LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1143

Wieczór, którego nigdy nie zapomnę

Artykuł z cyklu Artykuły


Kilka miesięcy temu zapytano mnie, czy planowane są jakieś specjalne obchody 30 rocznicy legendarnego meczu z St Etienne na Anfield i muszę przyznać, że byłem ogromnie zaskoczony słysząc, iż to już tyle czasu minęło od tamtego spotkania.

To trochę przerażające, że już w najbliższy piątek (16 marca) miną dokładnie trzy dekady od tamtego niezapomnianego wieczoru. Tamten mecz przeszedł do historii Anfield i ja oczywiście mam chyba więcej powodów, by go pamiętać, niż inni, więc pozwolicie chyba, że w tym tygodniu felieton poświęcę właśnie na wspomnienia.

Okres bezpośrednio poprzedzający ten pamiętny Ćwierćfinał Pucharu Europy w 1977 roku był dla mnie osobiście bardzo frustrujący. W kilku spotkaniach przed pierwszym starciem we Francji grałem w pierwszym składzie, jednak w przegranym 0-1 meczu z St Etienne pojawiłem się na boisku z ławki rezerwowych. W dwóch kolejnych spotkaniach ponownie wybiegłem w pierwszym składzie, jednak w rewanżu znowu byłem tym 12.

Dni poprzedzające mecz, który jak się póĽniej okazało został jednym z najwspanialszych w historii klubu, były takie, jak każde inne. Nic nadzwyczajnego. Jedyną znaczącą różnicą było to, że rano w dzień meczu trenowaliśmy na Anfield, a nie w Melwood.

Ja na pewno byłem zawiedziony faktem, że nie znalazłem się w wyjściowej jedenastce, jednak cały zespół był zrelaksowany. Wszyscy piłkarze mogli trenować tak długo, jak czuli tego potrzebę – pod względem biegania i rozciągania oczywiście – i to była wyjątkowa sytuacja.

Po przedmeczowym posiłku w naszym hotelu niektórzy zawodnicy, jak to mieli w zwyczaju poszli pochodzić po sklepach, a po powrocie udali się na popołudniową drzemkę. Cały mecz otaczała miła atmosfera, do Liverpoolu przybyło wielu Francuzów. Centrum miasta zostało praktycznie opanowane przez kibiców St Etienne ubranych w swoje zielone barwy i tworzyła się bardzo przyjazna atmosfera.

Obudziliśmy się trochę wcześniej niż zazwyczaj i powiadomiono nas, że z powodu dużego tłumu na Anfield nie będzie możliwości pójścia na herbatę i małą przekąskę. Autokar odjechał wcześniej niż zazwyczaj i to była kolejna różnica.

Gdy dotarliśmy na Anfield Road, na stadionie panował istny chaos. Na ulicach zbierały się tłumy ludĽmi i naprawdę można było wyczuć, że szykuje się coś doprawdy wyjątkowego.

Jednak moim najwspanialszym wspomnieniem tamtego wieczoru jest widok The Kop, gdy wyszliśmy z tunelu na plac gry. Nigdy wcześniej nie widziałem tak wielu flag i jeszcze ten czerwony dym. Na środek boiska wyszło po 16 zawodników każdego zespołu, a potem udaliśmy się na ostateczną rozgrzewkę. Atmosfera była porażająca, mimo że jeszcze nie wszyscy zdołali dostać się na trybuny.

Szanowaliśmy i zdawaliśmy sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi ten wspaniały zespół St Etienne, jednak po tym, jak szczęśliwie Kevin Keegan dał nam prowadzenie po zaskakującym strzale, który zmylił bramkarza obserwującego Tommy’ego Smitha, nie spodziewaliśmy się żadnych kłopotów.

Wtedy francuski zespół miał wspaniałą reputację w Europie, ponieważ rok wcześniej minimalnie przegrał z Bayernem Monachium 0-1 w Finale rozgrywek. Nam się udało doprowadzić do wyrównania wyniku dwumeczu, jednak oni się nie poddawali i mecz był bardzo ciężki.

Jest wiele różnych powodów, dla których warto pamiętać tamten niezwykły mecz, a na pewno jednym z głównych jest fakt, że było to fantastyczne spotkanie dwóch fantastycznych zespołów i naprawdę ciężko jest mi wymienić lepszy zespół gości od ówczesnej drużyny St Etienne.

Zawsze uważałem, że potrzebne są dwa świetne zespoły, żeby powstał naprawdę pamiętny mecz i trzeba przyznać, że gdy Bathenay w pełni zasłużenie zdobył gola dla francuskiego zespołu, dramaturgia sięgnęła zenitu.

