Piłkarska karma i Buddysta Zenu
Artykuł z cyklu Artykuły
Wczoraj rano zapisałem na kartce kilka krótkich myśli, które mógłbym przywołać na wypadek porażki, remisu, odpadnięcia na zasadzie wyjazdowej bramki The Reds; takie kilka wniosków na temat naszego klubu: duma, historia i świetlana przyszłość.
Ponieważ nawet porażka nie zdołałaby przysłonić tak wielu dobrych rzeczy, które teraz się dzieją w Liverpoolu.
To wszystko dzisiaj też ma ogromne znaczenie, jednak w obecnej chwili rozmyślanie nad tymi sprawami nie jest tak bardzo potrzebne. Po porażce bardzo łatwo jest dać się ponieść emocjom i czuć się kompletnie załamanym – i właśnie przed meczem to były moje pierwsze obawy – jednak ostatecznie cały nastrój tego klubu zależał od kilku rzutów karnych. Jak cienka jest granica pomiędzy bólem, a szczęściem. Jednak jak bardzo zasłużona była ta szaleńcza radość. Jedynie Jose Mourinho uważał, że to Chelsea była lepszym zespołem w tym meczu.
No w przypadku zwycięstwa oczywiście też bardzo łatwo można dać się ponieść emocjom, a przecież jeszcze nic nie wygraliśmy. Jednak drugi Finał Pucharu Europy w ciągu trzech lat to osiągnięcie, którym mogą się chwalić jedynie naprawdę wyjątkowe kluby i samo w sobie jest dużym sukcesem. Gdy Mourinho mówił, że straciłby swoją pracę, gdyby osiągnął tyle, co Benitez, zdecydowanie wypowiedział się za wcześnie; my możemy się jedynie cieszyć, że The Reds nie mają w Europie takich osiągnięć jak Chelsea.
Teraz nikt nie przyjmie do wiadomości innego rozwiązania niż sukces w Atenach, ale samo dostanie się do Grecji wymagało ogromnego nakładu sił i za to należy się duże uznanie. Zawsze uważałem, że pod wodzą Beniteza ten klub zmierza we właściwym kierunku, nawet podczas tych nieuniknionych gorszych chwil i niezależnie od tego, co się wydarzy w Atenach, Rafa przywrócił Liverpoolowi pełną europejską dumę.
Ja nawet teraz nie jestem jeszcze w stanie uwierzyć, że Chelsea nam mocniej nie zagroziła w tym meczu i to Petr Cech miał zdecydowanie więcej pracy z obu bramkarzy. Przed meczem byłem pewien, że The Reds mogą wygrać różnicą jednej bramki, ale równie dobrze wynik mógł wyglądać 2-1 i to oznaczałoby koniec naszej gry w tych rozgrywkach. Widziałem oczami wyobraĽni póĽny – i niesprawiedliwy – zabójczy cios, ale ostatecznie byłem zaskoczony, że wraz z biegiem czasu Chelsea nie stanowiła dla nas większego zagrożenia.
Poza rzutami karnymi, moje serce rzadko zbliżało się do okolic gardła (oczywiście w sensie metaforycznym). A nawet karne były mniej stresujące niż zazwyczaj, dzięki pierwszej paradzie Pepe Reiny.
Zatrzymanie Chelsea na przestrzeni 120 minut – drużyny, która bardzo rzadko nie strzela goli w ciągu 90 minut jest ogromny, ogromnym (jeśli powiem ‘ogromnym’ po raz trzeci to będzie już przesada?) osiągnięciem i to nie tylko ze względu na ogromne nerwy spowodowane obawą przed liczonym podwójne golem wyjazdowym – zwłaszcza, jeśli jest się na takim etapie meczu, gdy nie ma wiele czasu na niezbędną ówcześnie dwubramkową odpowiedĽ.
I w dużej mierze jest to zasługa niezrównanego Jamiego Carraghera i jego niezwykle pojętnego ucznia – Daniela Aggera, ponieważ Ashley Cole – który niegdyś był świetnym, ofensywnym bocznym obrońcą – co chwila posyłał długie, diagonalne piłki w kierunku pola karnego The Reds.
Dobry taktyczny plan Beniteza zakładał grę Riise na lewej obronie, ponieważ Norweg bardzo dobre gra głową w defensywie i Rafa wiedział, że John poradzi sobie z Drogbą, gdy Cole zagrywał te swoje długie piłki.
Miłe było też to, że wygraliśmy ten mecz dzięki wypracowanemu na treningach schematowi, który kompletnie zaskoczył Chelsea – było to połączenie świetnego planowania Beniteza z dokładnym, co do milimetra podaniem Gerrarda i uderzeniem Aggera. Z mojego punktu widzenia jeszcze milsze było to, że nasz menadżer wygrał tę bitwę na rozum z ich szkoleniowcem.
