby teraz to wszystko znowu by się przytrafiło.

Ta ekipa jest dodatkowo o wiele bardziej utalentowana i zbilansowana niż ta, która zdobyła 82 punkty dwa sezony temu. Ale z kolei wiele innych drużyn również się poprawiło, włączając w to kluby ze środka tabeli, będących teraz własnością bardzo bogatych ludzi. Portsmouth, niedawny przeciwnik, to przykład (tak jak Villa, z którą gramy pierwszy mecz w Premier League). Remis 0-0 w lipcu z drużyną, która dobrze broniła w poprzednim sezonie, i której bramkarz zaliczył fenomenalny występ, nie jest powodem do paniki.

Ale i tak niektórzy panikowali.

Z pewnością nie jest moim celem mówienie innym jak mają kibicować Liverpoolowi. To każdego indywidualne prawo do przejmowania się w stopniu, w jakim tylko odpowiada danej osobie, albo bycia optymistą lub pesymistą oglądając postępy.

Przestrzegałbym tylko przed nierealnymi oczekiwaniami, które naprawdę mogą prowadzić do depresji. Powinniśmy być optymistami, z odpowiednią dozą racjonalności, ale nie ma możliwości, aby Liverpool kiedykolwiek był wyżej niż 3. miejsce w kolejce pretendentów do tytułu, cokolwiek działo się tego lata. Jeśli twoje nadzieje są tak duże, że remis 0-0 w meczu towarzyskim doprowadza cię do załamania, to obawiam się, że czeka cię ciężki rok.

Z pewnością od czasu do czasu tracimy dystans, to naturalne. Ale odzyskanie gruntu może być trudne.

Dla fana futbolu, zwłaszcza dla tego, który dopiero co doświadczył porażki, wyrażenie „to tylko gra” z pewnością jest mocno prowokujące i może wywołać raczej gwałtowną reakcję. Jest tak dlatego, że w naszych sercach i umysłach, to znacznie więcej niż tylko gra, i nie chcemy, żeby to się zmieniło w jakikolwiek sposób. Sami tak kreujemy nasze postrzeganie. Ale musimy być gotowi na krok w tył i trzeĽwe spojrzenie na rzeczywistość. To nie jest coś znacznie poważniejszego niż życie i śmierć, jak mówił (z ironią, o której już zapomniano) Bill Shankly.

Przy zdiagnozowanej chorobie i jako świeżo upieczony ojciec, moje priorytety się nieco zmieniły. Przedtem, byłem osobą, dla której mówienie „to tylko gra” było jak płachta dla byka. Eksplodowałbym.

Dla mnie piłka nigdy nie będzie tylko grą. Ale myślę, że nauczyłem się doceniać podróż, nie tylko fiksować na punkcie celu. Wypatruję początku nowego sezonu bardziej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku lat, ale z pewnością nie będę skreślał Liverpoolu po wczesnej porażce, ani nie będę twierdził, że na pewno zdobędą tytuł po kilku dobrych wynikach. A to dlatego, że żadne z tych stwierdzeń nie jest prawdziwe.

Ostatnio byłem zaangażowany w Postpals.co.uk, organizację charytatywną prowadzoną przez mojego znajomego, która to zachęca ludzi do pisania listów i wysyłania prezentów do śmiertelnie chorych dzieci, aby nieco rozjaśnić ich życia.

Czytając o ich cierpieniu i ich odwadze, a póĽniej o ich śmierci, z całą pewnością nabrałem dystansu w swoich przemyśleniach na temat okresu przedsezonowego. Przełączając się między tą stroną a kilkoma forami dotyczącymi Liverpoolu, z łatwością można było stwierdzić, że te dzieciaki nie były kimś, kogo czeka świetlana przyszłość, natomiast niektórzy fani Liverpoolu zachowywali się tego czasu, jak by miał nastąpić koniec świata.

Paul Tomkins

Ľródło: liverpoolfc.tv



Autor: Alex
Data publikacji: 03.08.2007 (zmod. 02.07.2020)