ATA
Atalanta
Europa League
18.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1036

To tylko gra

Artykuł z cyklu Artykuły


Kiedy tylko przegrywamy jakiś mecz, powracam pamięcią do czasów, gdy grałem w drużynie skautowskiej i nasz lokalny zespół grał w finale regionalnego pucharu. Największą frajdą dla młodych zawodników, była gra na pełnowymiarowym boisku, przed prawdziwymi trybunami, na których zasiadali głównie rodzice i członkowie struktur skautowskich. Miejscem spotkania było boisko pół-profesjonalnego zespołu z West Midlands. Dla tych co nie znają realiów, to obiekt tego typu jest obiektem na poziomie co najmniej dorównującym najlepszym boiskom w krajach nie będących "piłkarskimi potęgami". Może i nie jest to obiekt ligowy, ale w żadnym przypadku nie można go nazwać małym. To z takich miejsc wywodzą się "kopciuszki" piłki nożnej, które potrafią nieco namieszać we wczesnych fazach FA Cup. Dla dzieciaków, było to absolutnie niezapomniane doświadczenie. Chwała zwycięstwa na takim stadionie, szczelnie upakowanym kibicami a także ich własnymi rodzicami, byłaby jednym z najcenniejszych wspomnień - czymś z czego naprawdę można być dumnym.

W miarę jak spotkanie postępowało, nasi chłopcy zdzierali swoje płuca ale nie byli tak dobrzy jak przeciwnicy i z każdą chwilą oddawali więcej pola. Trener wydzierał się zza linii bocznej, chcąc tchnąć w swoją drużynę jeszcze większe zaangażowanie. Młodzi zawodnicy wyglądali jednak tak, jakby biegli pod bardzo stromo pochyloną górę. Po końcowym gwizdku, zwycięzcy wyskoczyli w geście triumfu i biegali dookoła boiska celebrując wygraną. Nasi chłopcy natomiast, powoli zeszli z murawy, zgarbieni i z pochylonymi głowami. Skala i oprawa meczu, a także prestiż z niego wynikający, jedynie powiększyły poczucie porażki. Niektórzy, pomimo zapewnień o ich dobrej grze, po prostu nie mogli ścierpieć przygniatającej ich przegranej. Jeden gracz zwyczajnie przewrócił się na środku boiska i nie chciał wstać. Jego krzyki agonii słychać było aż z linii bocznej. Mój kolega, który asystował i pomagał drużynie w kwestiach technicznych, powiedział: "Doskonale wiem jak on się czuje. Nikt nie powinien przegrywać finału. To po prostu zbyt ciężkie do zniesienia." W międzyczasie jeden z drużynowych pomógł chłopakowi dołączyć do reszty zespołu czekającego na uboczu. Trener podszedł do niego, objął go ramieniem i powiedział: "To nieważne chłopcze. To tylko gra." W owym czasie wydawało mi się to żałosnym komentarzem, zasłyszanym od trenera, podczas gdy drużyna przegrała arcyważny mecz. Było to jednak zdanie wypowiedziane przez człowieka starszego, doświadczonego życiem, który przeszedł już tak wiele, że dla niego faktycznie była to "tylko gra". Gra, jaka jeszcze nie raz będzie miała miejsce. Ze wszystkich nauk, które wyniosłem z drużyn zuchowych i skautowych, ta była jedną z najcenniejszych. Nawet, jeżeli była niezamierzona.

Niektórzy zawodnicy potrafią sobie poradzić z przegraną w wielkim meczu, dużo lepiej od innych. Zazwyczaj jednak ciężko dostrzec jakieś przesadnie emocjonalne zachowania zaraz po spotkaniu. Zazwyczaj gracz czeka na chwilę prywatności, kiedy zejdzie do szatni. O swoich wrażeniach po przegraniu z Arsenalem w FA Cup w 1974 roku, opowiada Steve Heighway.

"Podeszliśmy oczywiście po "medale dla przegranych" i staraliśmy się wywrzeć jakieś pokrzepiające wrażenie na naszych kibicach. W szatni jednak niemal udusiłem się zanosząc się płaczem. Wypłakałem całe litry łez, cały czas trzymając na głowie ręcznik... żeby nikt nie mógł tego ujrzeć. PóĽniej dowiedziałem się, że nie byłem jedynym."

Czasami, po wszystkich przygotowaniach i nakręcaniu się przed finałem, ciężko jest znieść ostateczną i totalną porażkę. Może to być tak straszne, że czasami myślę, iż lepiej by było przegrać w pierwszej rundzie, niż w ścisłym finale (co też udało nam się zrobić w tegorocznej edycji FA Cup). Zawsze gdy przegrywamy, pomaga mi, gdy przypomnę sobie słowa: "to tylko gra". Szczęśliwie nie musimy robić tego zbyt często, jako że zazwyczaj w podobnej sytuacji wygrywamy.