Chelsea miała tak ogromną obsesję na punkcie Petera Croucha – mimo, że on jest zaledwie pięć centymetrów wyższy od ich napastnika – że nie zakładali żadnej innej alternatywy wykonania tego stałego fragmentu gry przez Gerrarda. Kuyt powtórzył to, co zrobił Emile Heskey na Old Trafford w 2000 roku (wtedy to Heskey zablokował przeciwnika, umożliwiając tym samym Danny’emu Murphy’emu oddanie skutecznego strzału) i schemat z treningów został perfekcyjnie przeniesiony na wielką arenę.
Byłem ogromnie zdumiony tym, że Daniel Agger nie został nominowany do nagrody Najlepszego Młodego Piłkarza Sezonu wg PFA i zaskakuje mnie też to, że bardzo rzadko się o nim wspomina w mediach. W obecnym sezonie grał wyśmienicie, a że w poprzednim tygodniu zaliczył jedno słabsze spotkanie to nagle znalazł się na ustach wszystkich kibiców. Było to dziwne, zwłaszcza jeśli weĽmiemy pod uwagę to, że trzeba być wyjątkowym środkowym obrońcą, żeby wygryĽć ze składu Samiego Hyypię.
Agger wspaniale odpowiedział na tę krytykę świetnym występem w defensywie przeciwko Drogbie, no i zdobył jakże ważnego gola po rzucie wolnym. Nie jest łatwo uderzyć piłkę, które zmierza w ten sposób w twoim kierunku – łatwiej jest poczekać aż pójdzie na dalszą nogę – ale on wykonał to wspaniale. Piłka przeleciała tuż obok słupka i zatrzepotała w siatce. Wyraz jego twarzy po tym, jak piłka znalazła się w bramce (innymi słowy, przekroczyła linię bramkową) był jedną z najwspanialszych rzeczy obecnego sezonu.
Cztery gole tego środkowego obrońcy były wspaniałym dodatkiem w tych rozgrywkach, zwłaszcza, że kilku naszych bardzo bramkostrzelnych pomocników leczy poważne urazy, no i Sami Hyypia (który też zdołał trzy razy trafić do siatki) grał znacznie rzadziej. Na chwilę obecną nasi środkowi obrońcy zdobyli już osiem goli i nie jestem sobie w stanie przypomnieć, kiedy ostatnio mogli pochwalić się takim dorobkiem.
Chciałbym też pochwalić kilku innych niedocenianych bohaterów. Jermaine Pennant, którego metamorfoza w prawdziwego skrzydłowego na miarę Liverpoolu nabiera coraz większego tempa, grał świetnie do momentu przymusowego opuszczenia boiska z powodu kontuzji. On wspaniale najpierw schodzi wraz z obrońcą do środka, a następnie wraca do skrzydła, jeśli nic z tego zejścia nie wyjdzie; na pierwszy rzut oka wygląda to na błąd – rajd w ślepą uliczkę – jednak on wtedy prowadzi piłkę do linii końcowej boiska i popisuje się świetnym dośrodkowaniem, jak to widzieliśmy przy uderzeniu głową Petera Croucha, które Cech jakimś cudem obronił.
No i Bolo Zenden – który nie przeżywał zbyt wielu dobrych chwil od momentu przybycia na Anfield, odnosząc wiele kontuzji, które zaburzały jego rytm i odbierały pewność siebie – pokazał ogromne zacięcie, energię i taktyczną świadomość na lewej stronie. Pennant i Gerrard byli dwoma pomocnikami, który najbardziej angażowali się w akcje ofensywne, Mascherano ich asekurował, a Bolo musiał wykonać po trochu zadań ofensywnych i defensywnych. Jego zadaniem była ocena, kiedy atakować bramkę rywala, a kiedy zostać z tyłu i pomóc – albo asekurować – Riise. Moim zdaniem zagrał wyjątkowo dobrze, oddał bardzo groĽny strzał prawą nogą na bramkę Cecha i oczywiście świetnie wykonał pierwszą jedenastkę.
Jest jeszcze człowiek, który był uważany za zbyt słabego, żeby grać w zespole zagrożonym spadkiem z ligi, a teraz jest kluczową postacią w drużynie, która wywalczyła sobie awans do Finału Ligi Mistrzów.