Słyszałem bardzo wiele opowieści dotyczących tego wieczoru i ja na początku spotkania byłem bardzo nerwowy, jednak wraz z biegiem czasu uspokajałem się – chciałem po prostu wejść na boisko i pomóc kolegom.

Na 20 minut przed końcem starcia to goście byli faworytami do awansu, ponieważ wciąż potrzebowaliśmy dwóch goli, a Francuzi bardzo dobrze się bronili. W tym właśnie momencie Bob Paisley powiedział mi, żebym rozpoczął rozgrzewkę.

Gdy kończyłem się rozgrzewać, Ray Kennedy zdobył dla nas drugą bramkę, jednak wciąż potrzebowaliśmy jeszcze jednego trafienia i z każdą minutą nasze szanse malały. Mimo to nie czułem jakiejś wyjątkowej presji, po prostu chciałem wejść na boisko.

Zawsze, gdy zmieniałem Johna Toshacka, moim zadaniem było atakowanie środkiem, a ze skrzydła wspierał mnie Steve Heighway.

Na pewno nie można powiedzieć, że zdobyta przeze mnie bramka była planowana, jednak w pewnym stopniu chyba jednak tak właśnie było. ‘Razor’ Kennedy kiedyś mi powiedział, że jeśli kiedykolwiek będzie miał wątpliwości, co zrobić z piłką, a ja będę na boisku, to poślę ją w okolice środkowych obrońców, żebym miał okazję na akcję ofensywną.

16 marca 1977 roku właśnie tak się nam to udało – on zagrał piłkę za Christiana Lopeza, ja pognałem ile miałem sił w nogach, przejąłem piłkę i zacząłem biec w kierunku bramki. Moim kolejnym problemem było pokonanie Curkovica – ich bramkarza. Szczerze mówiąc to chciałem wtedy po prostu strzelić w światło bramki.

Miałem to szczęście wiele razy widzieć tę bramkę od tamtego czasu i muszę przyznać, że nigdy nie traci ono swojej dramaturgii. Ciągle jak ją widzę czuję zimno i słyszę, a także widzę świętujących kibiców.

Natychmiast wyskoczyłem w powietrze – ten moment został uchwycony przez różne kamery, dzięki czemu jeszcze lepiej to pamiętam – a chwilę póĽniej zostałem zgnieciony przez moich kolegów z zespołu.

Mimo tak ogromnego ciosu, jakim bez wątpienia była utrata trzeciej bramki, St Etienne nie przestawało atakować i sama końcówka była bardzo nerwowa. Wiele osób zapomina o tych dwóch świetnych paradach Ray’a Clemence’a, dzięki którym do końca starcia wynik nie uległ zmianie.

Gdy wyeliminowaliśmy Mistrzów Francji, wszyscy zrozumieli, że Liverpool ma ogromną szansę sięgnąć po pierwszy Puchar Europy w swojej historii.

Dla porównania Półfinał z FC Zurich nie był już tak emocjonujący, jednak bardzo ważny, ponieważ dzięki zwycięstwu w tym dwumeczu trafiliśmy do Rzymu, gdzie sięgnęliśmy po Puchar Europy – jednak to już historia na inną okazję.

Jestem pewien, że w tym tygodniu bardzo często ludzie będą wspominać St Etienne, ponieważ kibice będą rozmawiać na temat wydarzeń sprzed 30 lat, w których miałem to szczęście uczestniczyć.

Nigdy do końca nie będę przekonany, czy wprowadzenie mnie w samej końcówce spotkania było mistrzowskim planem taktycznym, jednak to teraz chyba nikogo nie interesuje, ponieważ zespół osiągnął wymarzony wynik.

St Etienne wiecznie pozostanie częścią mojej osoby – niemal codziennie ktoś mi o tym przypomina – i nigdy nie zapomnę tego meczu, zresztą jak wszyscy obecni tamtego wieczoru na Anfield.

Zawsze miło jest wspominać dawne dzieje, jednak teraz najważniejsze jest skupienie się na przyszłości i ironicznie Puchar Europy jest równie ekscytującym i prawdopodobnym tematem, jak 30 lat temu.

Wyeliminowaliśmy już Barcelonę i teraz Liverpool zaczyna poważnie myśleć o podróży do Aten w poszukiwaniu szóstego Pucharu Europy w historii klubu i jeśli chłopakom Rafy ten czyn się uda, to będziemy mieli ogromne powody do radości.

David Fairclough



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 13.03.2007 (zmod. 02.07.2020)