Szósty zmysł w Atenach
Artykuł z cyklu Artykuły
Pozostał już tylko tydzień do spotkania z przeznaczeniem. Zwycięstwo będzie oznaczać, że Liverpool dołączy do swoich przeciwników jako prawie najbardziej utytułowany klub w historii Pucharu Europy.
Jeśli ktoś by mi powiedział po sezonie 2003/04, że będziemy mieć taką możliwość, to bym go wyśmiał, nie wierząc w jego słowa. Kogo musiałby Liverpool zatrudnić wtedy latem – Davida Copperfielda?
Szósty Puchar Europy byłby ogromnym osiągnięciem. I mimo tego, co mówi Alex Ferguson, Liverpool ma dużą szansę na sukces.
Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że to, co zrobił Milan zespołowi Fergusona nie było o milion lat świetlnych lepsze od tego, co kilka tygodni temu uczynił zespół Portsmouth w starciu z przeciętnym wtedy United. Walkower 3-0 dla Milanu nie powinien być przedstawiany jako opowieść, którą można straszyć dzieci przed snem – przynajmniej dla nas (dla kibiców United to właśnie czymś takim jest).
Wypoczęty Milan był w stanie pokonać każdą jedenastkę, jaką mogli zagrać United, biorąc pod uwagę to, że mecz rozgrywany był na San Siro i rozpoczęli tak świetnie w starciu ze zmęczoną drużyną, jednak nie zapominajmy, że w Manchesterze brakowało dwóch środkowych obrońców, którzy trzymali całą defensywę w tym sezonie. Rio Ferdinand był kontuzjowany i po boisku biegał jedynie duch Nemanji Vidica. Gary Neville – niezbyt lubiany w naszych okolicach – przynajmniej jest uważany za solidnego i można na nim polegać i brakowało też Patrice’a Evry, który miał za sobą udany sezon.
Tak, Milan zdominował też Liverpool w Stambule, zanim w sukurs przyszła przerwa. Jednak trzeba odnotować to, że obecna defensywa Liverpoolu jest znacznie lepiej zgrana niż w 2005 roku i też jest lepiej chroniona przez środkową linię zespołu.
Dwa lata temu Djimi Traore rozegrał koszmarną pierwszą połowę, choć póĽniej odkupił swoje winy wspaniałą interwencją na linii bramkowej w drugiej części meczu.
Jednak Francuz był piłkarzem, który tamtego wieczoru, jak wielu innych piłkarzy The Reds, wyraĽnie odczuwali strach podczas pierwszej połowy tak wielkiego wydarzenia. To był najważniejszy mecz w życiu całej wyjściowej jedenastki Liverpoolu, podczas gdy Milan już tam był i to robił. Teraz Liverpool też już tam był i już to zrobił.
W tym roku Milan świetnie prezentuje się w ofensywie, jednak według mnie nie można ich porównywać do Barcelony pod względem talentu w przednich formacjach.
Włosi wyglądają na bardziej zrównoważony zespół, bardziej solidny jako jedność, jednak w ataku nie mogą się pochwalić tak przerażającym kwartetem jak Ronaldinho, Eto’o, Messi i Deco, których technika i poruszanie się to coś niewyobrażalnego. Także obecni napastnicy Milanu nie są tak renomowani jak Crespo i Szewczenko byli w 2005 roku, jednak oczywiście w osobie Kaki mają prawdziwy diament, który jest jeszcze bardziej oszlifowany niż dwa lata temu.
Bardzo szanuję Milan i dla mnie są faworytem ze względu na ich doświadczenie. Nie widzę, jednak żadnego powodu, żeby się ich bać. Jeśli Liverpool potrafi wygrać na Nou Camp mimo straty pierwszego gola w starciu z Barceloną, która – na chwilę obecną – zachwycała cały świat niczym Brazylia z roku 1970, to The Reds tym bardziej mogą wygrać na neutralnym obiekcie ze wsparciem wspaniałych kibiców, przeciwko psychologiczne przestraszonej drużynie z powodu wydarzeń sprzed dwóch lat.
Powiedzmy sobie jasno: Liverpool w pełni zasłużył na miejsce w Finale. W żadnej chwili całego sezonu w Pucharze Europy, The Reds nie byli zagrożeni odpadnięciem – po tym jak zdominowali Grupę C.