Jako the Reds, doskonale zdajemy sobie sprawę z liczby przegranych w finałach. Nie muszę o tym nikomu przypominać... ale mogę to zrobić. Od 2001 roku, braliśmy udział w ośmiu meczach finałowych i przegraliśmy dwa z nich: Puchar Ligi z Chelsea w 2005 roku i tegoroczny finał Pucharu Europy. Do tego wygraliśmy dwa Superpuchary UEFA i dwie Tarcze Dobroczynności. No i przegraliśmy w finale Klubowych Mistrzostw ¦wiata. Najważniejszym jest, że do końca drogi dochodzimy bardzo często i zazwyczaj wychodzimy jako wygrani.

Możemy być dumni z naszego występu w ostatnim finale. Nie mamy się czego wstydzić i możemy iść z podniesionymi głowami. Większość dziennikarzy przyznaje, iż byliśmy zespołem lepszym, lecz nie umieliśmy wykorzystać swoich szans. Milan natomiast zdobył jedną szczęśliwą bramkę, i co trzeba przyznać, całkiem ładnie wypracowali drugą. Oprócz tego, mieli bardzo mało czystych sytuacji i raczej nie sprawiali nam większych problemów. Do historii przechodzi jednak tylko wynik spotkania. Oni wygrali już siedem razy. My pozostaliśmy na pięciu. Co jednak warte zapamiętania - w razie gdy męczyły nas jakieś zawistne osobistości - nadal pozostajemy najbardziej utytułowaną drużyną z Anglii. Do tego zdobyliśmy tych pucharów tyle co cała reszta angielskich drużyn razem wzięta. Wystąpiliśmy w siedmiu finałach, czyli znowu - w tylu co cała reszta klubów z Anglii. W tej chwili smutku i rozczarowania, możemy więc nadal być bardzo dumni.

Nie jesteśmy klubem, któremu akurat udało się dojść do finału żeby go potem przegrać. Gramy w tym pucharze przez pięć z ostatnich sześciu lat. Raz wygraliśmy, raz byliśmy drudzy, raz doszliśmy do ćwierćfinału a raz skończyliśmy grę na drugiej rundzie. Zawsze przechodziliśmy przez pierwszą rundę lub do pucharu UEFA. Jest to dużo więcej niż może się pochwalić większość klubów. W tym samym czasie, Manchester United nie wygrał nic, Arsenal raz doszedł do finału by go przegrać a Chelsea nigdy nie przeszła etapu półfinału - z czym zresztą próbowali się już uporać trzy razy. Jeżeli natomiast chodzi o Everton to... no cóż. W tym wszystkim chodzi mi tylko o to, że podczas gdy kibice wszystkich tych klubów mogą się radośnie uśmiechać, przyglądając się naszej przegranej, nie możemy zapomnieć kto pozostaje prawdziwym europejskim królem wśród angielskich (a w zasadzie brytyjskich) drużyn. Jeżeli natomiast chodzi o inne wielkie europejskie zespoły, to spójrzmy na: Real Madryt, Barcelonę, Bayern Monachium, Ajax, Juventus, Inter Mediolan, Benfikę. Co z nimi? Żadna ze wspomnianych drużyn, nawet nie zagrała w tym roku w półfinale. Juventus nie miał wprawdzie takiej szansy, ale to już inna historia. My natomiast byliśmy tam już multum razy. I wiemy, że będziemy tam jeszcze nie raz.

Jeżeli natomiast chodzi o nas - kibiców - to również możemy być z siebie dumni. Kibicowaliśmy od początku do końca. Oklaskiwaliśmy Milan pomimo tego, że uważamy, iż nie zasłużyli sobie na wygraną. Więcej - oklaskiwaliśmy własnych zawodników za to, ile serca i sił włożyli w ten mecz. W drodze do finału pokonaliśmy Mistrzów Hiszpanii, którzy byli także ustępującymi Mistrzami Europy. Pokonaliśmy Mistrzów Anglii. Z pewnością jest to co najmniej zwycięstwo moralne. Nawet jeżeli byliśmy tysiące mil od Aten, to śpiewaliśmy i kibicowaliśmy przez całe spotkanie. Wkrótce po spotkaniu, menedżer pubu doskonale wiedział co zrobić i włączył “You’ll Never Walk Alone". Nie potrzebowaliśmy zachęty i z dumą śpiewaliśmy naszą pieśń. Do tego spontanicznie wykrzykiwaliśmy wszelkie meczowe piosenki, które przychodziły nam na myśl. Był to wspaniały czas, który przeciągnął się na wiele godzin po ostatnim gwizdku sędziego. Na tym etapie nie martwiliśmy się już specjalnie rezultatem spotkania... w końcu: "to tylko gra".

Keith Perkins

Żródło: liverpool.rivals.net



Autor: Macieque
Data publikacji: 28.05.2007 (zmod. 02.07.2020)