Mascherano nie jest świetnym technicznie Argentyńczykiem, jak Messi, czy Maradona, ale dysponuje swoimi, wyjątkowymi umiejętnościami. To dziwne, że świetnie podaje piłkę, a równocześnie prezentuje niezwykłą zaciętość i zażartość w próbach odbioru piłki przeciwnikowi. Pod tym względem jest podobny do Graeme’a Sounessa, choć nie chcę teraz rozpoczynać bezpośrednich porównań tej dwójki na tak wczesnym etapie. (choć Mascherano mógłby skorzystać, gdyby zapuścił sobie tak zawstydzające wąsy.)
Jednak Souness na pewno byłby dumny z takiego występu, jaki wczoraj zaliczył Javier. W ataku Dirk Kuyt był niesamowity. Nawet przed przykuwającymi uwagę okazjami bramkowymi, Holender zadziwiał mnie wykonywaną na boisku pracą; nie sądziłem, że on będzie w stanie jeszcze więcej biegać, niż w poprzednich meczach, ale tym razem po raz kolejny podniósł sobie poprzeczkę. W czasie trwania sezonu zaczynał grać odrobinę gorzej, sprawiał wrażenie odrobinę zmęczonego, ale teraz znowu wrócił do najwyższej dyspozycji.
On jest bardzo bliski tego, że stać się prawdziwym klasowym strzelcem. Można powiedzieć, że to kwestia centymetrów; w tym sezonie chyba już cztery, czy pięć razy trafiał w słupek, bądĽ poprzeczkę, z czego dwukrotnie to miało miejsce w meczach z Chelsea i zazwyczaj były to świetne strzały. Wczoraj jeszcze sędzia niesłusznie nie uznał zdobytej przez niego bramki w dogrywce, która mogła zapewnić awans dla The Reds. W obecnym sezonie zdobył 13 goli, mimo że zazwyczaj grał cofniętego napastnika, a nie tego najbardziej wysuniętego, a z odrobiną szczęścia mógłby wspólnie z Crouchem zbliżać się do 20 trafień.
Nieuznany gol Kuyta oznaczał rzuty karne. Szczególnie słodka była ‘zemsta’ Reiny na Robbenie. W poprzednim sezonie Holender uraczył nas prawdziwie teatralnym zachowaniem i na Anfield wszyscy o tym pamiętali. To była wspaniała decyzja – z naszego punktu widzenia – żeby to właśnie on jako pierwszy wykonywał jedenastkę. Ostatnio dość często oglądam program telewizyjny „My Name is Earl” i Earl bez przytaknąłby głową dla takiej piłkarskiej karmy. Tak szczerze mówiąc to, jak w ogóle Robben mógł się spodziewać, że wykorzysta ten rzut karny?
Rzuty karne oglądał Buddysta Zenu Benitez, w pozycji przypominającej kwiat lotosu. Wydaje mi się, że to był naprawdę dobry sygnał dla piłkarzy; nigdy wcześniej nie widziałem go tak bardzo zrelaksowanego.
Ja szczerze mówiąc nie czułem większych nerwów, niż to miało miejsce podczas zeszłotygodniowego konkursu rzutów karnych w Finale Młodzieżowego FA Cup. Wtedy naprawdę się przejmowałem, oglądając na żywo w telewizji, jak młodzi chłopcy wykonywali tak ważne jedenastki na początku swoich piłkarskich karier.
Tamtego dnia także powrócił temat karmy. Szczęśliwy wykonawca rzutu karnego w zespole United w pierwszym meczu na Anfield – przynajmniej jak na moje standardy – okazał zbyt dużą arogancję przed The Kop po trafieniu do siatki. Dobrze jest pamiętać o zbyt wczesnej radości, która stanowi zaproszenie dla ostatecznej klęski. Zatem w pewien sposób to dobrze, że to właśnie on przestrzelił decydującą jedenastkę w serii rzutów karnych na Old Trafford.
Jednak, gdy wspominałem Młodzieżowy Finał Cup w moim poprzednim felietonie – ukazując ich heroiczne czyny jako inspirację dla dorosłego zespołu – nie spodziewałem się, że będziemy świadkami tak dokładnego podobieństwa tych dwóch sytuacji: The Reds wygrywają 1-0, odrabiając straty z poprzedniego spotkania i doprowadzają starcie do rzutów karnych – są nerwy, a na końcu ogromne szczęście.
Zatem Grecja już za trzy tygodnie. Dla tych kibiców The Reds, którzy dalej świętują sukces w Stambule, podróż będzie bardzo krótka – zaledwie do sąsiedniego kraju. Puchar obecnie przebywa jedynie na wypożyczeniu i wszyscy mamy nadzieję, że już wkrótce szybko wróci na swoje prawowite miejsce.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 02.05.2007 (zmod. 02.07.2020)