Minimalna porażka na Stamford Bridge była jedyną poważną sytuację w całych tegorocznych rozgrywkach (oprócz kilku minut na Nou Camp i też czterech minut w pierwszym meczu Eliminacji z Maccabi Haifa) i potrzebowaliśmy zaledwie 22 minut w rewanżu, żeby wyrównać stan starcia z zespołem Jose Mourinho. Nawet rzuty karne nie stanowiły dla nas problemu – The Reds kontrolowali ich przebieg od pierwszej jedenastki.
Nasza gra defensywna w Europie zadowala mnie z tego powodu, że praktycznie nigdy nie panikujemy – nie ma uczucia, że w każdej chwili możemy stracić gola – za wyjątkiem tych pierwszych 20-30 minut w Barcelonie i kilku sytuacji, gdy Pepe Reina ratował nas w meczu z Chelsea. Cały sezon w tych rozgrywkach był praktycznie wolny od stresu, zwłaszcza w kluczowych momentach spotkań.
Ani Chelsea, ani Barcelona nie sprawiła problemów defensywie The Reds na Anfield; dziwne było to, jak małe zagrożenie stanowiła Barca, zwłaszcza w ostatnich 10 minutach, gdy to jeden gol wystarczył im do awansu. A jeszcze dziwniejsze było to jak Chelsea – potrzebując zaledwie jednej bramki, żeby zmusić Liverpool do strzelenia trzech – nie zmusiła obrony The Reds do ogromnego wysiłku.
Jako kibic ja wciąż panikuje do pewnego stopnia. Prawdopodobnie nigdy już nie opuszczą mnie te okropne drgawki z czasów Phila Babba atakującego słupek swoją kością ogonową i cierpiącego na nadwagę Neila Ruddocka, który poruszał się po boisku niczym ospały wieloryb; nie wspominając już o Davidzie Jamesie, który – zanim stał się dojrzałym bramkarzem, jakim jest teraz – za często znajdował się poza własną bramką.
Nie ma dla mnie większego znaczenia, kto będzie bohaterem The Reds w Finale, dopóki ktoś taki się znajdzie, jednak moja romantyczna natura powoduje, że chciałbym, by był to ktoś z wyjątkową historią i – żeby zmniejszyć uczucie deja vu – by był to ktoś zupełnie inny niż to miało miejsce dwa lata temu.
Jedną z rzeczy, które wzbudziły moją największą radość w Stambule był niespodziewany udział Vladimira Smicera w tym sukcesie: zaskakujący gol i pewnie wykonany rzut karny. (Uwielbiałem także tę historię, która mówiła o Czecha palącym wielkie cygaro na Taksim Square o 3 nad ranem). Vladi był bardzo popularną osobą, ale nie odnalazł najwyższej formy na Anfield, jednak te całe sześć lat nierównej gry spowodowanej licznymi kontuzjami, zostały mu zapomniane tego jednego wieczoru i teraz wszyscy bardzo mile go wspominamy.
Bardzo bym chciał, żeby Robbie Fowler odegrał kluczową rolę, nawet jeśli miałby być rezerwowym, który wchodzi na boisku pod koniec meczu; bliski wykonania takiego zadania był w meczu z Chelsea – był wyznaczony jako piąty do wykonywania jedenastek. (Ironia losu chciała tak, że w swoim pożegnalnym meczu na Anfield także zabrakło mu minuty do wykonania rzutu karnego).
Jego miłość do klubu jest wyjątkowa, był w Stambule jako kibic. No i on wciąż pozostaje ‘piłkarzem na wielkie mecze’: kimś, kto nigdy nie ulega presji w najtrudniejszych sytuacjach. Zdobył kluczowe bramki w dwóch z trzech Finałów w 2001 roku, mimo że tylko w jednym z tych spotkań wybiegł na boisko od pierwszej minuty, wykorzystał też jedną z jedenastek w serii rzutów karnych w Finale Pucharu Ligi. Zdobywał także bramki w półfinałach.
Dalej jest Peter Crouch – człowiek, który zdecydowanie za długo w swojej karierze był krytykowany i wyśmiewany, ale również człowiek, dla którego medal za Puchar Europy byłby kolejnym pozytywnym osiągnięciem w ciężkiej walce o poważne traktowanie.
Albo Harry Kewell. Latem ostatniego roku zagrał fenomenalnie w meczu Mistrzostw ¦wiata przeciwko Chorwacji, niemal samotnie prowadząc Australię do fazy pucharowej turnieju, jednak miał ogromnego pecha z kontuzjami od momentu przybycia na Anfield. Żaden piłkarz nie chce opuszczać boiska w Finale z powodu kontuzji, a on doświadczył takiej sytuacji trzykrotnie w barwach The Reds, mimo że bardzo ciężko pracował nad swoim zdrowiem przed tymi starciami.
Teraz ponownie wrócił do zdrowia i biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, zaprezentował się świetnie w meczu z Charltonem. To może być wciąż za szybko, żeby zagrać w Finale od pierwszej minuty, jednak Harry jest wyjątkowym piłkarzem, który potrafi zabłysnąć w każdym aspekcie ofensywnej gry: podania, pojedynki indywidualne, dośrodkowania, zdobywanie bramek, tworzenie sytuacji i również jest bardzo silny w powietrzu. Zdrowy i pewny siebie Harry Kewell jest wspaniałym pracownikiem tego klubu i kimś, kogo Milan niewątpliwie by się obawiał.
Jednym z interesujących aspektów, które warto dokładnie obserwować będzie psychologiczny problem Milanu po wydarzeniach z 2005 roku. United był szczęśliwym przeciwnikiem w Półfinale dla Milanu – wystarczy przypomnieć sobie lata 50-te, żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego – tak samo Liverpool na pewno nie jest ulubionym rywalem Włochów w Finale.
Ja nie przywiązuję wielkiej do wagi do statystyk typu: „drużyna X nie pokonała zespołu Y od 30 lat”, ponieważ mówimy tutaj o zupełnie innym składzie personalnym.
Choć psychiczne blokady z powodu ostatniej historii są jak najbardziej możliwe. Oczywiście takie blokady nie są wystarczające, żeby przewidzieć wynik danego starcia, jednak mogą mieć wpływ na występ zespołu. Chelsea teraz już to wie – ich szanse na wyeliminowanie Liverpoolu w półfinale jakiegoś pucharu są bardzo małe i to wyglądało, jakby brakowało im wiary w siebie po tym, jak Daniel Agger trafił do siatki w ostatnim starciu tych drużyn.
To tak jak Manchester United i gole zdobywane w końcówce spotkań. Drużyny wierzą, że oni się specjalizują w tym elemencie gry i gdy mecz chyli się ku końcowi to spotykamy się z przypadkiem samo-spełniającej się przepowiedni. Zarówno w obecnym, jak i w poprzednim sezonie Liverpool przegrał mecze z United tracąc gole w doliczonym czasie gry. Podobnie w głowach piłkarzy Milanu tkwi myśl, że Liverpool specjalizuje się w odrabianiu strat. Zwłaszcza, jeśli oglądali zeszłoroczny Finał FA Cup.
Dla Milanu w przeciwieństwie do Liverpoolu porażka w Finale Pucharu Europy to żadna nowość. Kolejna porażka byłaby już piątą w historii tego klubu; jak na razie The Reds polegli tylko w czasie tragicznego meczu na Heysel. I spośród wszystkich drużyn, które wygrały to trofeum więcej niż dwa razy, Liverpool ma zdecydowanie najlepszy stosunek zwycięstw do rozegranych Finałów: pięć wygranych z sześciu. Ajax, Bayern Monachium, Real Madryt tak samo, jak Milan mają wysoką liczbę sukcesów i porażek.
Zatem pod tym względem The Reds są wyjątkowi. Liverpool nie jest zespołem, który przegrywa wiele Finałów, koniec i kropka. Porażka w Finale Pucharu Ligi w 2005 z rąk Chelsea jest jedyną przegraną z ostatnich siedmiu rozegranych ‘normalnych’ Finałów.
To coś podobnego do osiągnięć Liverpoolu w serii rzutów karnych: dziesięć zwycięstw spośród jedenastu konkursów. Każdy kibic Anglii i Niemiec wie, jak bardzo wcześniejsze wydarzenia mogą wpłynąć na umysły piłkarzy – zarówno te dobre, jak i złe – tym samym wpływając na bieg wydarzeń.
Oczywiście historia nie pomoże Liverpoolowi automatycznie. Jednak my ciągle możemy wierzyć i mieć nadzieję, że ona będzie pewnego rodzaju szóstym zmysłem, którego wszyscy tak bardzo pragniemy.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 17.05.2007 (zmod. 02.07.2020)